Przyjaciele Ukraińcy, oby wolny świat tym razem pokazał swoją pięść faszyzującym władzom Rosji. Inaczej w następnej kolejności przyjdzie kolej na nas, ponieważ wojna lubi się rozpychać i wychodzić poza granice – pisze Dawid Kornaga.

Rosja po okresie wolności znów próbuje pompować mięśnie w siłowni o nazwie Wojny Nigdy Dosyć. Co wyszarpała Ukrainie między dwa tysiące dwudziestym a dwa tysiące dwudziestym siódmym, to jej. I na dokładkę: W ponadsześciomilionowym Warsaw City, stolicy Autonomii Polskiej w obszarze Federacji Europejskiej, przeludnionym przez migrację ludności z opustoszałych terenów prowincjonalnych na wschodzie, na które z kolei suną uchodźcy ze Wschodniej i z Zachodniej byłej Ukrainy (…) Prawie dziesięć milionów Ukraińców ubiega się obecnie o polskie obywatelstwo. Mieszkańcy Lwowa i okolic otrzymują je przeważnie z automatu.
Te fragmenty z powieści „Przerwany sen Kashi” (2018, Świat Książki) w ostatnich dniach szczególnie mnie przygnębiły. Wymyślać dystopię to czysta literacka przyjemność, nagle stać się jej świadkiem już niekoniecznie. Mam nadzieję, że nie dojdzie do powyższych wyobrażonych przecież wydarzeń, że Ukraina mimo wszystko nie zniknie, a w zamian znikną najeźdźcy ze swoim dyktatorem.
To nie jest felieton polityczny. Ale nawet na stronach portalu kulturalnego trzeba to jasno powiedzieć: koniec Ukrainy może oznaczać również koniec naszego świata, gospodarki i kultury. Gwałtowny upadek dosłownie z tygodni na tygodnie, niewyobrażalne zniszczenia, śmierć, ruiny, katastrofę humanitarną – wszystko, co niesie wojna tam, gdzie się toczy i tam, gdzie mogą sięgnąć jej mordercze macki. W tym momencie odczuwa się bezsilność samego pisania, knucia fabuły, kryminały tracą znaczenie, kto zginął, kiedy niedaleko naszych granic życie tracą tysiące i nie trzeba detektywa, by odkryć, kto podnosi za to winę. I kto powinien zostać ukarany. Tak poważnie, a nie blokadą kont bankowych.
Przyjaciele Ukraińcy, oby wolny świat tym razem pokazał swoją pięść faszyzującym władzom Rosji. Inaczej w następnej kolejności przyjdzie kolej na nas, ponieważ wojna lubi się rozpychać i wychodzić poza granice. I będzie za późno, by powstrzymać nową apokalipsę na europejskim kontynencie. Nasza przestrzeń wygody, pokoju i dobrobytu zakończy się pożogą. Nie zdążymy nawet obejrzeć wszystkich ulubionych filmów i seriali w serwisie streamingowym, a plany wakacyjne skończą się zamiast odprawą na lotnisku odprawą do wymarszu na pole bitwy… Tylko dlatego, że paru siedemdziesięciolatków o kagiebowskiej przeszłości zamarzyło sobie pod koniec życia zabawę w nowych Hitlerów i Stalinów.
Gołąbek pokoju transportowany na rosyjskich czołgach, przy bliższym zoomie, okazuje się drapieżnym jastrzębiem, któremu jak się nie zagrozi odstrzeleniem, rozszarpie oczy, uszy i korpus. Ta fabularna scenka, która na naszych oczach okazuje się reportażem z pola walki, niewątpliwie posiada w sobie masochistyczną siłę inspiracji. Tylko mam gdzieś takie inspiracje, które bazują na śmierci matek i dzieci, śmierci żołnierzy broniących swojej ziemi przed siłami okupanta, śmierci staruszków chcących w spokoju dokonać żywota, a nie być odstrzelonymi przez pocisk z moździerza. Lub – proszę bardzo, wojna oferuje imponujące menu destrukcji – nalot bombowy.
To nie jest felieton polityczny. Ale nawet na stronach portalu kulturalnego trzeba to jasno powiedzieć: koniec Ukrainy może oznaczać również koniec naszego świata, gospodarki i kultury. Gwałtowny upadek dosłownie z tygodni na tygodnie, niewyobrażalne zniszczenia, śmierć, ruiny, katastrofę humanitarną – wszystko, co niesie wojna tam, gdzie się toczy i tam, gdzie mogą sięgnąć jej mordercze macki. W tym momencie odczuwa się bezsilność samego pisania, knucia fabuły, kryminały tracą znaczenie, kto zginął, kiedy niedaleko naszych granic życie tracą tysiące i nie trzeba detektywa, by odkryć, kto podnosi za to winę. I kto powinien zostać ukarany. Tak poważnie, a nie blokadą kont bankowych.
Serce rozrywa niemożność pomocy, powtrzymaniu tego całego szaleństwa, które zapewne również nie jest akceptowane przez miliony Rosjan. Człowiek kolejny raz uzmysławia sobie, jakim to jest trybikiem, jak mało znaczy jako jednostka, a my pisarze znaczymy jeszcze mniej, bo dotąd wydawało się nam, że sporo możemy zdziałać swoim pisaniem, a tu nic, nikt nas nie słucha. Szczytne hasła pokoju zostają w korytarzu historii. Piórem wroga nie odstraszysz. I można sobie dalej pisać, i można dalej złorzeczyć, nawet jak ja flagę Ukrainy nakładać na profil. Nic to nie zmienia, pokazuje tylko, że jesteśmy po dobrej stronie mocy. Jednak to za mało.
A przecież nie musiało tak być. Nie trzeba udowadniać, ile dobrego przez te lata mimo przeciwności geopolitycznych udało się osiągnąć Ukrainie. Łącznie z przepędzeniem kliki Janukowicza i codziennym targaniem się z dywersyjną oligarchią. Ukraińscy popowi muzycy z łatwością wygrywają Eurowizje tego świata, pisarze tworzą mocną, wartościową literaturę, a poeci nie pozostają w tyle, podchodząc do materii zdecydowanie i z pazurem. Byłoby tragedią, gdyby to wszystko pogrążyło się w ostatecznym zniszczeniu i rozpadzie, zostało zaanektowane i przemielone w poddanych imperium, trzeba to jasno napisać, ciemnej strony mocy.
Gdyby słowa mogły być jak kule, albo nie, gdyby słowa mogły być jak rakiety dalekiego zasięgu, to pierwszy bym odpalił całą ich serię prosto w Kreml, by niczym Mordor zniszczyć zamieszkujące je zło w czystej postaci. A nowa Drużyna Pierścienia wykorzeniłaby raz na zawsze orki z KGB i golemy hakerów oraz trolli z sieci. I być może będzie wtedy tak, a za tak niech posłuży jeszcze jeden fragment z „Przerwanego snu Kashi”:
Rosja w pierwszej połowie lat trzydziestych dwudziestego pierwszego wieku, po śmierci imperatora Putina i klęsce jego nijakich spadkobierców, którzy nie radzili sobie z kolosalną władzą oraz kolosalnym kryzysem, odżyła.