recenzja

W głąb człowieczeństwa | Peter Watts, Rozgwiazda

Przygotujcie się na mnóstwo mroku i ogromne ciśnienie. Także emocjonalne – o „Rozgwieździe” Petera Wattsa pisze Wojciech Gunia.

Podmorski statek oświetla reflektorami dno oceanu i morskie zwuerzęta

Jednym z paradoksów współczesnej nauki o świecie jest to, że dysponujemy bardziej precyzyjnymi mapami obserwowalnego wszechświata niż mapą naszej własnej planety. Dno oceaniczne, stanowiące znakomitą większość obszaru Ziemi, pozostaje dla nas tajemnicą. Nie trzeba więc szukać żadnej terra incognita w innych układach planetarnych, bo największa z zagadek kryje się tuż obok. Z tego założenia wyszedł słynny kanadyjski pisarz Peter Watts, osadzając akcję swojej debiutanckiej – właśnie wznowionej – powieści na oceanicznym dnie.

Kariera kanadyjskiego klasyka – chyba można już tak o Wattsie mówić – hard science fiction to jednocześnie wspaniale inspirująca opowieść o uporze i determinacji. Pisarz przez lata walczył o swój debiut, wydawcy notorycznie odrzucali jego teksty, aż w końcu coś zaskoczyło i Watts w ciągu kilku lat stał się pierwszej wielkości gwiazdą tego specyficznego gatunku fantastyki, w którym komponent „science” jest o wiele ważniejszy – i na ogół ciekawszy – od „fiction”.

Nauka w służbie łamania tabu


Taka jest też debiutancka „Rozgwiazda”. To powieść jeszcze fabularnie chropowata, pisana przez nerda bardziej zafiksowanego na punkcie tak ezoterycznych spraw jak ekosystemy kominów hydrotermalnych i inteligentne żele niż na literackości tekstu, ale dająca posmakować tego, z czego Watts jest znany najbardziej i czego szczyt osiągnął w wybitnym „Ślepowidzeniu”: umiejętności piorunującego łamania tabu przy pomocy narzędzi nauki i wyobraźni. A także kreowania absolutnie odpychających antybohaterów, których perypetiom i tak kibicujemy z wypiekami na twarzy.

Te antybohaterskie kreacje wynikają zresztą wprost z pytania, które stało się kanwą powieści: jakiego rodzaju właściwości psychiczne powinni mieć ludzie, pracujący w najbardziej ekstremalnych warunkach środowiskowych, jakie można sobie wyobrazić? A takie bez wątpienia panują na dnie oceanu, w okolicach uskoków płyt tektonicznych, gdzie zderzają się w śmiertelnym tańcu nieprzenikniona ciemność, potężne ciśnienie i nieokiełznana energia wnętrza ziemi. Nie wystarczy wszak człowieka zmodyfikować pod względem jego biomechaniki, przystosować go do oddychania pod wodą i nacisku setek atmosfer. Potrzeba czegoś więcej. Czegoś wręcz nieludzkiego. I tak załogę stacji Beebe, obsługującej podmorską elektrownię geotermalną, stanowią różnej maści dewianci: psychopaci, mordercy, pedofile i generalnie jednostki mocno zaburzone. Przyzwyczajeni do ciągłego ryzyka i zagrożenia, do życia pod presją bądź pozbawieni typowo ludzkich emocji, doskonale odnajdują się w bezwzględnym środowisku grzbietu Juan de Fuca, gdzieś na dnie Oceanu Spokojnego, pośród czających się w ciemności potworów.

Sprawy jednak skomplikują się, gdy ta banda koszmarnych wręcz wykolejeńców natrafi na ślad tajemnicy, od której może zależeć przyszłość ludzkości. Nie, żeby miał to być klucz do jakiejś szczęśliwej przyszłości, bo – jak przystało na fantastykę pisaną z rozmachem – chodzi, rzecz jasna, o perspektywę zupełnej zagłady całej biosfery. Cóż, ścieżki biologii są niezbadane i nikt nie dał nam nigdy gwarancji, że gdzieś w czeluściach niezbadanego świata nie kryje się ewolucyjna alternatywa, która tylko czeka, aż człowiek, zawłaszczający kolejne obszary planety, uwolni jej niszczycielską moc.

Przeczytaj także:

Apokaliptyczny profetyzm oraz mędrca szkiełko i oko

„Rozgwiazdę”, ale także kolejne części cyklu przygód Lenie Clarke, Kena Lubina i innych herosów, których nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprosiłby na randkę albo piwo, szczególnie ciekawie czyta się w kontekście globalnego doświadczenia pandemii COVID-19. Powieść, która ukazała się po raz pierwszy w 1999 r., zasygnalizowała zjawisko, którego skutki tak boleśnie odczuliśmy dwie dekady później, gdy rabunkowa gospodarka środowiskowa oraz nieodpowiedzialna bioinżynieria doprowadziły do globalnego kryzysu. (Szczególnie niepokojące w tym kontekście jest zarysowanie innego problemu, mianowicie wykorzystania sztucznej inteligencji do zarządzania procesami globalnymi. Być może Watts również tutaj okaże się profetą katastrofy). Oczywiście, te wydarzenia są w powieści głównie tłem dla historii o ludziach, którzy balansując od zawsze na granicy człowieczeństwa zostali w pewnym momencie postawieni przed koniecznością wyboru: albo ocalenia w sobie jego resztek albo zupełnej regresji.

Watts, jako naukowiec-przyrodoznawca z krwi i kości, podchodzi zresztą do każdego z zagadnień w bardzo metodyczny sposób. Nawet pojawiające się w „Rozgwieździe” tematy – nazwijmy je „humanistyczne” (albo transhumanistyczne) – jak mechanika ewolucji świadomości, wpływ ekstremalnego środowiska na psychikę, uzależnienie od traumatycznych bodźców jako stymulantów – potraktowane są w powieści z drobiazgowością godną bardziej pracy naukowej niż beletrystyki mającej ambicje bądź co bądź rozrywkowe. Stwarza to ciekawą dwuwarstwowość lektury: z jednej strony osadzona w ekstremalnie klaustrofobicznym środowisku akcja, którą obserwujemy z perspektywy całkiem przerażających postaci, silnie oddziałuje na czytelnika na poziomie emocjonalnym (i niekoniecznie są to emocje szczególnie przyjemne), z drugiej cały czas te wszystkie fascynujące okropieństwa czytamy przez „mędrca szkiełko i oko”. A gdybyśmy jeszcze mieli jakiekolwiek wątpliwości, to autor na końcu raczy nas dodatkowymi objaśnieniami i stertą przypisów, tłumacząc skąd i jaka koncepcja naukowa przedzierzgnęła się w jaki element książki.

Obcość zwierciadłem człowieczeństwa

„Rozgwiazda” w warstwie fabularnej i kompozycyjnej stanowi poniekąd prefigurację najsłynniejszej powieści Kanadyjczyka, czyli „Ślepowidzenia”. Osią obydwu powieści jest wszak zderzenie z radykalną obcością (której doświadczamy z perspektywy jednostek postludzkich), która staje się paradoksalnym zwierciadłem człowieczeństwa i jego kondycji. Człowieczeństwa w całej jego rozciągłości, o którym pisarz zdaje się nie mieć zbyt dobrego zdania. Wszak uwięzieni na dnie oceanu bohaterowie „Rozgwiazdy”, których motywacje i czyny leżą poza jakąkolwiek moralnością, ostatecznie okazują się bardziej ludzcy niż ich korporacyjno-polityczni mocodawcy. O ile bowiem dla Clarke i jej towarzyszy ramy egzystencjalne wyznaczają ich traumy, dysfunkcje, ale także pragnienie znalezienia swojego miejsca w świecie, który zepchnął ich na margines, o tyle dla karmiącej ich ręki – wobec której będą musieli się w końcu zbuntować – istotne są procesy zupełnie oderwane od jakichkolwiek ludzkich kontekstów. Czego najlepiej dowodzi fakt, że zarządzanie nimi powierzono sztucznej inteligencji, co okazuje się – zgodnie z tradycją mało optymistycznego gatunku, jakim jest SF – preludium do katastrofy.

Debiutancka powieść Wattsa, choć nie wolna od grzechów właściwych debiutom powieściowym pisarzy hard SF, uwodzi potężnym, ocierającym się o horror klimatem plastycznie opisanego podmorskiego, zupełnie obcego świata, dynamice relacji między antypatycznymi, a jednak na swój sposób intrygującymi bohaterami i przede wszystkim bardzo mocnym, proekologicznym przekazem: że człowiek, który w swoim nienasyconym apetycie na energię próbuje wydzierać Ziemi jej naturalne zasoby, przypomina głupca, który zakradł się w pobliże śpiącego giganta, aby uszczknąć mu nieco skarbu. Kiedy gigant w końcu się obudzi, dla człowieka rozpęta się piekło.

Peter Watts, Rozgwiazda (Starfish)
Tłumaczenie Dominika Rycerz-Jakubiec
Vesper, 12 czerwca 2023
ISBN: 9788377314647

Prepare for plenty of darkness and immense pressure. Emotional pressure, too – Wojciech Gunia writes about Peter Watts’s 'Starfish’.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: