recenzja

Do Eulalii | Waldemar Bawołek, La petite mort

„La petite mort” Waldemara Bawołka to proza gęsta od słów, którym podporządkowana jest logika opowieści – ni to groteskowej, ni zahaczającej o zasady rządzące snem. Trzeba tę prozę czytać uważnie, z nadzieją, że nas do siebie dopuści.

Poddawanie tej prozy jakiejkolwiek próbie racjonalnej interpretacji jest z jednej strony z góry skazane na niepowodzenie, o ile nie siedzi się w głowie autora (a i to mogłoby nie wystarczyć), z drugiej byłoby pewnie gwałtem na frazie, która – choć bogata w treści – jest nieprzewidywalna, pączkująca nieoczywistymi odroślami, bogata w fabularne warstwy niemające wiele wspólnego z logicznym następstwem wydarzeń. Tradycyjnie logicznym.

Bawołek nie tyle bawi się słowem, nie tyle nawet każe temu słowu odbijać się echem o bohaterów i ich zmagania, by wracały w zmienionej, czasem nawet bardzo, postaci, co pozwala słowom ewoluować samoistnie i zestawiać się w ciągi skojarzeniowe, z których budują przestrzeń i kreują zdarzenia. Słowo w „La petite mort” jest kluczem, panuje nad znakami przestankowymi, pozbywa się ich gdy to wygodne, a przede wszystkim pozwala opowiadać bez jakiegokolwiek gorsetu, bez tradycyjnej logiki przyczyn i skutków.

A przy tym ta proza nie jest chaosem, można z opowiadań/rozdziałów łatwo wyłowić opowieść o miłości do Eulalii, o rozczarowaniu, budowaniu marzenia o wspólnym życiu, strachu przed zniszczeniem tego, co udałoby się im zbudować, o dzieciach. Ale i o życiu w ogóle. I o umieraniu. Wszystko to podaje nam Waldemar Bawołek w zbudowanym ze słów kokonie, czy może zamkniętym ekosystemie, w którym opisywane zdarzania swobodnie przepływają między sobą, mieszają się, zahaczając o siebie, wywołując nowe ciągi skojarzeniowe. Wszystko poddane jest tu logice snu, choć nie jest to proza oniryczna sensu stricto – sen jako taki pojawia się, lecz nie może być kluczem do tego, co dzieje się z bohaterami. Tu przeplatanie się zdarzeń często wynika raczej z emocjonalnego zagubienia, niezrozumienia – to dlatego twarda struktura opowieści podsiąka wyobrażeniem, snem na jawie, a tracąc fundamenty, wykrzywia się w groteskowy obraz, jakby widziany w krzywym zwierciadle. Słowo racjonalne, budujące oś fabuły, traci swoje pierwotne znaczenie, zyskując nowe. Bohaterowie muszą poddać się temu jak poddają się absurdalnym regułom w opowiadaniu/rozdziale „Bez ceregieli”, gdzie ściśle ustalone są godziny przebywania w hotelowym pokoju, ale wszystko inne wymyka się już ustaleniom, włącznie z przestrzenią i czasem, gdy godzina dwunasta może być równie dobrze dwudziestą.

Proza Bawołka nie jest dla każdego. Czytać trzeba ją uważnie, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, doszukując się ich prawdziwego znaczenia. Trzeba go czytać zdarzenie po zdarzeniu, próbując wyłuskać tę nic, która je łączy, nawet jeśli racjonalna strona umysłu podpowiada, że takiej więzi być nie może. Trzeba go wreszcie przeczytać raz, by móc przeczytać i drugi (jak ja), a może trzeci (przede mną), bo wtedy może wpuści nas, a raczej dopuści, do swojego niezwykłego, choć tak przecież zwykłego, świata emocji, miłości i rozczarowań, nadziei i porażek, życia i umierania.

Waldemar Bawołek, La petite mort

Nisza 2018

%d bloggers like this: