recenzja

Na prawo most, na lewo most, a dołem Wisła płynie | Grzegorz Piątek, Najlepsze miasto świata

Grzegorz Piątek tę monografię, jaką ze względu na przedmiot opracowania de facto jest „Najlepsze miasto świata”, zadedykował Warszawskim Tygrysom, czyli marzycielom i pragmatykom skupionym w Biurze Odbudowy Stolicy, ludziom, których wizja uczyniła Warszawę taką, jaka jest dzisiaj, a którą wówczas najlepiej oddawały słowa znanej piosenki „Bo tu Marszałkowska i Trasa W-Z, Krakowskie Przedmieście i tunel, i wnet…” – pisze Jakub Hinc.

Historia, którą opowiada nam Grzegorz Piątek, zaczyna się zanim jeszcze lewobrzeżna Warszawa zostanie wyzwolona, nawet zanim dogasną dymy Woli, a równane z ziemią przez nazistów Śródmieście zamieni się w morze gruzu, zanim naocznie można będzie się przekonać o skali zniszczeń jakich dopuścili się Niemcy na prawym brzegu Wisły. Zaczyna się w chwili gdy Marian Spychalski, major berlingowskiego Wojska Polskiego, który z nadania PKWN objął urząd prezydenta Warszawy, wydał pierwsze decyzje dotyczące odbudowy Stolicy.

Choć tak naprawdę zaczyna się ta opowieść jeszcze wcześniej i ta myśl powraca wielokrotnie w narracji Piątka. Bo autor „Najlepszego miasta świata” sięga do czasów przedwojennych studiów i planów modernizacji miasta opracowywanych w biurze prezydenta Stefana Starzyńskiego, a nawet dalej wstecz, aż do Warszawy zaborowej i okresu pierwszej wojny światowej, i jeszcze dalej, bo odwołuje się do idyllicznej przedrozbiorowej wizji miasta pędzla Bernardo Bellotto zwanego Canalettem, który na dwudziestu sześciu obrazach uwiecznił stolicę za czasów panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz do miasta epoki Królestwa Kongresowego – czasów Antonia Corazziego, architekta m.in. Pałacu Staszica, przebudowy Pałacu Mostowskich, Teatru Wielkiego czy gmachów instytucji finansowych i skarbowych przy placu Bankowym.

W pamięci zbiorowej, podbudowywanej animacjami i nostalgicznymi zdjęciami z przedwojennych widokówek, Warszawa jawi się nam jako przestronne i jasne miasto strojnych dam przechadzających się wzdłuż Alej Jerozolimskich, zaglądających do ekskluzywnych sklepów i wytwornych magazynów wzdłuż Nowego Światu i Krakowskiego Przedmieścia, spacerujących w Łazienkach lub Ogrodzie Saskim. Jednak Piątek zwraca uwagę, że tak naprawdę prawdziwa Warszawa była inna, tłoczna, hałaśliwa, kramarska i drobnomieszczańska. Tu kamienice czynszowe były brudne, z ciemnymi podwórzami i zagrzybionymi suterenami, z fatalnym zapleczem sanitarnym (dość powiedzieć, że słynne „sławojki” w okresie międzywojennym wcale nie były rzadkie w samej stolicy, a problem z kanalizacją ma to miasto po dziś dzień i niektóre peryferyjne osiedla wciąż nie są podłączone do oczyszczalni). Zieleni w Warszawie było skandalicznie mało, a tej dostępnej dla mieszkańców stolicy jeszcze mniej. Miasto było mroczne, nieprzejezdne ani ze wschodu na zachód, ani z południa na północ i niemal nie do przebycia z jednego brzegu rzeki na drugi. Sytuację komplikowała sprawa własności gruntów, brak odpowiedniego prawa urbanistycznego i kapitału na wywłaszczenia.

Piątek zwraca też uwagę na fakt, że Warszawa odziedziczyła swoją fatalną sytuację urbanistyczną po zaborcach, którym wcale przecież nie zależało na niej, więc rozrastała się bez planu i większej, całościowej, wizji. Stolica odrodzonej Polski była też miastem wielokulturowym, co oczywiście przekładało się na układ urbanistyczny i dzielnice zamieszkałe przez poszczególne grupy etniczne. Dość tylko wspomnieć, że dzielnica zamieszkała w większości przez ludność żydowską była najgęściej zaludniona, były tu najwyższe budynki i najgorszy standard sanitarny, ale mimo to nie najgorszy stan higieny i zdrowia. Oczywiście przedwojenne władze Warszawy czyniły wiele by zmienić to na lepsze, ale struktura własnościowa i opór właścicieli wręcz paraliżowały odważniejsze próby zmiany.

Sytuacja zmieniła się diametralnie po wyzwoleniu Warszawy, a nawet wcześniej, gdy wolna była tylko prawobrzeżna część stolicy, to wówczas grupa młodych architektów i urbanistów zebrana przez Józefa Sigalina rozpoczęła prace nad planami odbudowy Warszawy. To wtedy pojawiają się na arenie m.in. nazwiska Jana Zachwatowicza, Piotra Biegańskiego, małżonków Krystyny i Zygmunta Stępińskich oraz  Haliny i Zygmunta Skibniewskich, które już na zawsze, niezależnie od oceny ich działań, będą wiązały się z powstaniem Biura Odbudowy stolicy i nieco późniejszego Biura Organizacji Odbudowy Warszawy.

To właśnie w ich głowach urodził się plan stworzenia faktycznie „najlepszego miasta świata”, ale perspektywę zbudowania Warszawy niejako umożliwiła dopiero hekatomba zgotowana temu miastu przez Niemców – zarówno ta z 1939, jak i z roku 1943 i rok późniejsza. Zniszczenia wojenne, a następnie likwidacja getta i pacyfikacja Powstania Warszawskiego, metodyczne i z pełną premedytacją palenie jednego domu po drugim i niszczenie infrastruktury miasta, w rzeczywistości pozostawiło strukturę miejską nie tylko wymagającą naprawy, ale wręcz budowy jej na nowo, od podstaw. Warszawa była w styczniu 1945 r. morzem ruin, z gdzieniegdzie tylko sterczącymi ponad hałdy zwalonych murów wypalonymi fasadami i nadającymi się tylko do rozbiórki szkieletami pozbawionych stropów i dachów ostańców.

Plany BOS-owców były ambitne. Miał powstać park Marszałkowski – pomiędzy dwiema nitkami na nowo wytyczonej Marszałkowskiej, Powiśle i Skarpa miały zamienić się park i łąkę łagodnie schodzące do rzeki, nad którą miały powstać przestrzenie wypoczynkowe, spacerowe i rekreacyjne. Warszawa miała zyskać metro (planowane zresztą już przed wojną) i wygodne, szerokie ciągi komunikacyjne na linii Północ – Południe, oraz Wschód – Zachód. Mieszkańcy mieli zamieszkać w budynkach raczej niskich, najwyżej kilkupiętrowych, w mieszkaniach doświetlonych nawet na dolnych kondygnacjach, otoczonych zielenią i z dostępem do niezbędnych usług (sklep, przedszkole, szkoła) w najbliższej okolicy. A wszystko to zgodne z corbusierowską koncepcją miasta podzielonego na strefy: mieszkalną, usługową, publiczną i przemysłową.

Autor „Najlepszego miasta świata” zwraca jednak uwagę, że projekty wielkiej przebudowy udawały się tylko wówczas, gdy jednocześnie zaistniał dwie sprzyjające zmianom okoliczności. Jedną, bez której nawet najśmielsze plany spełzłyby na niczym, był potężny mecenat, mogący sfinansować śmiałe plany i wizje – tu pieniądze choć miały znaczenie dla komunistycznej władzy, były tylko elementem kalkulacyjnym. Nie małą rolę odegrała też odezwa do Polaków, w myśl której to „cały naród buduje swoją stolicę”. I faktycznie datki od ludności zbierane dobrowolnie i pod okiem partii były dodatkowym źródłem finansowania projektu odbudowy Warszawy. Drugą dały „dekrety Bieruta”, arbitralne działanie władzy, która jednak często wbrew właścicielom dokonywała wyburzeń i wywłaszczeń. Tak było gdy nadzorowana przez prefekta miasta Georgesa-Eugène’a Haussmanna następowała wielka przebudowa Paryża, realizowana by sprostać ambicjom Napoleona III w czasach II Cesarstwa. Tak było też w czasach wszechwładnego Roberta Mosesa, którego wizje wpłynęły na kształt urbanistyczny Nowego Jorku. Pomysły na odbudowę Warszawy były jednak nie tylko odważne, ale wręcz eksperymentalne czy awangardowe. Nigdzie indziej bowiem na świecie nie odbudowywano na raz całego miasta.

Urbaniści nowej Warszawy w swoich śmiałych wizjach jednak zdawali się nie uwzględniać chęci odzyskania własności przez przedwojennych właścicieli kamienic, chęci odbudowy miasta ze zgliszczy wbrew nawet zdrowemu rozsądkowi i nostalgii za dawnymi czasami, które po okresie wojennej zawieruchy jawiły się jako bell epoque. W „Najlepszym mieście świata” o pierwszych latach powojennej odbudowy stolicy i jej architektach pisze Piętek: „Bosowcy, zapatrzeni w wysoko uprzemysłowione społeczeństwa takie jak amerykańskie, francuskie czy angielskie, uciekali do przodu od faktu, że jesteśmy krajem nie tylko biednym, ale i dość konserwatywnym. Czy to kolejna odsłona odwiecznej tragedii nastawionej idealistycznie części polskiej inteligencji, która zawsze zakłada, że jesteśmy tak zwanym normalnym krajem europejskim, i prawie zawsze przekonuje się boleśnie, że jednak nie?”.

Z dzisiejszej perspektywy możemy krytycznie odnieść się do szeregu rozwiązań przyjętych wówczas do realizacji. To właśnie BOS-owcom zawdzięczamy umiejscowienie właściwie wszystkich gmachów instytucji publicznych, kulturalnych i miejskich na lewym brzegu Wisły, co dziwi, bo władze Warszawy najpierw rezydowały na Pradze i to tu działał pierwszy powojenny teatr. To ich zaufanie dla wizji Le Corbusiera spowodowało wymieranie pewnych jego obszarów i zapełnianie się w pewnych porach dnia. Nie ustrzegli się też, ale chyba ustrzec się mogli, trendów socrealizmu płynących wraz z nową komunistyczną władzą zza wschodniej granicy. Podobnie jak przebudowa Nowego Jorku przez Mosesa natrafiła na krytykę ze strony aktywistki miejskiej Jane Jacobs, tak samo koncepcje urbanistów czasów odbudowy stolicy napotykają do dziś, a może nawet zwłaszcza teraz, na głosy krytyczne. Podział miasta na strefy doprowadził do tego, że w miejscu po wygaszonej zabudowie przemysłowej na Służewcu powstał Mordor, a na Woli w strefie postprzemysłowej powstaje las wieżowców-biurowców. Zblokowanie w konkretnych lokalizacjach określonych rodzajów zabudowy wpływa istotnie na powstawanie sypialni i pustyni, korków ulicznych i nierównomiernego przepływu osób. Ale to też ich wizji zawdzięczamy Trasę W-Z i Trasę Łazienkowską, trzy ciągi komunikacyjne na lewym brzegu Wisły łączące południowe dzielnice miasta z północnymi, Mariensztat, Muranów i koncepcję MDM. Jest też więcej miejsc na mapie miasta, w których BOS-owscy wizjonerzy odcisnęli swój ślad, choć też wiele z ich pomysłów nigdy nie zostało zrealizowanych, przez co ich wizja jest niekompletna i tym łatwiej ją krytykować. I choć często tego nie widać, to zgadzam się z Piątkiem, że w pierwszych latach po wojnie, ba nawet w pierwszych miesiącach po wycofaniu się wojsk niemieckich z Warszawy, BOS-owcy wykonali mrówczą pracę inwentaryzując, odgruzowując, odbudowując i organizując na nowo miasto.

Spośród tych wizji, których na pewno szkoda, wymieniłbym wspomniany park Marszałkowski, który mógłby być warszawską wariacją Central Parku, szkoda zatem, że koncepcję tę zarzucono, a potem bezpowrotnie zaburzyło ją postawienie „daru Stalina dla Warszawy” czyli koszmarnego gmachu Pałacu Kultury i Nauki. Szkoda też, że nie odbudowano dworca pasażerskiego Warszawa Główna, że nie starczyło władzom miasta odwagi, by sprzeciwić się planom deweloperów zabudowy Powiśla, a władzom kraju na sensowny projekt odszkodowań i reprywatyzacji czego skutki odczuwamy teraz najdotkliwiej.

„Najlepsze miasto świata”, będące niesamowitą monografią o czasach odbudowy Warszawy ze zniszczeń wojennych, jest ukłonem w stronę ludzi tworzących Biuro Odbudowy Stolicy. Ludzi, którzy odważyli się nie tylko marzyć o uczynieniu ze stolicy Polski najlepszego miasta świata, ale zechcieli chcieć uczynić Warszawę piękną, choć – gdy ją zobaczyli – leżała w gruzach,. Pozwolili sobie marzyć i te marzenia urzeczywistniać.

Grzegorz Piątek, Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944 -1949
W.A.B. 2020 r.

1 komentarz

Możliwość komentowania jest wyłączona.

%d bloggers like this: