wywiad

DEBIUTANTEM MOŻNA BYĆ CAŁE ŻYCIE. Rozmowa z Aleksandrą Zielińską, autorką „Przypadku Alicji”

Kiedyś wydawało mi się, że w momencie wypuszczenia książki moja rola się kończy i teraz najchętniej zaszyłabym się gdzieś w spokoju, ale niestety wiem, że to tak nie wygląda. Rynek literacki jest trudny, każdy radzi sobie jak może, nie mnie to oceniać – mówi Aleksandra Zielińska*, autorka powieści „Przypadek Alicji”.

Aleksandrę Zielińską spotkacie 30 maja o godz. 18:00, De Revolutionibus. Books&Cafe, ul. Bracka 14, Kraków.

Zupelnieinnaopowiesc.com jest patronem tego wydarzenia.

Przemysław Poznański: Postarajmy się na początek zdefiniować słowo „debiut”…

Debiutanci_zielinska_portretAleksandra Zielińska: Wbrew pozorom definicja debiutu może być trochę rozmyta i myślę, że wiele tak naprawdę zależy od samego twórcy. Przed „Przypadkiem Alicji” opublikowałam już szereg opowiadań, więc teoretycznie pierwsze kroki w branży miałam już za sobą, ale sama założyłam sobie, że debiutem będzie dla mnie pierwsza samodzielnie wypuszczona powieść. Z drugiej strony, jeśli kiedyś uda mi się spróbować czegoś nowego, na przykład bajek dla dzieci, o których myślę, to również będzie to debiut, podobnie ze scenariuszem czy jakąkolwiek inną formą sztuki. W sumie to debiutantem można być całe życie (śmiech).

Ale to jednak pierwsza książka przeciera pisarzowi szlak, wprowadza do obiegu jego nazwisko. Tylko czy dziś sama książka wystarczy, by powstała swoista marka „Aleksandra Zielińska”?

– Reprezentuję trochę staroświecki i przestarzały pogląd, że jeśli coś jest dobre, to nie potrzebuje żadnej pomocy, żeby się przebić, bo jakość obroni się zawsze. Ale wiem, że to pobożne życzenia i w dzisiejszych czasach trzeba aktywnie walczyć o swoje, dlatego podziwiam wszelkie kreatywne próby dotarcia do czytelnika. Trailery do książek to super sprawa!

A pisarz jako celebryta?

– Nie wiem, sama należę raczej do autorów nieśmiałych i niespecjalnie pociąga mnie celebra. Myślę, że powinnam najpierw pisać, a dopiero później brać się za inne rzeczy, jeśli znajdę na nie czas. Oczywiście, spotkania z czytelnikami są ciekawym doświadczeniem, ale ciągle trochę mnie stresują. Kiedyś wydawało mi się, że w momencie wypuszczenia książki moja rola się kończy i teraz najchętniej zaszyłabym się gdzieś w spokoju, ale niestety wiem, że to tak nie wygląda. Rynek literacki jest trudny, każdy radzi sobie jak może, nie mnie to oceniać.

Czytaj także: DEBIUTUJĘ WIĘC JESTEM. Debiutanci: Hermetz, Wojtaszczyk, Zielińska [POD NASZYM PATRONATEM]

A jednak zapragnęłaś na tym trudnym rynku zaistnieć. Skąd pomysł, by pisać?

– To była dla mnie naturalna kolej rzeczy. Wychowałam się w domu, gdzie literatura odgrywała ogromną rolę, czytało się dużo, czytało się często, a co najważniejsze – czytało się naprawdę różnorodne rzeczy, a wyznacznikiem była radość lektury. Potem próbowałam swoich sił w pierwszych krótkich formach, wychodziło ze skutkiem różnym rzecz jasna. Dzisiaj chciałoby się większość tych młodzieńczych wprawek zamieść pod dywan, ale nie można zapominać, ile dzięki temu zdobyło się doświadczenia.

Doświadczenia, które zaowocowało powieścią.

– Do pisania powieści siadłam z prostego powodu – uznałam, że trudno będzie zadebiutować zbiorem opowiadań i trzeba przerzucić się na długie dystanse. Temat znalazł mnie sam, akurat przechodziłam okres buntu związany z przeprowadzką do miasta i studiowaniem na dobrze ułożonej uczelni, pisanie zawsze było dla mnie odskocznią, wtedy pozwoliło przeżyć wielki życiowy es flores.

Gdyby książka miała być tylko swoistą autoterapią, pewnie pozostałaby w szufladzie. Wydałaś ją jednak, a to znaczy, że w pewnym momencie pomyślałaś, że „Przypadek Alicji” spodoba się jeszcze komuś.

– Prawdę powiedziawszy, jestem trochę samolubnym autorem, bo w trakcie pracy w ogóle nie myślę o czytelniku i zależy mi przede wszystkim na tym, żebym to ja sama była zadowolona (śmiech). Cieszy mnie każdy czytelnik i doceniam, że ktoś znalazł czas, żeby przeczytać moją książkę od początku do końca. Zresztą, tak naprawdę to właśnie czas jest najcenniejszą rzeczą, jaką mamy, więc to największa nagroda, jeśli ktoś poświęcił go akurat mojej pracy.

Czytaj także: CIĄGLE MAM WRAŻENIE, ŻE TO NIE CHODZI O MNIE. Rozmowa z Kubą Wojtaszczykiem, autorem „Portretu Trumiennego”

Przedtem ty poświęciłaś czas na pisanie. Dopadało cię zwątpienie? Zastanawiałaś się czy to wszystko ma sens?

– Dla mnie największym problemem było poszukiwanie wydawcy. Trwało to bardzo długo i przyznam, że trochę nadszarpnęło mój entuzjazm i chęci do pracy. Miesiącami odbijałam się od zamkniętych drzwi, bo jakoś nie mogłam wpasować się w profil wydawniczy kogokolwiek – w „Przypadku Alicji” było zbyt dużo fantastyki dla głównego nurtu i zbyt dużo głównego nurtu dla fantastyki. Parę razy byłam o krok od podpisania umowy, ale „o krok” to jednak wciąż za daleko. Chwilami chciałam rzucić całe te zabawy z literaturą i wziąć się za dorosłe życie, ale wtedy pojawił się Piotrek Kucharski, wyjął „Przypadek Alicji” z kosza i zaniósł do W.A.B. Chwała mu za to!

– Co w debiutowaniu podoba ci się najbardziej?

– Najmilszym momentem było otrzymanie maila z ostatecznym potwierdzeniem, że wydawca zdecydował się wypuścić „Przypadek Alicji”. Pamiętam, że wtedy jednocześnie śmiałam się do ekranu i płakałam ze szczęścia. Następnie powiedziałam o wszystkim jednej czy dwóm najbliższym osobom i wróciłam do normalnego życia. Z informowaniem reszty świata czekałam niemal do samego końca, do chwili, gdy w internetach hulała już oficjalna zapowiedź. Wiadomo, że rynek wydawniczy to trudne środowisko i wiele rzeczy może się nie udać, więc wolałam nie zapeszać. Paczka z egzemplarzami dotarła do mnie z lekkim opóźnieniem, wcześniej obejrzałam już „Alicję” w księgarni, do dziś mam coś takiego, że w nowych miastach zaglądam, czy moja książka leży na półce. To miłe uczucie!

Czytaj także: ZNÓW NIE NAPISAŁAM KRYMINAŁU. Rozmowa z Lilianą Hermetz, autorką „Alicyjki”

Debiut za tobą. Czy przetarł szlak dla kolejnej książki?

– Wydaje mi się, że wydanie książki ułatwia dalszą pracę. Przede wszystkich już nie jesteśmy debiutantami, nabyliśmy doświadczenie w negocjowaniu z wydawcą, mieliśmy już w rękach pierwszą poważną umowę, wiemy, z czym to się je. Mimo wszystko jest to chyba jeszcze wiedza pozorna, bo jedna książka wiosny nie czyni, ale wszystkiego idzie się nauczyć małymi kroczkami. Jeśli się spodobaliśmy pierwszemu wydawcy, jest szansa, że będzie chciał kontynuować przygodę i inwestować w nas kolejne pieniądze, a to bardzo komfortowa sytuacja. Jeśli nie, to przy szukaniu nowego, będziemy już mieli czymś się pochwalić, to tak jak kompletowanie kolejnych punktów w CV.

Co do samej treści, to jest już inaczej, bo wchodzimy przecież w nową historię, opowiadaną w inny sposób, przez innych bohaterów. Moim zdaniem każda książka to po części debiut, chyba że ktoś chce bez przerwy sprzedawać tę samą historię.

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW POZNAŃSKI

 

*Aleksandra Zielińska (ur. 1989) studentka Warszawskiej Szkoły Filmowej i Wydziału Sztuki UP, tłumaczka, ilustratorka, współpracowniczka „Grabarza Polskiego” i „Dzikiej Bandy”. Jej debiut „Przypadek Alicji” to opowieść o studentce farmacji, która po imprezowej nocy zachodzi w ciążę. Powieść klimatem nawiązuje do „Wstrętu” czy „Dziecka Rosemary” Polańskiego.

BANER DRUGI INFO

Debiutanci: Hermetz, Wojtaszczyk, Zielińska

30 maja 2015 r., godz. 18:00, De Revolutionibus. Books&Cafe, ul. Bracka 14, Kraków

Prowadzenie: Anna Marchewka, literaturoznawczyni, krytyczka literacka. Autorka książki „Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg” (2014). Prowadzi zajęcia w Katedrze Krytyki Współczesnej przy Wydziale Polonistyki UJ.

Partner spotkania: De Revolutionibus. Books&Cafe, ul. Bracka 14, Kraków,

http://www.derevolutionibus.com.pl

Patronaty medialne: Dzika Banda, Enter the ROOM, Miesięcznik Znak, Radiofonia, Strona O

Kulturze, Opcje 1.1., Zupełnie inna opowieść / zupelnieinnaopowiesc.com

1 komentarz

Możliwość komentowania jest wyłączona.

%d bloggers like this: