filmy

Przemiana i ofiara | Boże ciało, reż. Jan Komasa

„Boże ciało” to studium przemiany, podporządkowanej rytmowi judeo-chrześcijańskiej przypowieści o zbawieniu: od winy, przez żal, po odkupienie. Ale to, na czym się film Jana Komasy skupia najbardziej, jest warunek sine qua non owego zbawienia, czyli poniesienie ofiary.

Nie bez przyczyny bohaterem filmu jest chłopak z poprawczaka. Od początku narzuca nam to świadomość, że mamy do czynienia z przypowieścią o winie i karze. A może jeszcze bardziej o tym, co powinno być istotą kary – o przemianie. Przemianie, która w filmie dokonuje się na wielu poziomach.

Dla Daniela (Bartosz Bielenia) sposobem na przemianę ma być praca w stolarni, gdzieś na głębokiej prowincji. Praca uszlachetnia, praca resocjalizuje, praca daje szansę, żeby rozpocząć normalne życie i bohater choć niechętnie, to jednak zamierza z tej szansy skorzystać. Niechętnie, bo ma inne plany, które zresztą głośno artykułuje: chciałby zostać księdzem. Nie jest to zapewne marzenie dojrzałe, raczej młodzieńczy kaprys zrodzony tak z jego wiary, jak i z fascynacji charyzmą księdza Tomasza, kapelana zakładu karnego. Nie jest też ono w żaden sposób realne, bo ze swoją kryminalną przeszłością Daniel nie ma szans na przyjęcie do seminarium. Ale jest to marzenie, które w tym konkretnym momencie życia chłopaka jest na tyle silne, że przyćmiewa właściwy ogląd.

Właśnie dlatego korzysta on z nadarzającej się okazji, by podszyć się pod księdza, nie oglądając się na konsekwencje tej spontanicznej decyzji. Postępuje tak, jakby chciał nam powiedzieć, że nie bez powodu nosi to imię. Imię, które w jego mniemaniu, tak jak u biblijnego imiennika, daje mu rękojmię podlegania tylko boskiemu sądowi.

Daniel nie jest święty. Można śmiało powiedzieć, że daleko mu do ideału duszpasterza. Jeszcze w poprawczaku niemo przyzwala na zadawany innym gwałt, sam nie stroni od cielesnych rozrywek i alkoholu. Co więcej, rola, którą przyjął, przerasta go nie tylko duchowo, ale i intelektualnie.

A jednak coś, co nie miało prawa się udać, urzeczywistnia się. Daniel, a raczej teraz ksiądz Tomasz, wkracza jako duchowy powiernik w życie lokalnej społeczności, dotkniętej – jak się szybko okazuje – nie tylko odwiecznym układem miedzy panem, wójtem a plebanem, ale i całkiem świeżą traumą, rodzącą nie tylko ból, ale też nienawiść, pogardę i wykluczenie, a w końcu przemoc. To wrzący emocjami tygiel, schowany pod maską drobnomieszczańskiej normalności, na której jednak od początku widać rysę, pęknięcie, jaką jest stojąca w centrum miasteczka tablica ze zdjęciami mieszkańców, którzy zginęli w wypadku.

„Bóg tak chciał”, słyszymy z ust Lidii (Aleksandra Konieczna), zaufanej proboszcza, osoby pasywnie, a jednak wręcz apodyktycznie narzucającej społeczności reguły postępowania, wskazującej winnych, wyznaczającej karę. A jednocześnie niezdolnej do chrześcijańskiego przebaczenia.

Właśnie temu sposobowi myślenia przeciwstawi się Daniel. Pozbawiony obciążeń, wynikających z uwikłania w lokalne zależności, głęboko wierzący, że prawdziwy kontakt z Bogiem to nie klepanie formułek, lecz rozmowa, przede wszystkim jednak w jakiś sposób świadomy tymczasowości roli, którą odgrywa, potrafi w sposób bezkompromisowy łamać zasady, upokarzać wielkich, pochylić się nad pokrzywdzonymi, a przede wszystkim próbować doprowadzić do przemiany. „Bóg moim sędzią”, nie ludzie – ta myśl zdaje się dodawać mu siły.    

Każda przemiana jednak kosztuje. Nie ma prawdziwej przemiany, bez złożonej na ołtarzu ofiary. Można to rozumieć dosłownie, bo przecież okazuje się, że „przemiana” w księdza wymaga sowitej zapłaty, można też rozumieć ją szerzej, gdy widać, że przemiana ludzkich serc to proces bolesny, niełatwy, naznaczony wylewaniem wzajemnych żalów. I niekoniecznie w każdym przypadku zakończony rzeczywistym katharsis. Czasem wręcz niemożliwy.

Boże ciało, reż. Jan Komasa
Scenariusz Mateusz Pacewicz
Dystr. Kino Świat
Polska 2019

%d bloggers like this: