Koty chronią tajemnice, koty ostrzegają i leczą. Czasem jednak koty giną z rąk kotojadów i to mimo istnienia zwartej armii kocich babć, przemierzających lasy i ulice w odwiecznej misji chronienia kotów i ludzi. Niestety, babcie nie są w stanie pokonać całego zła tego świata, bo zło jest wszechobecne, wypełza z każdej szpary w podłodze, w murze, w ziemi.
Babcie nie są w stanie zapobiec choćby zniknięciu trójki wałbrzyskich dzieci: dwóch dziewczynek i chłopca, choć są w stanie pomóc – na swój niekonwencjonalny sposób – w nieformalnym śledztwie, którego podejmuje się warszawska dziennikarka Alicja Tabor. Kobieta pochodzi z Wałbrzycha, zna tu każdy kąt, może nawet zamieszkać w domu, w którym spędziła dzieciństwo. Ale przekroczenie progu dawnego domostwa nie jest tu powrotem do kraju lat dziecinnych „pięknych i czystych jak pierwsze kochanie”, bo dom nie jest wobec swej dawnej lokatorki przyjazny. To stary budynek, pamiętający czasy niemieckie, nieprzyjazny, skrzypiący, rzężący, prychający jak starzec, niepogodzony z nadchodzącą śmiercią.
Dom ma swoją mroczną przeszłość, której nie jest winien, bo zło przynieśli do niego ludzie, ale przesiąkł ciemnymi emocjami kolejnych pokoleń mieszkańców. Dokładnie tak samo jak cały Wałbrzych – w powieści Joanny Bator miasto brudne, szare, pokryte węglowym pyłem, skażone patologiczną biedą pełną takich atrybutów jak ceratowe obrusy, naznaczone śmiercią, przeorane grobami Niemców, Cyganów, Polaków, rozkopywanymi przez poszukiwaczy kości.
To także miasto nasiąknięte nadzieją na poprawę losu, ale wynikającą z zabobonów, wiary w cuda, w proroka i obiecaną przez niego świętą figurę Matki Boskiej Bolesnej.
Ale Alicja Tabor nie nosiłaby zapewne swego imienia, gdyby nie miała w sobie czegoś z bohaterki Lewisa Carrolla. Raz po raz wkracza do zupełnie innego Wałbrzycha, jakby po drugiej stronie lustra – miasta magicznego, gdzie prorok mówi językami, na forach internetowych wypowiadają się zmarli, a ukryty skarb księżnej Daisy, ostatniej pani na zamku Książ, leży bezpiecznie ukryty – choć chyba bardziej w pokładach pamięci i wyobraźni, niż w realnej skrytce.
Jest Bator z pewnością mistrzynią pisania ze słuchu – język jej postaci, zarówno ten wypowiadany, jak i ten wylewany niczym pomyje na internetowe forum, brzmi jak żywcem spisany z dyktafonu lub skopiowany z sieci, i nigdy nie poddany obróbce. A wiemy przecież, że żadne słowo nie pada tu przypadkowo.
Alicja Tabor szuka prawdy o zaginionych dzieciach, by napisać o nich reportaż, ale odnajduje prawdę o sobie samej. A także o swoich rodzicach, swojej siostrze oraz o innych otaczających ją od dawna ludziach, których – co w końcu odkrywa – w zasadzie nigdy nie znała.
To nie jest kryminał, ani horror, choć z gatunków Joanna Bator czerpie pełnymi garściami (rozdrapywanie na kawałki ciała wykopanego z grobu jest sceną, zapadającą w pamięć). To nie jest też fantasmagoryczna wizja, w której gubi się logikę i prawdę. „Ciemno, prawie noc” to powieść o kobiecie, która musi stawić czoła swoim lękom, przejść katharsis, zrzucić pancerz.
Wierzymy w tę opowieść także za sprawą słów, które dobiera Bator. Autorka jest z pewnością mistrzynią pisania ze słuchu – język jej postaci, zarówno ten wypowiadany, jak i ten wylewany niczym pomyje na internetowe forum, brzmi jak żywcem spisany z dyktafonu lub skopiowany z sieci, i nigdy nie poddany obróbce. A wiemy przecież, że żadne słowo nie pada tu przypadkowo.
To nie jest książka na długie jesienne wieczory. A jeśli, to na pewno nie jako antidotum na słoty i chandrę. Raczej jako bolesne przypomnienie, że w mroku za oknem czaić się może zło, któremu prędzej czy później przyjdzie stawić czoła.
Joanna Bator
Ciemno, prawie noc
W.A.B 2012
