recenzja

Książki dziwne, straszne, cudne | Edward Brooke-Hitching, Biblioteka szaleńca

„Biblioteka szaleńca. Największe kurioza wydawnicze” Edwarda Brooke-Hatchinga od pierwszej strony, a nawet już od okładki i wklejek, przenosi nas w inną rzeczywistość, pozwalającą popuścić wodze fantazji i oddać się tej doprawdy przedziwnej mieszaninie tematów i form, które na przestrzeni tysiącleci przybierała… książka – pisze Jakub Hinc.

A że będzie to wyprawa w świat potraktowany nie całkiem poważnie, choć rozwój piśmiennictwa i literatury wszak doczekał się badań i dyscyplin naukowych, albo co najmniej ocierający się o bujną wyobraźnię swoich autorów, świadczą już pierwsze ilustracje. Bo oto zaraz na pierwszych kartach widzimy „zawody w pierdzeniu” na chińskim zwoju z okresu Edo anonimowego autorstwa. Kilka stron dalej możemy zobaczyć aż dwie książki wykonane z sera, które siłą rzeczy muszą być przechowywane w lodówce. Są też bajecznie kolorowe ryby z „Poissons, écerevisses et crabes…” Luisa Renarda – katalog tyleż oryginalny, bo przybliżający Europejczykom wiedzę o faunie Mórz Południowych, ile pokazujący też, że i jego autora fantazja nie zawodziła. Bo przecież jak inaczej można by wytłumaczyć istnienie ryby, która „niczym piesek” snuła się za tym XVIII-wiecznym autorem. 

Ale to nie wszystko. Poznamy też bardziej demoniczne historie, w tym mające makabryczne zakończenie. Zobaczymy więc na jednej z kolejnych ilustracji „prawdziwy” cyrograf, który zawarł Lucyfer z francuskim księdzem Urbianem Grandierem, straconym w 1634 r. po wydarzeniach związanych z „opętaniem w Lodun”. A jeśli chodzi o działalność sił nadprzyrodzonych, którym Brooke-Hitching poświęcił osobny rozdział, to dowiemy się o dwóch papieżach: Sylwestrze II i Bonifacym VIII, którym postawiono zarzuty konszachtów z siłą nieczystą, z czego temu drugiemu nawet pośmiertnie wytoczono proces za posługiwanie się grymuarem do wywoływania demonów.

A skoro już piszę o procesach, to po prostu nie można pominąć traktatu Piotra Lombarda z 1382 r., zatytułowanego „Consolatio peccatorum, seu Processus Luciferi contra Iesum Christium”, zwanego też Księgą Beliala. Na zamieszczonej w „Bibliotece szaleńca” ilustracji Jacobusa de Teramo (wydanie tej księgi z roku 1461) widzimy powracającego do piekła po procesie Beliala trzymającego w triumfalnie uniesionej ręce odpis wyroku i liczne grono gratulujących mu diabłów. Czym jednak naprawdę zakończył się ten proces, jaki konkretnie wyrok zapadł i o co piekło wniosło pozew?  Po odpowiedzi trzeba sięgnąć do książki Brooke-Hitchinga.

Piekło i zamieszkujące je byty wydaje się, że były, a może nawet nadal są, ważnym elementem przestrzeni literatury i ilustracji. Podziemny świat doczekał się swojego bestiariusza nie tylko w Europie i do niego również w swoim rajdzie przez książki świata zaprasza nas autor „Biblioteki szaleńca”, odsłaniając ukryte na 455 cm demonicznego „Piekielnego zwoju” (Jigokuzōji) sześć z siedemnastu kręgów piekła. Nie mniej ciekawa jest wyprawa do piekła mnicha Phra Malai opisana na kartach z tajskiego samut khoi, książki pisanej na korze lub mocnym papierze, a następnie składanej w harmonijkę.

Osobny rozdział Brooke-Hitching poświęcił książkom „niewymiarowym”, możemy więc dowiedzieć się nie tylko o tym jakie książki są najmniejsze, ale nawet na jakim materiale „pisarskim” zostały wydane, z których łupina orzecha włoskiego wcale do najmniejszych nie należy. Książki największe budzą szacunek już tylko samą swoją skalą: wysokością grzbietu często dorównującą dorosłemu mężczyźnie, ale też rozpiętością kart po otwarciu dzieła, zdobieniami i wagą. Ale to też zabawa z książką, bo tylko w tych kategoriach moim zdaniem można potraktować wystukanie na maszynie do pisania przez Marvę Drew z USA w ciągu sześciu lat wszystkich liczb od 1 do 1 000 000. A nawet już sobie nie chcę wyobrażać jak wyglądałaby wydrukowana praca Wolfganga H. Nitschego z 2013 składająca się z jednej liczby – googolplexa (1 10100 zer), która na szczęście dostępna jest tylko w wersji PDF.

Oczywiście „Biblioteka szaleńca” to jak najbardziej serio potraktowany historyczny rys rozwoju piśmiennictwa. Nam, dzisiaj, najłatwiej by coś zanotować jest sięgnąć po kartkę i długopis, jednak kiedyś dla ludów Mezopotamii takim powszechnie dostępnym materiałem piśmienniczym była glina i specjalny rylec, służący do wyciskania klinów w glinie. Glinę z czasem zastąpił papirus, a potem pergamin, a teraz papier. Kopistów zaś, w pocie czoła przepisujących manuskrypty zastąpiły maszyny. Najpierw drzeworyt, a potem ruchoma czcionka drukarska niezależnie wynaleziona w Europie przez Johannesa Gutenberga i w Chinach. W Państwie Środka prasa drukarska powalająca dowolnie przestawiać bloki liter znana była już co najmniej dwa stulecia wcześniej. Co ciekawe czcionki z wypalanej gliny stworzył nawet jeszcze wcześniej, bo około 1040 roku chiński rzemieślnik Bi Sheng. I tak historia dogania kalendarz, po drodze tylko zahaczając o maszynę do pisania, która z dzisiejszej perspektywy sama przez się jest już urządzeniem retro. Tu dodatkowo Brooke-Hitching pokazuje „dziwne” maszyny do pisania, które wpisują się świetnie w klimat książki i pozwalają płynnie przejść do ery komputerów i… nanotechnologii.

Bo, co oczywiste, ten katalog książek rodem z biblioteki zwariowanego bibliofila nie byłby pełen, gdyby nie został uzupełniony o książki współczesne. I tak wyjątkowo „monumentalnie” prezentuje się próba wydrukowania w jednym zbiorze wszystkich przepisów fiskalnych, na który porwał się brazylijski prawnik Vinicus Leoncio. Jego ważąca siedem i pół tony „Ukochana ojczyzna” („Patria ámada”) z 2014 roku – choć to zacne dzieło, mam wrażenie, że mogłaby dziś wypaść dość mizernie, gdyby znalazł się śmiałek, który chciałby wydrukować to, co dzieje się we współczesnym prawotwórstwie, zwłaszcza uprawianym w niektórych krajach, gdzie nowelizowane są nawet te przepisy, które nie weszły jeszcze w życie.

Autor „Biblioteki szaleńca” kończy swoją książkę rozdziałem poświęconym „dziwnym” tytułom. Przytacza ich ponad trzy ćwierci, a myślę, że każdy z czytelników mógłby tę listę uzupełnić o co najmniej kilka kolejnych. Znajdziemy więc tu i „Z ogórków da się wyabstrahować promienie słoneczne, ale proces jest żmudny” autorstwa Davida Dagetta z 1799 roku i napisany przez Jane Collier w roku 1749 „Esej o sztuce przemyślnego dręczenia; z właściwymi zasadami parania się tym miłym zajęciem” i „Duchy: inne bogactwo naturalne Minnesoty” Briana Lefflera ze znacznie nam bliższego roku 2007. Chyba jednak sam autor „Biblioteki szaleńca” z listą swoich tytułów mógłby ubiegać się też o miejsce w tym katalogu z takim tytułem jak „Fox tossing, octopus wrestling and other forgotten sports. The most dangeurous and bizarre sports in history” („Podrzucanie lisów, zapasy ośmiornic i inne zapomniane sporty” – książka nie ma jeszcze polskiego tytułu).

„Biblioteka szaleńca” Edwarda Brooke-Hitchinga to wyprawa do biblioteki, z katalogu której autor wydobywa na światło dzienne książki dziwne, czasem zakurzone i zapomniane, czasem skryte z racji „nieprzyzwoitych” treści przed czytelnikami, czasem zagubione w mrokach dziejów. Część z nich dziś o niewielkim potencjale badawczym, bardziej baśniowe, niż opisujące rzeczywistość. Wygrzebuje gliniane tabliczki, zwoje pergaminu, złożone w harmonijkę deszczułki z kory i kodeksy spisane na pergaminie z owczej lub koziej skóry, znajduje bestiariusze prowadzące za bramy piekieł, ukazuje książki olbrzymie i maciupeńkie. Zawsze jednak ukazuje książki cudowne, ciekawe, na swój sposób pouczające. Przy tym, na wzór średniowiecznych kodeksów, autor opatruje każdy akapit obrazem, ilustracją, zdjęciem, co czyni „Bibliotekę szaleńca” podobną do średniowiecznych iluminowanych kodeksów, a jej lekturę tym bardziej atrakcyjną. Zresztą, jak inaczej można pisać o dawnych książkach, niż poprzez słowo i obraz razem ukazujące ich piękno?

Edward Brooke-Hitching, Biblioteka szaleńca. Największe kurioza wydawnicze (The Madman’s Library: The Greatest Curiosities of Literature)
Przełożył Janusz Szczepański
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2020

%d bloggers like this: