„Czarny wdowiec” Jacka Ostrowskiego mówi o determinacji – przede wszystkim głównej bohaterki – w jej dążeniu do wymierzenia sprawiedliwości. Ale też o determinacji tych, którzy popełniają zło i chcą uniknąć wszelkiej odpowiedzialności.

Mecenas Zuzy Lewandowskiej nie sposób nie polubić. Mimo że przyszło jej żyć w komunistycznej Polsce, nie przestaje być zwyczajnie przyzwoitym człowiekiem. Nie przymyka oka na niegodziwości, nie kłania się władzy, wręcz jest zaprzysięgłą krytyczką systemu. Nie waha się też wytoczyć prawniczych armat nawet wobec prominentnych osób powiązanych z socjalistyczną władzą (co nie przysparza jej zwolenników w kręgach partyjnych, ale i na bakier jej z choćby Kościołem, a już szczególnie z tymi z kapłanów, którzy dopuszczają się zła i próbują wykpić się od odpowiedzialności. Nie przeszkadza jej to w żaden sposób wykorzystać swoje szerokie koneksje – wszak jest w Płocku, gdzie rozgrywa się akcja powieści, osobą znaną – choćby po to, by załatwić zgodę na remont kościelnej wieży. Bo Lewandowska kieruje się bardzo dokładnym kompasem moralnym, który nie pozwala mylić dobra ze złem i nawet jeśli czasem spod maski odpowiedzialnej prawniczki gęsto cytującej łacińskie paremie i przysłowia wyziera niepokorna osoba potrafiąca nagiąć prawo, to możemy być pewni, że zrobi to zawsze w zgodzie z jego duchem, choć czasem niekoniecznie z literą.
Przy tym wszystkim stworzona przez Ostrowskiego mecenas Lewandowska pozostaje osobą niepozbawioną wad, a już na pewno nałogów: klnie, pije, pali – i to nawet cygara (potrafi docenić smak tych najlepszych), jest ekscentryczna, szczególnie jak na czasy, w jakich przychodzi jej żyć. Mówi bowiem, co myśli, narażając się nierzadko na nieprzyjemności. Takie nieszablonowe zachowanie jest zaletą, ale niejednokrotnie bywa źródłem kłopotów. Poznaliśmy ją już w poprzednim tomie serii – „Paragrafie 148”, tu jednak utwierdzamy się w swoim przekonaniu, że sprawa, za którą weźmie się Lewandowska, musi prędzej czy później znaleźć swoje rozwiązanie, bo ta bohaterka zwyczajnie nie odpuszcza. Co jest tym trudniejsze, że czasy, w których Ostrowski umieszcza akcję – końcówka lat siedemdziesiątych – w żaden sposób nie ułatwiają prowadzenia akurat takich śledztw, za jakie bierze się jego bohaterka. Autor doskonale, ze szczegółami wzbudzającymi czasem śmiech, a częściej przerażenie, zbudował scenerię PRL-owskiego deficytu. Deficytu towarów, po które stoi się w wielotygodniowych kolejkach (co akurat Zuzy nie dotyczy, bo jako osoba dość zamożna najczęściej zaopatruje się w Peweksie), ale i deficytu szansy na dojście do prawdy, o ile jest ona w jakikolwiek sposób niewygodna dla rządzących.
W „Czarnym wdowcu” spraw, które zajmą Lewandowską bez reszty, jest całe mnóstwo – adwokatka rzadko odmawia bowiem prawniczej pomocy, przy czym często nie tyle interesuje ją wynagrodzenie, bo pomaga też ludziom niezamożnym, lecz wymierzenie sprawiedliwości. Tak jest też w przypadku dwóch głównych śledztw tworzących tu oś fabuły – w obu pokrzywdzonymi są kobiety. Jedną brutalnie podbito i wielokrotnie zgwałcono, dwie inne umierają z przyczyn w teorii naturalnych, ale okoliczności tych zgonów mogą się wydawać podejrzane. A jakby tego było mało, prawniczka zaczyna otrzymywać dziwne prezenty, które sugerują, że w mieście grasuje okrutny morderca, który zagiął parol właśnie na nią.
Lewandowska porusza niebo i ziemię – to, czego dokona, by poznać prawdę, zahacza czasem o heroizm, a czasem ociera się o nieodpowiedzialność, więc powiedzieć, że prawniczka nie cofnie się przed niczym, to niemal nie powiedzieć nic. Bohaterka szybko przekonuje się, że choć jej nieustępliwość i pomysłowość przynoszą efekty, to mogą mieć też niebezpieczne skutki. Dość powiedzieć, że jej życie co najmniej dwukrotnie zawisa na włosku. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zmobilizowało jej to do jeszcze większego wysiłku. Tym bardziej że niebezpieczeństwo grozi już nie tylko jej, ale i osobom jej bliskim.
Napięcie w „Czarnym wdowcu” budowane jest więc w oparciu o nasz strach i obawy co do dalszych losów bohaterów, ale mniej istotne jest mozolne dochodzenie bohaterki do informacji, kto zabił – wszak sprawca przynajmniej niektórych zbrodni jest przez Lewandowską typowany w zasadzie od początku, a kulis innego wątku możemy się z czasem domyślić, o ile uważnie czytamy znaki podsuwane przez autora. W tej powieści ważniejsze okazuje się więc znalezienie przez bohaterkę sposobu, by dokonała się sprawiedliwość. Jakkolwiek by jej nie rozumieć i kogo by nie dotyczyła. „Czarny wdowiec” mówi więc o determinacji. Przede wszystkim głównej bohaterki, ale – co istotne – także tych, z którymi przyjdzie się jej zmierzyć. Są to bowiem przeciwnicy – jak bardzo by nie potępiać ich czynów – nietuzinkowi. Naprawdę mocno zdeterminowani, by osiągnąć cel. Gotowi go osiągnąć za każdą cenę. Zdeterminowani by perfekcyjnie zaplanować zbrodnię, by ją zrealizować, a przede wszystkim, by uniknąć za nią odpowiedzialności.
Jacek Ostrowski, Czarny wdowiec
Skarpa Warszawska 2019
