fantastyka recenzja

Makro i mikrokosmos | Cixin Liu, Wędrująca Ziemia

W „Wędrującej Ziemi” Cixin Liu zabiera nas, wraz z ośmioma miliardami ludzi, w podróż największym statkiem kosmicznym, z oszałamiającą prędkością mknącym przez bezmiar kosmosu. Przy tym nie stroni od filozoficznych rozważań i odniesień do kultury – pisze Jakub Hinc.

Czytelnicy prozy spod znaku sci-fi przyzwyczajeni są do poruszania się wśród miliardów mikro- i makrowszechświatów, zasiedlonych przez humanoidy, nieziemskie stworzenia i byty tak dalece odmienne od naszego poznania, że wydają się, iż mogły powstać tylko w umysłach twórców nieskrępowanych siłą przyciągania i geometrią euklidesową. Autorzy przenoszą nas więc w dalszą lub bliższą przyszłość naszej planety, by korzystając z dobrodziejstwa fikcji móc bez skrępowania opowiedzieć najbardziej nawet niewiarygodne historie. Bywa też jednak inaczej, gdy fikcja zbliża się do naukowego poznania na wyciągnięcie ręki. Do tego grona, autorów utożsamianych z nurtem „hard sci- fi”, na pewno zaliczyć można Liu, co tylko ponownie potwierdził „Wędrującą Ziemią”.

Otwierające tom opowiadanie „Wędrująca Ziemia”, które też dało też tytuł całemu zbiorowi opowiadań pióra Cixina Liu, jest tego najlepszym przykładem. Oto zbliża się kres naszego Słońca, które ma zakończyć swoją kosmiczną wędrówkę w niszczycielskim rozbłysku helowym. Ludzie poszukujący ratunku dla wszystkich zamieszkujących naszą planetę decydują się wybrać na kosmiczną wyprawę całą planetą. Tu fikcja miesza się z nauką i to co niemożliwe wydaje się prawdopodobne. Czy zatem uda się mieszkańcom naszej planety wyrwać Ziemię z orbity i umknąć w poszukiwaniu innego miejsca dobrego dla życia, zanim nasza gwiazda zmieni się w czerwonego olbrzyma i zniszczy cały Układ Słoneczny? A to nie jedyny problem, przed którym staną Ziemianie. Wszak w naturze człowieka leży kontestowanie i sprzeciw, a nawet bunt.

Inspiracją dla kolejnego opowiadania stał się drzeworyt autorstwa japońskiego artysty Hokusaia, tworzącego w stylu ukiyo-e, z 1831 roku zatytułowany „Kanagawa-oki nami-ura”, co dosłownie znaczy „Dolina fali u wybrzeża Kanagawy”, znany również jako „Wielka fala” lub po prostu „Fala”. Wychodząc od tego przedstawienia jednego z żywiołów i nawiązując do innego, do górskiej wspinaczki na najwyższy szczyt Himalajów Liu pozwolił człowiekowi uciekającemu od swoich traum doświadczyć bliskiego spotkania z obcą cywilizacją. „Góra” jednak jest też filozoficzną rozprawką na temat własnych słabości, których pokonanie zostaje nagrodzone. Ale Liu stawia też inne filozoficzne pytanie – o granice poznania i granice wiedzy. Kończąc to opowiadanie odnajdujemy się w pewien sposób w sytuacji, gdy z jednej strony w garści trzymamy kulkę, w której zamknięta jest cała galaktyka, ale też sami jesteśmy w kulce, którą rzuca ktoś inny, a i nie wykluczone, że i on jest tylko mikronem w galaktyce zamkniętej w jeszcze innej kulce, która też ktoś trzyma w ręce, co poniekąd jest mrugnięciem okiem do czytelników, którzy widzieli film „Faceci w czerni” z w reżyserii Barry’ego Sonnenfelda.

„Słońce Chin” jest chyba najbardziej „science” i najmniej „fiction” opowiadaniem w tym tomie, co oczywiście nie znaczy, że wyłamuje się reguł gatunku, ale też nie jest wolne od filozoficznych rozważań. Z jednej bowiem strony śledzimy losy kariery „od pucybuta do milionera” Shui Waha, którego losy można by związać z mitem „amerykańskiego snu”, co oczywista z naturalnymi różnicami, ale nade wszystko z zawarta w podtekście opowieścią o wielkiej nagrodzie czekającej na końcu ścieżki własnego rozwoju. Ale to też historia ta rozpisana jest na dwa głosy. Bohaterem drugiego planu, choć przecież nie mniej ważnym, jest odkrywca technologii lustrzanego konwertera energii Zhuang Yu. Z drugiej strony możemy mieć przekonanie, że dziś tylko kwestią czasu jest, kiedy jakiś zapomniany, niepozorny doktor fizyki ciała stałego, okaże się autorem epokowego wynalazku.

Cixin Liu sięga też do konwencji kina gangsterskiego. W opowiadaniu „Dla dobra ludzkości” tytułowe dobro pojmowane jest dość specyficznie i w gruncie rzeczy opacznie. A przy tym autor stawia pytanie o granice własności i o to jak daleko bylibyśmy gotowi się posunąć, by chronić swoją własność. Ale Liu nie byłby sobą, gdyby był to jedyny dylemat, przed jakim postawi swoich bohaterów, bo wybrzmiewa też tu pytanie o to czy jesteśmy sami we wszechświecie, a jeśli nie to czy inni są do nas podobni? A jeśli są podobni, to czy jest to dla nas powód do obaw?

„Mikroera” jest próbą odpowiedzi na pytanie co będzie musiała uczynić ludzkość w związku z kurczącymi się zapasami surowców i innych dóbr, zwłaszcza gdy próby znalezienia w kosmosie nadających się do zaludnienia planet spalą na panewce. I oczywiście znów nie pozostajemy wyłącznie na gruncie sci-fi.  Chociaż może jednak pozostaniemy, bo przecież sięgając do zakorzenionej w grotesce „Podróży Guliwera” pióra Jonathana Swifta autor nadal pozostawia nas w świecie fantastycznym. A dzięki odwołaniu tej prozy łatwiej nam przyjdzie zrozumieć w jaki sposób Ziemianie poradzili sobie z ekspansją rodzaju ludzkiego.

W mitologii starożytnego Egiptu Apofis to olbrzymi wężowy demon mroku i chaosu, postrzegany jako przeciwnik Słońca (boga Ra) i symbol sił ciemności. W opowiadaniu „Pożeracz” Cixin Liu poniekąd nawiązuje do tego mitu i jednocześnie do obecnego w filmografii motywu kontaktu z obcą cywilizacją zamkniętą w sferycznej powłoce, która próbuje przekazać ludzkości swoją wiedzę, by ustrzec ją przed swoim losem, przed niechybnym zniszczeniem czyhającym z „ręki” potwora, a jednocześnie pomścić swoją stratę.

W „Opiece nad Bogiem” Cixin Liu sięga z kolei do istoty naszej natury i bawiąc się groteskową konwencją ukazuje co mogłoby się zdarzyć w przypadku spotkania ludzkości z Bogiem, a właściwie z Bogami. Ukazuje tu cały wachlarz postaw, od pierwotnej konsternacji związanej z tym, że człowieka nie stworzył jeden Bóg, , przez chwilę potem wybuchłą euforię, towarzyszącą kontaktowi ludzkości ze stwórcami rodzaju ludzkiego i powoli pojawiającą się irytację związaną z koniecznością opieki nad zdziecinniałymi „Bożymi” starcami, aż po wyzysk i krzywdę, którą ludzie zadali swoim twórcom. Tu podobnie, jak i we wcześniejszym opowiadaniu „Dla dobra ludzkości” Liu snuje rozważania nad  wielością kreacji Ziem.

Natomiast w opowiadaniu „Na własne oczy” sięga po motyw świata ukrytego w jądrze planety, do którego już wcześniej nawiązywał w „Górze”. Tu jednak eksploracja nieznanego nie toczy się gdzieś w kosmosie, ale we wnętrzu naszej rodzimej planety. Tym jednak co wydaje się ostatecznie ważniejsze, istotniejsze jest przyglądanie się otaczającemu nas światu i przynajmniej próba dostrzeżenia jego bogactwa. W tym zbiorze wielokrotnie zresztą na plan pierwszy przebija się troska o stan Ziemi, jej biosfery i degradacji środowiska naturalnego. Ale nigdzie nie jest to tak wyraźnie wyartykułowane, jak w tym opowiadaniu. Tu autor zabiera nas na Takla Makan, na trawiaste równiny na zboczach łańcucha górskiego Tienszan i każe zachwycać się każdą roślinką, kwiatkiem, oddechem rześkim powietrzem, wschodem słońca i blaskiem księżyca. Oczywiście nie tracimy przy tym z oczu wątku podróży do wnętrza planety.

A właśnie ten wątek wybrzmi też w kończącym ten zbiór opowiadaniu „Kula armatnia”. Bowiem we wnętrzu Ziemi samotnie będzie dokonywała swojego rejsu w nieznane wnuczka Shen Yuana, który – gdy go poznajemy – jest zaledwie ośmioletnim chłopczykiem. Ale to on właśnie dokona tego, co wydawałoby się niemożliwe i zarazem spełni marzenia wielu autorów co najmniej od czasów Juliusza Verne’a i wydrąży we wnętrzu planety korytarz przecinający Ziemię od Chin po Antarktydę. Wątek ten mogliśmy zobaczyć w filmie „Pamięć absolutna” w reżyserii Lena Wisemana z 2012 r., będącym drugą już ekranizacją kultowego opowiadania Philipa K. Dicka „Przypomnimy to panu hurtowo”. W filmie, inaczej niż w opowiadaniu Liu, szyb przecinający planetę łączy Wielką Brytanię z Australią. Fabularne rozwiązania u Cixina Liu nawiązują do wizji hollywoodzkich filmowców jednak ogólny wydźwięk tych historii jest różny, ale by tego dowiedzieć należy sięgnąć po „Wędrującą Ziemię”.

Cixin Liu, Wędrująca Ziemia (流浪地球)
Przełożył: Andrzej Jankowski
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2020 r.

%d bloggers like this: