„Zaginiona wiolonczelistka” to także powieść o trudach i staraniach jakie podejmujemy, by spełnić nasze marzenia, o przeszkodach, które nam w tym towarzyszą, o poświęceniu w imię pasji i miłości, o upartym dążeniu do celu – mówi autorka książki, Anna Bałenkowska. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: „Zaginiona wiolonczelistka” to powieść o marzeniach i snach. Marzeniach, które niekoniecznie się spełnią i snach, które mogą okazać się prorocze. Tak ja czytam tę książkę, a pani?
Anna Bałenkowska: Słyszałam już opinię, że to powieść o muzyce, pasji, miłości, podróżach. Dlatego tym bardziej cieszy mnie pana interpretacja, bo to chyba znak, że każdy może w „Zaginionej wiolonczelistce” odnaleźć coś innego. Tak, motyw marzeń i snów przewija się na kartach powieści, ale jak to w życiu nie zawsze nasze wyobrażenia pokrywają się z rzeczywistością. Niekiedy droga do realizacji marzeń okazuje się bardzo wyboista, innym razem jedno spotkanie, rozmowa, niespodziewane wydarzenia modyfikują nasze pragnienia albo tymczasowo zmuszają nas do ich odroczenia. Myślę, że „Zaginiona wiolonczelistka” w tym kontekście to powieść o trudach i staraniach jakie podejmujemy, by spełnić nasze marzenia, o przeszkodach, które nam w tym towarzyszą, o poświęceniu w imię pasji i miłości, o upartym dążeniu do celu. I tu pojawia się pytanie – czy na pewno mamy realny wpływ na nasze życie? I czy droga, którą obieramy jest zależna jedynie od nas samych?
Drugim motywem, o którym Pan wspomniał są sny. Zgadzam się, że są ważnym elementem powieści, bo chociażby to za ich sprawą Maja podejmuje decyzję o wylocie do Walencji. Czy prorocze? Myślę, że sny w „Zaginionej wiolonczelistce” nawiązują bardziej do przeszłości niż przyszłości, a może są wręcz pewnym rodzajem reminiscencji?
Pozostańmy przy snach: konstruuje pani powieść w sposób, który najłatwiej pozwala powiązać poszczególne wątki właśnie na poziomie snów. Przeszłość i teraźniejszość – z założenia pokazanie realistycznie – ściśle się ze sobą łączą jednak nie tylko na jawie, ale też właśnie na styku tego, co realne i tego, co wyśnione przez jedną bohaterek, Maję. Skąd pomysł na taką swego rodzaju „metafizyczność”?
– Trafił pan w sedno, bo to „metafizyczność” była punktem wyjścia, na bazie której rozwinęłam cały późniejszy plan powieści. Sny są wciąż niezbadanym obszarem, często powiązane są z wydarzeniami, które obecnie rozgrywają się w naszym życiu, ale w przypadku Mai było inaczej. Sny stały się pewnego rodzaju łącznikiem. Nie chciałabym zdradzić zbyt wiele, ale pisząc powieść zakładałam, że będzie istnieć więcej niż jedna interpretacja relacji głównych bohaterek. I tu mogę dodać, że niektóre daty w „Zaginionej wiolonczelistce” nie pojawiają się przypadkowo.
Motyw marzeń i snów przewija się na kartach powieści, ale jak to w życiu nie zawsze nasze wyobrażenia pokrywają się z rzeczywistością. Niekiedy droga do realizacji marzeń okazuje się bardzo wyboista, innym razem jedno spotkanie, rozmowa, niespodziewane wydarzenia modyfikują nasze pragnienia albo tymczasowo zmuszają nas do ich odroczenia.
Powieść jest też spełnieniem pani marzeń. Dość obszernie pisze pani o wsparciu, jakie otrzymała od bliskich podczas jej pisania. Ale jak w ogóle zaczęła się przygoda z tą książką? I z pisaniem w ogóle.
– Podobnie, jak u wielu autorów, pisanie od zawsze było moją wielką pasją. Od dziecka tworzyłam opowiadania, krótkie powieści, scenariusze, tomiki wierszy. Przelewanie słowa na papier było pewnym rodzajem wyrażania samej siebie, a wymyślanie nowych historii naturalnym procesem. Mimo to za każdym razem czułam, że to jeszcze nie ten czas, że tekst, który właśnie ukończyłam nie jest tym, z którym chciałabym zadebiutować.
Zależało mi na stworzeniu powieści wielowątkowej, w której poszczególne elementy z biegiem czasu zaczną się zazębiać. W 2019 roku wyleciałam do Walencji, gdzie rozpoczęłam pracę nad „Zaginioną wiolonczelistką”. Powiedziałam sobie wtedy, że „teraz albo nigdy”. Pisanie przed debiutem jest jedną wielką niewiadomą. Można poświęcić powieści miesiące, lata i włożyć ją do szuflady. Dlatego tak bardzo podkreśliłam w końcowych podziękowaniach wsparcie bliskich mi osób, a w szczególności mojego męża. Wydanie „Zaginionej wiolonczelistki” było dla niego tak samo ważne jak dla mnie i to on nieustannie mnie motywował – przekonany, że ta historia ujrzy światło dzienne.

Jak smakuje spełnione marzenie?
– W przypadku wydania książki satysfakcję ze spełnionego marzenia smakuje się stopniowo. Najpierw pierwsza pozytywna wiadomość od wydawnictwa. Euforia, niedowierzanie, snucie wielu planów, oczekiwanie na umowę. Potem kolejne etapy – redakcja, korekta, propozycje okładek… Powoli oswajanie się z myślą, że „to” dzieje się naprawdę. Aż wreszcie moment, kiedy trzymamy powieść w dłoniach i kiedy dociera ona do pierwszych czytelników. Jestem obecnie na tym etapie i mam wrażenie, że życie moje i bliskich w ostatnim czasie przewróciło się do góry nogami. To wszystko stanowi wyjątkowe doświadczenie, z którego nie tylko bardzo się cieszę, ale i mam nadzieję, że nauczę się jak najwięcej.
Pisanie nie bierze się znikąd. Jaka literatura panią inspiruje? Jacy pisarze?
– Tak, kocham książki od zawsze. Do tej pory pamiętam moją pierwszą wizytę w bibliotece. To było jak przekroczenie bramy do zaczarowanego świata. Nigdy nie mogłam zdecydować się, co wybrać i teraz też czytam na przemian różne gatunki – literaturę piękną, obyczajową, kryminały, reportaże, biografie. Jest wiele książek, które zapadły mi w pamięci, dlatego wybiorę tylko kilka tytułów: „Chrobot” Tomasza Michniewicza, „Stramer” Mikołaja Łozińskiego, „Zabić drozda” Harper Lee, „Pamiętniki” Ignacego Jana Paderewskiego, „Cień wiatru” Carlosa Ruiza Zafona „Sto lat samotności” Gabriela Garcíi Márqueza, „Bieguni” Olgi Tokarczuk, „Morderstwo w Orient Expressie” Agathy Christie, „Pacjentka” Alexa Michaelidesa, seria Millennium Stiega Larssona. Oprócz wspomnianych pisarzy mam sentyment do twórczości Erica-Emmanuela Schmitta, Harlana Cobena, a z polskich pisarzy – Zygmunta Miłoszewskiego, Roberta Małeckiego, czy Magdaleny Witkiewicz. Tak jak wspomniałam nie sposób wymienić mi wszystkich, ale myślę, że po wybranych przykładach można zauważyć, że moje zamiłowania czytelnicze dotyczą wielu styli i gatunków.
Jest pani dwukrotną laureatką konkursu literackiego, organizowanego w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu, wśród ulubionych pisarzy wymienia pani „kryminalistów”, muszę więc spytać o wybór gatunku – zdecydowała się pani bowiem na powieść, która posiada co prawda watek kryminalny, skoro punktem wyjścia fabuły jest zaginięcie tytułowej wiolonczelistki i swego rodzaju prywatne śledztwo prowadzone w tej sprawie, ale „Zaginiona wiolonczelistka” pozostaje w znacznej mierze powieścią obyczajową. Skąd ten wybór?
– Planując fabułę „Zaginionej wiolonczelistki” nie chciałam ograniczać się do jednego, wybranego gatunku. Czytałam opinie, że wydawnictwa niechętnie wydają międzygatunkowe powieści, w szczególności w przypadku debiutu. Mimo to postanowiłam pójść za głosem serca i „zaryzykować”. W tej historii wątki obyczajowe odegrały dużą rolę.
Międzynarodowy Festiwal Kryminału to wyjątkowe wydarzenie, a możliwość wzięcia udziału w towarzyszących mu warsztatach było dla mnie wielkim wyróżnieniem. Przy okazji chciałabym serdecznie pozdrowić moich trenerów – Martę Guzowską i Roberta Małeckiego. Spotkania z nimi dodały mi motywacji do pracy nad własnymi tekstami, inspiracji i wniosły wiele pozytywnych zmian do mojego warsztatu pisarskiego.
Wrażenie robi rozmach tej powieści. Tworzy pani historię skomplikowaną strukturalnie, rozgrywającą się w różnych warstwach czasowych, z przeplatającymi się równorzędnymi z punktu widzenia fabuły bohaterkami (i bohaterami). Jak pisała pani taką powieść? Uciekała się pani do tworzenia np. tzw. „drabinki”?
– Przyznaję, że nie korzystałam z „drabinki”. Zazwyczaj moje notatki przypominają bardziej „artystyczny nieład” i w takim układzie najlepiej się odnajduję. Natomiast oczywiście miałam pewien zarys całej powieści, wiedziałam do czego dążę, oczami wyobraźni widziałam ostatnią scenę. Przed rozpoczęciem pracy wiele myślałam o kreacji bohaterów, zastanawiałam się nad doborem narracji, miejscami akcji, również przedziałami czasowymi. I tu jako ciekawostkę mogę zdradzić, że byłam zmuszona przenieść całą historię o rok do tyłu z powodu wybuchu pandemii COVID-19 i m.in. związanym z nią odwołaniem Las Fallas (hucznego hiszpańskiego święta) – tego nie przewidziałam we wcześniejszym wstępnym planie powieści.
Planując fabułę „Zaginionej wiolonczelistki” nie chciałam ograniczać się do jednego, wybranego gatunku. Czytałam opinie, że wydawnictwa niechętnie wydają międzygatunkowe powieści, w szczególności w przypadku debiutu. Mimo to postanowiłam pójść za głosem serca i „zaryzykować”. W tej historii wątki obyczajowe odegrały dużą rolę.
To – poza wszystkim – powieść „muzyczna”, rozgrywająca się w środowisku muzyków. Bliskim pani, bo jest pani z wykształcenia pianistką. Na ile to doświadczenie pomogło w pisaniu? Na ile było ono ważne podczas procesu twórczego?
– Myślę, że dobrze pisze się o bliskich nam tematach, takich o których posiadamy pewną wiedzę, mamy doświadczenie, wśród których czujemy się swobodnie. Dzięki temu, że znam świat muzyczny od środka, mogłam przedstawić go czytelnikom z różnych perspektyw, zaprosić ich na lekcje z profesorami, do wnętrza ćwiczeniówek, na konkursy, koncerty, pokazać upór i determinację w dążeniu do celu, sukcesy, ale i też chwile zwątpienia i porażki. Spotkałam się z opinią, że w „Zaginionej wiolonczelistce” muzykę słychać tak, jakby siedziało się i na publiczności i obok artystów na scenie. Cieszę się, że niektórzy w ten sposób odczytują zawarte w mojej powieści opisy.

Tytułowa bohaterka, Blanka, jest Hiszpanką. Wątek polski wprowadza pani dopiero przez postać Mai, dziewczyny, która po wielu latach rusza śladami Blanki. Skąd taki wybór?
– Planując fabułę „Zaginionej wiolonczelistki” chciałam, by akcja powieści rozgrywała się głównie w Walencji. Jest to miasto z wielkim potencjałem, mniej znane od opisywanej w wielu powieściach Barcelony, a nawiązując do poprzedniego pytania – bardzo mi bliskie. Tak jak już wspomniałam, to w Walencji powstała „Zaginiona wiolonczelistka”. Z tego też powodu wielu bohaterów pochodzi z Hiszpanii, w tym jedna z głównych postaci – Blanka.
Maja poznaje Walencję z perspektywy osoby z zewnątrz. Przylatuje z Polski, Krakowa, jedynie z pewnymi wyobrażeniami o tym mieście. Wyobrażeniami, które będzie musiała skonfrontować z rzeczywistością. Myślę, że w ten sposób czytelnicy mogą utożsamić się z moją bohaterką i razem z nią stopniowo odkrywać to hiszpańskie miasto i życie w Hiszpanii, które – jak wszędzie, ma swoje blaski i cienie.
Dzięki temu, że znam świat muzyczny od środka, mogłam przedstawić go czytelnikom z różnych perspektyw, zaprosić ich na lekcje z profesorami, do wnętrza ćwiczeniówek, na konkursy, koncerty, pokazać upór i determinację w dążeniu do celu, sukcesy, ale i też chwile zwątpienia i porażki.
W Walencji studiowała pani w Conservatorio Superior de Música. Ale czym tak ujęło panią to miasto?
– W Walencji mieszkałam dwukrotnie. Muszę przyznać, że nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, zresztą podobne odczucia miała jedna z głównych bohaterek powieści – Maja. Wystarczy jednak przespacerować się nad ranem uliczkami dzielnicy Cabañal, zatopić stopy w miękkim piasku szerokiej plaży Malvarrosy, po nieprzespanej, pełnej wrażeń nocy w centrum miasta wybrać się na wschód słońca, przejechać rowerem całą Turię – wyjątkowy park umiejscowiony w dawnym korycie rzeki, wykąpać w lazurowych wodach plaży Pinedo, spędzić wieczór wśród barwnych kamienic Ruzafy, a wtedy… Walencja może stać się najbardziej wyjątkowym miejscem na Ziemi. I tak było w moim przypadku.
Nigdy nie pomyślałabym, że po powrocie z Walencji do Polski w czerwcu 2016 roku, trzy lata później ponownie będę pakować walizki do tego hiszpańskiego miasta. Wchodząc na pokład samolotu wiedziałam jednak, że to tam rozgrywać się będzie akcja „Zaginionej wiolonczelistki”.
Nad czym pani teraz pracuje? I jak w ogóle wyglądają pani pisarskie plany? Na ile doświadczenia z pisania „Zaginionej wiolonczelistki” mają wpływ na kolejną powieść?
– Po postawieniu ostatniej kropki w „Zaginionej wiolonczelistce” wzięłam się za całkowicie odmienną powieść, bardzo mocno osadzoną w rzeczywistości, uwypuklającą zwykłą, szarą codzienność i nietypowe relacje pomiędzy mocno zarysowanymi bohaterami. Na pewno będę chciała kontynuować pracę nad tym tekstem, jednak nie jestem pewna, czy w pierwszej kolejności. A to dlatego, że zaledwie dwa miesiące temu podczas pobytu na Sycylii, w mojej głowie zrodził się zupełnie nowy pomysł na książkę. Myślę, że miała na to wpływ „Zaginiona wiolonczelistka”. Nie chcę wyjawiać zbyt wiele, bo wizja powieści dopiero się kształtuje, ale chciałabym znów powrócić do wątków muzycznych, do tajemnic, podróży, może nawet do Walencji i mam nadzieję, że uda mi się zrealizować te plany.
Rozmawiał Przemysław Poznański