wywiad

Katarzyna Gacek: Zwłoki podrzuciłam burmistrzowi pod Urząd Miasta | Rozmawia Przemysław Poznański

Wychowałam się na Chmielewskiej, na jej wcześniejszych książkach, i one zostały mi w krwioobiegu i ciągle po nim krążą. Mimo to absolutnie nie zamierzam jej z rozmysłem naśladować. Zwłaszcza że pomimo całego sentymentu  uważam, że jej zagadki kryminalne były trochę za bardzo rozpuszczone w żartach słownych i nie do końca precyzyjnie przeprowadzone. Dlatego staram się nie bawić przesadnie językiem i przykładam większą wagę do sensownego przeprowadzenia intrygi. W młodości czytałam też mnóstwo kryminałów takich bardziej serio, choćby Agatę Christie i podejrzewam że mój sposób pisania stał się wypadkową tych różnych stylów, którymi przesiąkłam – mówi Katarzyna Gacek*, autorka powieści „Zemsta ze skutkiem śmiertelnym”, a także „W jak morderstwo”, która została właśnie przeniesiona na ekran. Rozmawia Przemysław Poznański.

Katarzyna Gacek, fot. Natalia Łabuzek Photography

Przemysław Poznański: „Zemsta ze skutkiem śmiertelnym” to ciąg dalszy „W jak morderstwo”, co oznacza, że powracają Magda i policjant Jacek Sikora, świetny, choć wcale nie do końca zgrany duet. Czy to oni stali u źródeł pierwszej książki? Czy może jednak intryga, a postaci doszły później?

Katarzyna Gacek: Och, tak, oni nie są zgrani. Bardzo się lubią i znają jak łyse konie, chodzili w końcu razem do szkoły, ale pracować razem nie potrafią. Głównie dlatego, że Magda to amatorka, która pakuje się Sikorze z butami centralnie w sam środek śledztwa. W dodatku podważając co chwila jego kompetencje. A tego Jacek nie znosi… 

„W jak morderstwo” rzeczywiście zaczęło się od bohaterów. A kiedy już oni mi się mniej więcej w głowie ułożyli, zaczęłam wymyślać dla nich historię.

Czy od początku miał to być duet? Magda gra pierwsze skrzypce, ale jednak bez Jacka nie wszystko by się jej udało.

– Tak, to jest klasyczny duet z rozsądku. Najważniejsze założenie, jakie przyjęłam, siadając do „W jak morderstwo” było takie, że bohaterka musi być amatorką. Po prostu nie znam się na policyjnej kuchni. Pewnie gdybym się porządnie przyłożyła, to jakoś bym kwestię procedur ogarnęła, ale pomyślałam, że nie ma sensu kopać się z koniem. Dlatego założyłam, że bohaterka będzie miała zapał, inteligencję, będzie potrafiła kojarzyć fakty, ale nie będzie profesjonalistką. Natomiast żeby jej zapewnić wsparcie, postanowiłam podsunąć Magdzie fachowca, który zapewni jej dostęp do policyjnego zaplecza i kontakt ze śledztwem. Stąd Sikora. Komisarz Sikora.  

Inna sprawa, że ta ich relacja najpierw miała być taka raczej techniczna, i nagle się okazało, że ta ich wieloletnia przyjaźń świetnie pracuje w tekście. Że tworzą naprawdę fajną parę, że są zabawni, przekomarzają się i kłócą prawie bez przerwy, ale jednocześnie nie ma między nimi złości, kwasów. Prawdę mówiąc dialogi między Magdą a Sikorą pisały się same.

A czy od początku miała pani pomysł na cykl?

– Właściwie miałam tylko pomysł na bohaterkę, ale siadając do pisania nie byłam pewna, czy Magda jako domorosły detektyw sprawdzi się w praniu. Dlatego o kolejnych książkach zaczęłam myśleć dopiero kiedy się okazało, że Magda rzeczywiście ma potencjał. I nie tylko kryminalny, ale też osobowościowy.  Bo w każdej kolejnej części, poza nową zagadką, daję mojej bohaterce inny kontekst obyczajowy, żeby mogła się zmieniać, dojrzewać.  

Jak w ogóle powstają pani książki? Co jest najpierw – intryga, bohater, miejsce?

– Wspomniałam wcześniej, że pierwsza była kura (domowa), czyli Magda, ale to jednak nieprawda. Teraz, kiedy Pan pyta, uświadomiłam sobie, że przed nią była Podkowa Leśna. Czyli absolutna pewność, że właśnie w Podkowie osadzę akcję. Co zresztą było kolejnym wyborem z rozsądku. Właściwie nigdy nie mieszkałam w dużym mieście, nie znam jego pulsu, nie rozumiem mechanizmów funkcjonowania. W ogóle mnie nie ciągnęło do tego, żeby je opisywać. Moją niszą ekologiczną są małe miejscowości – Podkowa, Otrębusy, Kanie. Wychowałam się tutaj, chodziłam do szkoły, a mój ojciec w latach dziewięćdziesiątych prowadził dla kilku sąsiednich miejscowości lokalną gazetę. Wiem, jak funkcjonują takie niewielkie społeczności. I w sumie i bohaterkę, i akcję zbudowałam tak, żeby pasowała do miejsca. Nie odwrotnie.

Oczywiście nikt nie powiedział, że nie można wykorzystywać w literaturze miejsca, w których się nigdy nie było i których się nie zna. Mam przecież na koncie książkę dla młodzieży napisaną z Markiem Kamińskim „Marek i czaszka jaguara”, która się dzieje w Meksyku. W Meksyku w życiu nie byłam, a pisząc opierałam się głównie na internecie (kocham ludzika Google). Ale to jest cały czas stąpanie po kruchym lodzie (śmiech). A po co ryzykować kąpiel w zimnej wodzie, jeśli ma się pod ręką miejsce, które się zna, kocha i które daje mnóstwo ciekawych możliwości?

A skoro mowa o miejscu. Jak wybór miejsca – tak doskonale pani znanego – wpływa na konstruowanie fabuły? Czy konkretne ulice, domy inspirują panią do wymyślenia kryminalnej intrygi?

– Wszystkie lokalizacje z obu książek są autentyczne. W „W jak morderstwo” pierwsze zwłoki podrzuciłam burmistrzowi pod Urząd Miasta, drugie ulokowałam w pustostanie na terenie Brwinowa. Zresztą gdyby nie ten tajemniczy, trochę przerażający budynek, zwany „Zatrudy”, który kusił mnie i przyciągał, kiedy mijałam go cztery razy dziennie, wożąc i odbierając dziecko ze szkoły, przebieg kolejnej zbrodni byłby zupełnie inny.  W „Zemście” posunęłam się jeszcze dalej – rozjechałam woźną na pasach przed szkołą, do której jako dziecko chodziłam, a której dyrektorką jest dzisiaj moja przyjaciółka. Starałam się też bardzo, żeby wszystkie przebiegi, przejścia i przejazdy się zgadzały, a pewne elementy fabuły dodałam po to, żeby je uprawdopodobnić.  

Czy szukała pani stylu swoich kryminałów, trochę spod znaku Joanny Chmielewskiej, czyli łączącego sporą dawkę humoru z prawdziwą kryminalną intrygą, w której nie brakuje trupów, czy przyszedł on naturalnie?

– Naturalnie. Zdecydowanie naturalnie. Wychowałam się na Chmielewskiej, na jej wcześniejszych książkach, i one zostały mi w krwioobiegu i ciągle po nim krążą. Mimo to absolutnie nie zamierzam jej z rozmysłem naśladować. Zwłaszcza że pomimo całego sentymentu  uważam, że jej zagadki kryminalne były trochę za bardzo rozpuszczone w żartach słownych i nie do końca precyzyjnie przeprowadzone. Dlatego staram się nie bawić przesadnie językiem i przykładam większą wagę do sensownego przeprowadzenia intrygi. W młodości czytałam też mnóstwo kryminałów takich bardziej serio, choćby Agatę Christie i podejrzewam że mój sposób pisania stał się wypadkową tych różnych stylów, którymi przesiąkłam.  

Porozmawiajmy jeszcze o Magdzie. To postać, której nie da się zapomnieć – zwariowana, sama sprowadzająca na siebie kłopoty dzięki swojemu wścibstwu, choć może raczej bezinteresownej chęci niesienia pomocy innym. Oczywiste jest pytanie: ile w Magdzie jest z pani? Jak powstawała ta postać, która de facto niesie fabułę na swoich barkach?

– Obawiam się, że mnóstwo (śmiech). Na początku wcale zresztą tego nie zakładałam, ale narracja w pierwszej osobie pociągnęła mnie w tę stronę. Dałam jej na przykład moje życiowe nieogarnięcie, połowa tych historii, kiedy Magda nie radzi sobie z rzeczywistością, jest autentyczna. Na czele z wizytą panów z gazowni. Dostała też ode mnie w prezencie mój samochód, czyli Chrupka, mój dość specyficzny stosunek do dzieci, oraz, co chyba najważniejsze – mój wymarzony zawód. Bo ja kiedyś strasznie chciałam zostać weterynarzem. Zdawałam nawet na studia, ale się nie dostałam, w efekcie skończyłam na psychologii i do dzisiaj żałuję. A przygotowując się do pisania „W jak morderstwo” spędziłam miesiąc w gabinecie zaprzyjaźnionego lekarza weterynarii i to był najpiękniejszy miesiąc mojego życia. I to był, można powiedzieć, prezent od Magdy dla mnie.

Katarzyna Gacek, fot. Natalia Łabuzek Photography

Ale równie ciekawe jest pytanie: ile Magda – po napisaniu dwóch książek – wniosła w pani życie? Czy np. myśli pani czasem: a jak ten problem rozwiązałaby Magda? 

– Nie, w tą stronę to w ogóle nie działa. Lubię dziewczynę, ale nie mam do niej kompletnie zaufania.

Antagonista w tej powieści – co wynika z tytułu – szuka zemsty, a zatem sam czuje się skrzywdzony i jest przekonany, że należy mu się zadośćuczynienie. W pewnym sensie możemy mu więc współczuć, a na pewno zrozumieć jego motywacje. Skąd taki wybór – „złego”, który być może nie jest zły z natury, lecz stał się taki w wyniku doznanych krzywd? 

– Oko za oko, ząb za ząb. Zemsta jest fascynująca, pierwotna i nieokiełznana. A najbardziej przeraża w niej to, że nikt z nas nie może być pewny, czy nie zagości w jego sercu. Wydaje nam się, że jesteśmy cywilizowani, poukładani, dobrzy, ale ten wizerunek może w sekundę lec w gruzach, kiedy staniemy w obliczu nieszczęścia, krzywdy, kiedy ktoś zabierze nam coś cennego. Zemsta to są emocje, i chyba to mnie popchnęło w kierunku tej historii. Mordercą – mścicielem mógłby być każdy z nas, bo wiemy o sobie tylko tyle na ile nas sprawdzono.

Jest pani pisarką, ale też uprawia ten specyficzny rodzaj twórczości literackiej, jakim jest scenariopisarstwo. Na ile wiedza, jak konstruować opowieść filmową, wpływa na twórczość prozatorską?

– Nawyki scenariuszowe z jednej strony mnie ograniczają, a z drugiej – bardzo mi pomagają. Scenariusz to specyficzna forma literacka, ale rządzi się prawami, które są wspólne dla wszystkiego rodzaju opowieści. Podział na trzy akty, przemiana bohatera, punkty zwrotne, to wszystko może również bardzo dobrze pracować w książce. Właściwie nie umiem już układać historii, nie myśląc o tych zasadach, ale akurat w literaturze kryminalnej to nie przeszkadza. Poza tym myślę scenami, właściwie pisząc książkę widzę film. Ale z drugiej strony bardzo jest mi trudno „lać wodę”, ograniczam opisy, nie bawię się językiem. Jeżeli daję bohaterowi jakieś przemyślenia, to mają one jeden cel – muszą być użyteczne dla historii. Co się zresztą bardzo przydało przy adaptacji „W jak morderstwo”. Myślę, że to właśnie przez ten mój scenariuszowy sposób pisania książka zainteresowała filmowców. 

No właśnie: ekranizacja pierwszego tomu, „W jak morderstwo”, stała się faktem. Gratuluję. Kiedy premiera?

– Bardzo dziękuję.  Premiera w przyszłym roku, prawdopodobnie wiosną, ale z wiadomych względów na razie trudno przewidzieć, czy to będzie marzec, czy maj, czy może lipiec. Wszystko się teraz kotłuje, nikt nic nie wie, nie da się niczego sensownie zaplanować. Wiadomo, że nawet jeśli kina zostaną otwarte, to frekwencja będzie nieporównywalna do tej sprzed pandemii. Poza tym wszyscy producenci, polscy i zagraniczni, w tym wielkie studia filmowe, wstrzymują premiery, i może być tak, że kiedy wreszcie widzowie wrócą do kin, pojawi się naraz tyle filmów, że lepiej będzie się wstrzymać. No pech. A z drugiej strony i tak mieliśmy mnóstwo szczęścia, że udało się film nakręcić. Zdjęcia trwały od sierpnia do końca września, oczywiście w reżimie covidowym, maseczki, testy, i cały czas niepokój, czy mimo to nie pojawi się wirus na planie. Teraz już na szczęście tylko montaż, a potem trzeba się będzie uzbroić w cierpliwość.

Katarzyna Gacek, fot. Natalia Łabuzek Photography

Szykują się kolejne ekranizacje? Chętnie zobaczyłbym „Zemstę ze skutkiem śmiertelnym” na ekranie.

– Ha, ja też! Myślę, że całkiem nieźle by się sprawdziła. No ale na razie nic nie wiadomo, myślę że jakieś decyzje będą mogły zapaść dopiero kiedy się okaże, jak widzowie zareagowali na „W jak morderstwo”.

Czy świadomość, że pierwsza część cyklu została zekranizowana, wpływa na pisanie dalszych tomów? Czy jeszcze bardziej pisze się „pod film”, czy myśli się podczas pisania np. o odtwórcach postaci, o ich interpretacjach? O Annie Smołowik, a nie Magdzie, o Pawle Domagale, a nie Jacku Sikorze? Czy to przeszkadza, czy pomaga?

– Przy „Zemście” nie miałam tego problemu, bo pisałam ją jeszcze przed powstaniem filmu. Teraz siedzę nad trójką i faktycznie, trochę mi się Magda z Anią Smołowik zlewa, Sikora z Pawłem zresztą też. I tu się robi kłopot, bo w filmie nastąpiła istotna zmiana – Sikora nie jest tylko kumplem Magdy, on się w Magdzie kocha! (Uspokajam: z Elki zrobiliśmy siostrę.) No i mam teraz przez to z nimi niezłe zamieszanie (śmiech).

Jeśli natomiast chodzi o historię, to sytuacja trąci schizofrenią. Ewidentnie piszę ją pod film, układam tak fabułę, konstruuję wątki, żeby fajnie działały na ekranie, tyle tylko, że szanse na ten ekran zabiłam na samym wstępie, umieszczając akcję na Zanzibarze. To się nazywa strzelić sobie centralnie w stopę, no ale cóż. Zaplanowałam ten tom jeszcze zanim ruszyły zdjęcia do „W jak morderstwo” i jakoś nie miałam refleksji, że może łatwiej byłoby myśleć o kolejnej ekranizacji, gdyby historia działa się gdzieś bliżej. Więc trójka raczej na ekran przeniesiona nie zostanie, choć z drugiej strony fajnie jest pomarzyć o dwóch miesiącach zdjęć na Zanzibarze (śmiech).  

O czym będzie trzeci tom?

– Trójka powstaje w straszliwych bólach, i oprócz tego, że się dzieje w egzotycznej scenerii, będzie się różniła od wcześniejszych dwóch tomów rodzajem zagadki. W „W jak morderstwo” położyłam nacisk na historię z przeszłości, w „Zemście” głównym elementem napędowym był wyścig z czasem, a „Zbrodnię na Zanzibarze” konstruuję jak klasyczną Christie – mamy określoną liczbę podejrzanych, każdy z nich miał motyw,  pytanie kto zabił. Nie ukrywam, to spore wyzwanie.

Oprócz trzeciej części kryminału kończymy właśnie z Magdą Nieć scenariusz komedii romantycznej pod roboczym tytułem „Przepis na święta”, a w kolejce czeka piąty tom serii dla dzieci „Supercepcja”. 

Rozmawiał Przemysław Poznański

*Katarzyna Gacek – pisarka i autorka scenariuszy, z wykształcenia psycholog. Wraz z Agnieszką Szczepańską napisała powieści kryminalne: „Zabójczy spadek uczuć”, „Zielony trabant”, „Dogrywka” oraz „Mag i diabeł”, „Wisielec i księżyc”, „Moc i cesarzowa”. Autorka scenariuszy między innymi do seriali „Anna Maria Wesołowska” (TVN), „Przeznaczenie” (Polsat) oraz „Unia serc” (TVP 3 Info). Współautorka scenariusza filmu „Za niebieskimi drzwiami”. Z Markiem Kamińskim napisała przygodową książkę dla dzieci „Marek i czaszka jaguara”. Autorka bestsellerowego kryminału „W jak morderstwo”, „Zemsty ze skutkiem śmiertelnym” oraz cyklu powieści dla dzieci „Supercepcja”.

%d bloggers like this: