Fabuła filmu „Zbrodnie Grindelwalda”, czyli kolejnej odsłony „Fantastycznych zwierząt” według scenariusza J. K. Rowling, sprowadza się do pytania o prawdziwą tożsamość bohaterów – o ich korzenie oraz o to, kim ostatecznie zdecydują się być, a więc po czyjej staną stronie.

Każdy tu musi wybrać – nie można stać w rozkroku, nie można się wahać. Świat stoi bowiem na krawędzi wojny – tej, o której wiemy, ale która nadejdzie dopiero za naście lat, bo mamy końcówkę lat 20. XX wieku (choć pojawi się tu w mrocznej wizji), oraz tej, która w zasadzie już się rozpoczęła: wojny świata czarodziejów „czystej krwi” ze światem ludzi i mieszańców. To w wykreowanym przez J.K. Rowling świecie magii rzecz nienowa. Oto przekonujemy się, że prowadzona pod z gruntu rasistowskim hasłem walka z mugolami i szlamami nie jest wymysłem Voldemorta, czarnego charakteru z serii o Harrym Potterze i jego popleczników, lecz sięga co najmniej czasów Gellerta Grindelwalda, jednego z najgroźniejszych i najsilniejszych czarodziejów z początku XX wieku. I oczywiście nietrudno odszukać tropy łączące jego poglądy z faszyzmem, choćby w zdaniach o podrasie ludzi, przydatnej o tyle, że można z niej uczynić niewolników czy w strojach zwolenników Grindelwalda, jawnie nawiązujących do nazistowskich mundurów. I dziwi, że J.K. Rowling akcję filmu umieściła w Paryżu, a nie w Rzymie, gdzie w owym czasie faszyzm włoski był już w rozkwicie.
Punktem wyjścia filmu jest ucieczka Grindelwalda (Johnny Depp), pojmanego wszak w poprzedniej części w Nowym Jorku, z transportu do Azkabanu. Już w tej scenie wykorzystuje Rowling zarówno motyw prawdziwej tożsamości jak i konieczności wyboru strony, co przewijać będzie się przez cały film. „Zbrodnie Grindelwalda” całe bowiem opowiadają o poszukiwaniu swojego „ja”, w tym o konieczności wyboru, przyłączenia się do którejś ze stron kosztem wyrzeczenia się części swojej osobowości. I dotyczy to tutaj w zasadzie każdego. Nawet główny bohater serii, Newt Scamander (Eddie Redmayne), poddawany jest tu próbie, kuszony apanażami w zamian za coś, czego przecież podjąć się nie może. Jego wybór – jednoznaczny, niepoddający się negocjacjom – jest dla nas jasny, ale już z innymi postaciami sprawa nie jest tak prosta. Tezeusz Scamader, brat Newta, jego narzeczona Leta Lestrange czy Queenie Goldstein w ostatniej chwili wybiorą stronę, której nie zawsze się po nich spodziewamy, postawią na tę część swojej osobowości, której być może dotąd nie dostrzegaliśmy. Znacząca jest w tym kontekście postać Nagini – służącego Voldemortowi wiernego i groźnego węża, który tu (w zgoła niewężowej postaci) stoi jeszcze przed wyborem, którą stronę wybrać. Rowling poszerza jednak kwestie poznania własnego „ja” o wątek poszukiwania korzeni, bez których świadomość tożsamości wydaje się bohaterom niepełna. Dotyczy to w pewnym sensie rodzeństwa Lestrange, lecz przede wszystkim Credence’a, którego poznaliśmy w poprzedniej części jako obskurusa, czyli nieujarzmialny, zabójczy żywioł zamknięty w ciele chłopaka wychowanego w sierocińcu przez sadystyczną dewotkę z Kościoła Drugich Salemian. Tu Credence (Ezra Miller) to dojrzewający młody mężczyzna, panujący już najwyraźniej nas obskurusem, dręczony za to pytaniami o to, kim byli jego rodzice, a zatem o to, kim on sam jest naprawdę. W kimś takim jak on wątpliwości co do pochodzenia oraz poczucie wyrządzonej mu w dzieciństwie jawnej niesprawiedliwości muszą doprowadzić do wyzwolenia sił, którymi Grindelwald nie może pogardzić – kusił Credence’a już wcześniej (pod maską Gravesa z twarzą Colina Farella), tu jawnie chce przeciągnąć go na swoją stronę.
Tym, kto jest w stanie przeciwstawić się Grindelwaldowi, jest Albus Dumbledore (Jude Law) – co dla miłośników świata Rowling zaskoczeniem nie jest.. Nie może jednak uczynić tego sam, wyręcza się więc ScamanderemPodobnie postępował zresztą w przyszłości, o czym już wiemy, z Harrym Potterem. Rowling nie ukrywa, że Dumbledore jest swoistym mistrzem marionetek (czy w dobrym, czy w złym znaczeniu – to się okaże), pokazuje nam przecież nawet jego dyrygującą bohaterem dłoń w rękawiczce, jakby dłoń animatora przypadkiem widoczną przez chwilę na scenie owego teatru marionetek. Przy okazji pisarka odsłania też część tej tożsamości Dumbledore’a, o której wcześniej nie pisała, choć mówiła o niej w wywiadach, a więc seksualnego „ja” czarodzieja i jego „więcej niż braterskiego” związku z Grindelwaldem. Rozgrywka między tymi dwoma bohaterami, tak sobie niegdyś bliskimi, złączonymi braterstwem krwi, stanie się zresztą zapewne głównym wątkiem kolejnych części, których finałem będzie najprawdopodobniej walka na śmierć i życie, która – zgodnie z obowiązującą wiedzą o tym uniwersum – rozegra się w jakże znaczącym roku 1945.
Postać Dumbledore’a odgrywa tu jeszcze jedną rolę – dzięki niemu, nauczycielowi obrony przed czarną magią – wracamy na chwilę do Hogwartu. Dla miłośników serii o Harrym Potterze przyjemnością jest obserwowanie lekcji z boginem czy spotkanie profesor McGonagall (choć z puntu widzenia chronologii nie może to być ta sama profesor, którą znamy z przygód Pottera, bo tej nie było jeszcze na świecie) . Jednocześnie w tym filmie nie ma nic z tajemniczego, ale i dość radosnego świata pierwszych tomów o młodym czarodzieju. Nie ma tu też optymizmu, jaki mimo wszystko niosła pierwsza część „Fantastycznych zwierząt”. „Zbrodnie Gridelwalda” to opowieść o braku nadziei w świecie pogrążającym się w ciemnościach, mroku, którego nie rozświetli nawet ziejące ogniem jedno z obecnych tu fantastycznych zwierząt, czyli groźny lecz ujmujący chiński smok.
Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda, reż. David Yates (Fantastic Beasts: The Crimes of Grindelwald)
Scenariusz J.K. Rowling
Premiera 16 listopada 2018
Dystrybucja Warner Bros.