recenzja

THRILLER PO „LALCE”. Roman Praszyński, Córka Wokulskiego

 

Przyznam wam się do czegoś: lubiłem i lubię „Lalkę” Bolesława Prusa. W przeciwieństwie do większości tego, co napisał Henryk Sienkiewicz i zdecydowanie wszystkiego, co napisał Stefan Żeromski, sztandarowe dzieło Prusa nigdy mnie nie nudziło, chłonąłem je, jeśli nie z wypiekami na twarzy, to na pewno ze sporym zaciekawieniem, nie odkładając nigdy – co zdarzyło mi się z przeraźliwie nudnym „Potopem” – na później. Pochłonąłem tę książkę od deski do deski i zawsze będzie zajmować ważne miejsce na liście moich lektur. Książka Prusa jest dziełem zamkniętym, kompletnym i to mimo niedopowiedzianego finału co do losów Wokulskiego. A raczej – właśnie dzięki takiemu finałowi, bo rozpala on wyobraźnię czytelnika, nie pozwalając nigdy zapomnieć o książce.

corka_wokulskiegoNiestety, niedopowiedzenia to także lep na tych, którzy lubią dosłowność i nawet na skończonym obrazie domalują kreskę, choć wcale jej nie potrzeba. Nie ukrywam: informacja, że powstała kontynuacja „Lalki”, nieszczególnie mnie podnieciła.

Gdy współczesny autor bierze się za rozpisywanie dalszych losów bohaterów uznanej książki klasyka literatury, zawsze z tyłu głowy mam myśl: albo brakuje mu własnych pomysłów, albo chce wypłynąć (i zarobić) na wielkim nazwisku poprzednika. W przypadku „Córki Wokulskiego” na pewno nie mamy jednak do czynienia z uwiądem wyobraźni, bo fabuła stworzona przez Romana Praszyńskiego aż skrzy się od pomysłów, a i próba robienia kariery na grzbiecie Prusa raczej nie byłaby dobrym pomysłem w czasach, gdy już nikt nie czyta „Lalki”. Umówmy się: Prus to nie Ludlum, ani nawet Nienacki (notabene, ci, którzy pozwolili na kontynuowanie po śmierci autora przygód Pana Samochodzika, będą się smażyć w piekle).

I przyznam, że rzeczywiście podczas lektury nic mnie tak nie denerwowało jak fakt, że mam do czynienia z kontynuacją „Lalki”. Praszyński, z jego niewątpliwym talentem i drobiazgową wiedzą o życiu towarzysko-kulturalno-politycznym Warszawy końca XIX wieku mógł napisać powieść niezależną, taką, która nic by nie straciła (a moim zdaniem zyskała), gdyby nie było w niej Stacha, Izabeli czy doktora Szumana, a raczej – gdyby te postaci nazywały się inaczej i nie czerpały tak bardzo z biografii bohaterów Prusa.

O co więc chodzi? Być może mamy do czynienia z dziełem autora-fascynata, który – nie zważając na mody – chce dać nam swoją wizję dalszych losów ulubionych przez niego bohaterów:  Łęckiej i Wokulskiego? Może na to wskazywać ukłon wobec pierwowzoru i rozpoczęcie książki na wzór „Lalki”: tam zaraz na początku otrzymujemy informację, że akcja rozgrywa się w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu w 1878 r., tutaj, że jest rok 1884, a główna bohaterka znajduje się w petersburskim cyrku. Autor pozwala sobie nawet na powołanie do grona bohaterów samego Bolesława Prusa, a losy jego adoptowanego syna czyni jednym z motorów akcji. Ale i tu bym się wahał. Język powieści i jej konstrukcja wskazują przecież na profesjonalistę, który wie doskonale, jak zaciekawić współczesnego czytelnika – nawet tego, który „Lalkę” zna z internetowych bryków.

____________________________

Mamma_MiaPOLECANE

PNĘ SIĘ W GÓRĘ, W NIC NIE WIERZĘ. Jacek Kaczmarski, Autoportret z kanalią

ZNACIE? TO POSŁUCHAJCIE. Mamma Mia!, Teatr Muzyczny Roma

EDWARD WIELKI, EDWARD DYZMA. Piotr Gajdziński, Gierek. Człowiek z węgla

____________________________

Oto mamy Natalię Pol, tytułową córkę Wokulskiego, nieślubną, nieświadomą swego dziedzictwa, zarabiającą na życie spacerami na linie i to bez zabezpieczeń. Ta oto bohaterka wskutek znajomości z młodym gejem-rewolucjonistą wplątuje się w przygotowania zamachu na cara i musi uciekać – do Warszawy, tym bardziej, że dostała list od kobiety podającej się za jej matkę. Zanim dotrze do stolicy Priwisljanskiego Kraju, zdąży zadrzeć z oberpolicmajstrem Warszawy, niejakim Buturlinem (postać autentyczna), nieślubnym synem cara Aleksandra II, a przy tym niewyżytym dziwkarzem. To tylko początek książki, w której nie zabraknie zbrodni, oszustw na wyścigach konnych, literackich salonów Warszawy, z obowiązkowymi recytacjami  Deotymy, a także wieszania, zamachów, lotów balonem i sterowcem oraz scen rodem z powieści płaszcza i szpady. „Córka Wokulskiego” nawet przez moment nie udaje powieści dziewiętnastowiecznej, lecz jest współcześnie skonstruowanym thrillerem.

Tylko w jednym, moim zdaniem, Praszyński poszedł o krok za daleko – w naturalistycznych, wręcz ginekologicznych opisach scen seksu, które najczęściej nie wnoszą nic do fabuły, są zwykłym epatowaniem golizną. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć (choć wystarczyłby mi raz, naprawdę) opis seksu w wykonaniu oberpolicmajstra, który zaspokoiwszy swoje żądze oddaje dziwkę – a raczej częstuje nią jak kieliszkiem wódki – przybyłemu akurat znajomemu, bo pokazuje to jego rozwiązłość. Ale nie umiem racjonalnie wytłumaczyć zamiłowania jednego z bohaterów do wyłącznie analnego seksu z Izabelą Łęcką, podobnie jak pozbawionego jakichkolwiek subtelności przedstawienia samej Łęckiej jako dziwki. Rozumiem – w końcu bohaterka „Lalki” nie była świętą, wręcz przeciwnie: zwodziła kilku kochanków na raz, ale czy naprawdę potrzebujemy sceny z Izabelą obsługującą pięciu mężczyzn na raz? Ja nie potrzebuję.

I jeszcze jedno: Praszyński popełnia też inny grzech – pozafabularny. Grzech niechlujności. W jego książce aż roi się od literówek, błędów stylistycznych, a zdarza się nawet błąd ortograficzny. „Córka Wokulskiego” to samizdat, ale to nie tłumaczy braku choćby podstawowej korekty, przynajmniej odautorskiej.

Roman Praszyński, Córka Wokulskiego

MWK 2012 (e-book)

Przypomnieć, o czym była „Lalka”?

%d bloggers like this: