Dziesięciu autorów i jeden temat: zagadka kryminalna, dla której tłem jest warszawski Teatr Wielki. To antologia opowiadań „Zbrodnia w Operze”. Byliśmy na spotkaniu z autorami, zorganizowanym w… warszawskiej Operze.

Co, jeśli do krainy sztuki i piękna wkradnie się zło? Tak brzmi hasło przewodnie tomu, w którym znalazły się teksty takich autorów kryminalnych jak Katarzyna Gacek, Marta Guzowska, Joanna Jodełka, Anna Rozenberg, Gaja Grzegorzewska, Janusz Onufrowicz, Maciej Siembieda, Grzegorz Skorupski, Bartosz Szczygielski, Alek Rogoziński i Robert Ostaszewski, który był tez pomysłodawcą i redaktorem całości.
– Muszę przyznać, jako kierownik tego „zamieszania”, że to był cud. Mały cud nad Wisłą – śmiał się Ostaszewski. I zdradzał kulisy: – Zrobienie antologii opowiadań kryminalnej wcale nie jest łatwą sprawą. Najpierw wyznacza się grupę 50 autorów, których by się chciało mieć. Potem słyszy się wymówki: „Nie piszę opowiadań”, „Nie mam czasu”. Użyłem argumentu, że nie było tak fantastycznego projektu antologii kryminalnej, jak ta, w końcu rzecz dzieje się w operze – opowiadał.

Spacer po Księżycu
– Teatr Wielki, wieli temat – mówiła Katarzyna Gacek. W antologii daje nam opowiadanie o kobiecie, która zdecydowała się zamordować swojego męża. Co mogło pójść nie tak? Tego dowiemy się z lektury. Podczas spotkania autorka podkreślała, że tym, co jest w tomie najfajniejsze, okazuje się absolutna różnorodność opowiadań, mimo że autorzy wychodzili od tego samego tematu. – Każdy z nas poszedł w swoją stronę, najczęściej ulubioną, to duże osiągnięcie – podkreślała. Wspominała też wycieczkę po Operze zorganizowaną dla autorów. – W naszych opowiadaniach pojawiły się elementy z tej wycieczki, dowiedzieliśmy się mnóstwa niezwykłych rzeczy, choćby tej, że Teatr Wielki ma na dachu pasieki. Poza tym byliśmy dziewięć pięter nad sceną i trzy pod – mówiła pisarka.

Gaja Grzegorzewska o wycieczce napisała nawet wiersz, parafrazujący historię znaną z „I nie było już nikogo” Agathy Christie. – Mój pierwotny pomysł sprowadzał się zresztą do historii o zwiedzaniu Opery, w której do budynku wchodzi dziesięciu autorów kryminału i każdemu po kolei coś się przydarza. Ale pomyślałam, że na taki pomysł może wpaść każde z nas, bo to dość oczywista zagadka zamkniętego pokoju, czy raczej zamkniętego teatru – mówiła pisarka. Ten wątek stał się więc jednym z pobocznych elementów, ale opowiadanie jest o czymś innym. – Natchnął mnie sufit inspirowany lądowaniem na Księżycu, co sprawia też, że opowiadanie nie jest do końca kryminalne – zaznacza. Jej „Niebo pod naszymi stopami” to opowieść o tym, ile jest prawdy jest w legendzie o zabłąkanych w labiryncie korytarzy literatach. Czy ich duchy nadal szukają wyjścia?

Solista, brosza i tajemnicze pożary
W opowiadaniu Alka Rogozińskiego ginie solistka operowa, a jej miejsce zajmuje jej młodsza koleżanka, od Anny Rozenberg dostajemy historię w dwóch planach: pisaną z perspektywy Warszawy i podlondyńskiego Woking, a w tle znajdziemy zagadkę zaginionej diamentowej broszy od najsłynniejszego przedwojennego jubilera, Bartosz Szygielski daje nam opowieśc o zwłokach ukrytych w posągu i zjawie błądzącej po Operze, Joanna Jodełka daje nam uwspółcześnioną wersję „Traviaty”, której pierwotny tytuł brzmiał „Miłość i śmierć”, z kolei u Macieja Siembiedy śledztwo w sprawie w romansu z tragicznym finałem prowadzi policjant o pseudonimie Columbo, a opisana historia wydarzyła się naprawdę.

Prawdziwe wydarzenia były też inspiracją dla Janusza Onufrowicza: – Kiedy zacząłem wymyślać opowiadanie, zależało mi, żeby było na faktach – mówił podczas spotkania. Przyznał, że rozważał dwa wydarzenia: z teatru Bolszoj, gdy dekoracja przygniotła jednego ze śpiewaków i zabójstwo skrzypaczki w Nowym Jorku. Ostatecznie otrzymaliśmy od niego operową opowieść o seryjnym mordercy i szalonej sile hipnozy. Onufrowicz przyznawał, że opowiadanie musiało powstać szybko: – To wariacka historia. Dzwoni do mnie wydawnictwo, że mają dla mnie jeden arkusz wydawniczy. Pytam, na kiedy ma powstać tekst. „Masz tydzień”. Ale ja lubię wyzwania. Przespałem się z tą informacją, a potem zacząłem pisać. Oddałem opowiadanie na ostatnią chwilę.

Na faktach oparte jest też opowiadanie Grzegorza Skorupskiego. Jego opowieść przenosi nas do początku XX wieku i stawia pytania o to, dlaczego ludzie boją się przychodzić do teatru 2 marca. Czyżby chodziło o jakąś klątwę? – Musiałemrać materiały, żeby przyswoić sobie Warszawę tamtych czasów, tamtego klimatu – mówił autor. Zbierając materiały, w tym wspomnienia, natknął się na historię pożarów, które na początku polskiej niepodległości, regularnie co dwa miesiące trawiły teatry. – Nie wiadomo, co stało za tymi zdarzeniami, a jedną z propozycji rozwiązania tej zagadki zawarłem właśnie w opowiadaniu – mówił pisarz. I dodawał: – To jedne moje opowiadanie, w którym nikogo nie uśmiercam. Może z wiekiem łagodnieję? – śmiał się.
