wywiad

Marek Stelar: Prawda nie krępuje wyobraźni | Rozmawia Jakub Hinc

W tej historii paradoksalnie to nie bohater jest najważniejszy, nawet ten zbiorowy, jeśli uznać za takiego lokalną społeczność czy szczególnie wszystkie osoby dramatu. Tu chodziło o samą historię. O emocje z nią związane. Ona wybrzmiewa głosami bohaterów, ale nie oni ją opowiadają – mówi Marek Stelar, autor powieści „Skrucha”. Rozmawia Jakub Hinc.

Marek Stelar, fot. Katarzyna Bazylińska

Jakub Hinc: „Skrucha” to powieść, w której wprowadzasz nowego bohatera, aspiranta Dominika Przeworskiego. A jednocześnie pierwszy tom nowej serii. Czy łatwiej pisze ci się powieści stand alone, czy cykle, w których śledzimy perypetie tego samego bohatera, lub bohaterów przez dłuższy czas? Pytam o to, bo „Skrucha” to już twoja trzynasta powieść i masz doświadczenia w obu tych formułach.

Marek Stelar: Chyba nie ma dla mnie większego znaczenia, czy jest to cykl, czy pojedyncza historia, każdej poświęcam maksimum uwagi. Zresztą, nawet ta pojedyncza może przerodzić się w serię, wszystko zależy od tego, jak „nośny” fabularnie jest bohater. W zasadzie dopiero seria z Rędzią zawiera wątek długofalowy, którego kulminacja następuje w ostatnim jak do tej pory, czyli trzecim tomie. Wcześniej poszczególne tomy czy to serii z Krugłym i Michalczykiem, czy z Suderem, były zamkniętymi historiami, które łączył główny bohater. Podobnie jest ze „Skruchą”: kolejny tom będzie osobną opowieścią, oczywiście z Przeworskim w roli głównej.

To zapytam jeszcze o warsztat. Seria, w której główny bohater, a czasem i bohaterowie drugoplanowi, występują w kolejnych odsłonach, rządzi się swoimi prawami, a czytelnicy każdą pomyłkę gotowi są wytknąć autorowi. Muszą się więc zgadzać nie tylko wiek i kolor włosów, czy oczu, ale też szereg innych okoliczności, nawyki i przyzwyczajenia, a także nawet i to kiedy kogo spotkał. Masz jakąś teczkę, w której to wszystko gromadzisz, albo przysłowiową tablicę korkową czy plik w Excelu?

– Jestem z natury bałaganiarzem, i dlatego staram się przed napisaniem powieści stworzyć jej szczegółowy konspekt (to wyjątek), ale szczerze mówiąc nie poświęcam zbyt dużo uwagi detalom dotyczącym wyglądu czy specyficznego zachowania bohaterów. Ja ich raczej szkicuję, zarówno pod względem wyglądu zewnętrznego, jak i charakteru. To baza, którą łatwo zapamiętać, a resztę pozostawiam czytelnikom, w końcu każdy wyobraża sobie ich inaczej. I tak ma być. To po pierwsze i przede wszystkim. A po drugie… Wtedy łatwiej uniknąć pomyłek…

Marek Stelar, Skrucha, Filia, Poznań, 9 lutego 2022, ISBN: 9788381958240

Bohater „Skruchy” zostaje przeniesiony ze Szczecina do Nowego Warpna. Wkraczasz na ścieżki m.in. Camilli Läckberg, która woli umieszczać akcję powieści w małych miejscowościach? Skąd taki wybór?

– Zakochałem się w tym miejscu. Jest wyjątkowe pod wieloma względami. Jest pewnie typowym małym miasteczkiem, jak wiele innych, ale jego położenie geograficzne i warunki naturalne czynią je bez wątpienia wyjątkowym. Przyszedł czas, żeby wywędrować ze Szczecina, a Nowe Warpno nadawało się po temu doskonale, właśnie z powyższych względów. Ciężko mi nawet opisać tamtą atmosferę, co może dziwić, w końcu to podstawa opowieści, ale tu również szkicuję w pewien sposób to miasto, zamiast malować je hiperrealistycznie. I wydaje mi się też, że miejsce nie ma zasadniczo istotnego znaczenia dla historii jako takiej. Wszędzie kipią emocje, bo są udziałem ludzi, a nie miejsc, które są tłem, jednak w powieści mimo wszystko trzeba akcję mocno osadzić właśnie w jakimś miejscu. Musi być jakieś: niekoniecznie atrakcyjne i piękne, ale wyraziste. A Nowe Warpno i okolice są i piękne i wyraziste. Polecam wycieczkę w tamte rejony.

Skoro o bohaterze mowa – ostatnio widać trend, w którym autorzy powieści policyjno-kryminalnych odchodzą od stereotypu policjanta alkoholika, styranego życiem, po przejściach i dają czytelnikom bohaterów młodszych – jak na przykład szwedzki duet Peter Mohlin & Peter Nyström, albo niemal bez skazy, jak teraz u ciebie. Czy ten twój do bólu pedantyczny aspirant Przeworski ma jakąś rysę? Możesz zdradzić jaką?

– Nigdy nie przepadałem za bohaterami obarczonymi mnóstwem dziwnych przywar, nałogów czy obciążonymi pokręconymi historiami życia. Ale przyznaję, Przeworski jest nieco cukierkowy. Nie ma takich ludzi. Ale… Konstruując go: jego fizyczność i profil psychologiczny, premedytacją nie poświęciłem mu tyle uwago, co chociażby Suderowi czy Rędzi i nie tylko dlatego, by pozostawić pole wyobraźni czytelnikowi. W tej historii paradoksalnie to nie Przeworski jest głównym bohaterem. I nawet nie chodzi tu również o bohatera zbiorowego, jeśli uznać za takiego lokalną społeczność czy szczególnie wszystkie osoby dramatu. Tu chodziło o samą historię. O emocje z nią związane. To ona sama sobą prowadzi czytelnika przez kartki powieści, a nie Przeworski, czy inni. Oni są jej elementem, a nie nadają jej ton. Wybrzmiewa ich głosami, ale nie oni ją opowiadają; są jej składową. Wszyscy, bez wyjątku.

Wszędzie kipią emocje, bo są udziałem ludzi, a nie miejsc, które są tłem, jednak w powieści mimo wszystko trzeba akcję mocno osadzić właśnie w jakimś miejscu. Musi być jakieś: niekoniecznie atrakcyjne i piękne, ale wyraziste. A Nowe Warpno i okolice są i piękne i wyraziste. Polecam wycieczkę w tamte rejony.

Punktem wyjścia powieści jest „zsyłka” Dominika Przeworskiego – policjanta pionu kryminalnego szczecińskiej Komendy Miejskiej Policji do Nowego Warpna, gdzie ma zastąpić dzielnicowego odchodzącego na emeryturę. W nowym miejscu pracy odgrzebuje starą sprawę utonięcia wychowanków Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego, to prowadzi go do odkrycia zwłok w ogrodzie przy jednym z domów. To pierwsze wydarzenie, jak sam piszesz, wydarzyło się naprawdę. Jak o nim usłyszałeś?

– Dość szybko pojawia się powiązanie odkrytych szczątków ludzkich z historią sprzed prawie ćwierćwiecza. Ta tragedia wydarzyła się naprawdę, słyszałem o niej już wtedy, w dziewięćdziesiątym siódmym roku, odbiła się sporym echem w regionie. Od początku w mediach pojawiały się niepełne, a nawet sprzeczne informacje dotyczące wielu aspektów tej sprawy, nawet konkretnej daty. Wróciłem do tego po latach, kiedy przypomnieli mi o niej mieszkańcy Nowego Warpna, którzy mieli ogromny udział w powstaniu „Skruchy”, a ponadto byli bezpośrednio zaangażowani w tamte zdarzenia z racji wykonywanych funkcji. Od razu dodam, że cała historia nie jest trywialnym, prostackim wykorzystaniem tragedii w celu wzbudzenia taniej sensacji. „Skrucha” jest pomieszaniem fikcji i faktów, jednak do tej tragedii podchodziłem z szacunkiem dla jej uczestników. Zwłaszcza, że moim udziałem stały się emocje ludzi, którzy byli jej świadkami.

Na ile tego typu historie, w tym także legendy miejskie, dają się twórczo wykorzystać i wpleść w fabułę? Masz jeszcze w zanadrzu jakieś nowe historie, które odgrzebie Dominik Przeworski?

– Doskonale się to wplata, można z nich czerpać garściami. I tak, mam kolejną historię. Również dzięki nieocenionej pomocy kilkorga mieszkańców. Tu punktem wyjścia będzie zdjęcie, a opowieść zahaczy o czasy tużpowojenne, osadnicze, kiedy w Nowym Warpnie ścierały się żywioły: polski, niemiecki i radziecki. Sytuacja była skomplikowana, a przyszłość tak niepewna: to były wyjątkowo mroczne czasy, jak na całych ziemiach odzyskanych, choć tam skupiało się to jak w soczewce.

Na ile w ogóle inspirują cię prawdziwe wydarzenia? W książce wspominasz o kilku z nich. I czy zanadto nie krępują wyobraźni?

– Absolutnie nie krępują. Są jak paliwo, jak podmuch podsycający żar, że tak to poetycko ujmę. Dużo łatwiej wziąć gotową historię i ją trochę podrasować, albo chociaż pociąć i posklejać na nowo. Praktycznie każda moja powieść była inspirowana w mniejszym lub większym stopniu prawdziwymi zdarzeniami, lub po prostu je w nich wykorzystałem.

Niewątpliwie historia tego konkretnego miejsca jest tym elementem powieści, które dodaje głębi. To tzw. ziemie odzyskane, które są mimo wszystko dość świeżą częścią naszego kraju. Co takiego jest w Pomorzu Zachodnim, a dokładnie w Ziemi Szczecińskiej, że postanowiłeś tu osadzić akcję swoich książek? Czy to tylko bliskość opisywanych terenów, a może jest coś jeszcze, co każe ci o tym miejscu pisać?

– Jestem lokalnym patriotą. Dziś termin „patriotyzm” stał się mocno niejednoznaczny, ale mój patriotyzm lokalny jest zdrowy. Nie polega na udowadnianiu, że moje miejsca są najpiękniejsze, tylko na pokazywaniu, jakie są. Wyjątkowe, ale dlatego, że inne od pozostałych, a nie lepsze. Trudno wyjaśnić, na czym naprawdę polega przywiązanie do tych swoich miejsc. Nostalgia? Fakt, że tam się wyrosło i z nimi wiążą się piękne wspomnienia? No i kolejna, bardzo prozaiczna rzecz: piszę o takich miejscach, które świetnie znam. Nie muszę poznawać nowych, które i tak nie są i nie będą moje.

Prawdziwe wydarzenia są jak paliwo, jak podmuch podsycający żar, że tak to poetycko ujmę. Dużo łatwiej wziąć gotową historię i ją trochę podrasować, albo chociaż pociąć i posklejać na nowo.

Muszę przyznać, że lubię gdy autor osadzając swoją literacką opowieść w jakimś miejscu jednocześnie opiera się na faktycznej topografii terenu i na charakterystyce miejsca. Stąd zawsze dopytuję ile z rzeczywistego miasta, w którym toczy się akcja powieści ma swoje odpowiedniki w rzeczywistości i czy jeśli tam kiedyś zajrzę, to czy znajdę „ten” bar, stojąc na wieży widokowej zobaczę taką samą panoramę, a pod konkretnym adresem będzie mieściło się książkowe mieszkanie bohatera. Ty Dominika Przeworskiego osadziłeś w bardzo konkretnych realiach.

– Tak, to prawda. Przedstawiając realia szczecińskie, zdarzało mi się wymyślać nieistniejące miejsca, bądź kamuflować te, których z różnych względów nie mogłem użyć wprost. W „Skrusze” praktycznie wszystkie lokalizacje są prawdziwe. Począwszy od budynków użyteczności publicznej, przez lokale gastronomiczne, nawet na prywatnych domach skończywszy, choć z oczywistych względów tu musiałem trochę pofantazjować. Pobyty tam sprawiały i sprawiają mi ogromną frajdę. Obserwacje ludzi i miejsc również. Nie zdawałem sobie sprawy jak inaczej może wyglądać praktycznie ta sama woda w różnych, choć nieodległych od siebie miejscach. Albo niebo, co jest dosyć charakterystyczne dla granicy lądu i dużych akwenów. I to wszystko właśnie widzi Przeworski, tak jak ja kiedyś zobaczyłem. Bywa tam, gdzie ja bywałem, je to, co ja jadłem i wsiąka w atmosferę Nowego Warpna, jak ja wsiąkłem.

Marek Stelar, fot. Katarzyna Bazylińska

A ile jeszcze odsłon przygód aspiranta Przeworskiego obiecujesz czytelnikom? Czy wzorem niekłamanego lidera powieści kryminalnej, Jo Nesbø, pociągniesz tę serię dłużej? Może aż do emerytury, jak w przypadku Kurta Wallandera zrobił Henning Mankel lub wzorem Aleksandry Marininy opowiesz o losach Nastii Kamieńskiej od szkoły policyjnej aż do detektywistycznej roboty, którą się para będąc już na emeryturze milicyjnej?

– Planuję na pewno jeszcze jedną, o której wspominałem. Szczerze mówiąc, nie przepadam za sztucznym przedłużaniem życia bohaterów literackich ponad potrzebę. Przeworski nie jest moim zdaniem bardzo nośnym bohaterem; nośnym fabularnie, tak jak Suder czy Rędzia. Nie tak wyrazisty i z takim pazurem jak tamci. Nie jest oczywiście miałki i bezpłciowy, ale dość szybko podczas pisania zorientowałem się, że musi ustąpić pierwszeństwa samej historii, która jest ważniejsza. Pewnie rozwinę go w kolejnej opowieści, ale wciąż to sama historia będzie ważniejsza. Ale na pewno nie przydarzy mu się nic, co pozbawiłoby mnie możliwości powrotu do niego w przyszłości.

I na koniec zapytam o to jak się czuje autor powieści kryminalnych, który ma sprzedane prawa do ekranizacji od razu dwóch powieści? „Blizny” i „Sekta” mają trafić na ekran. Wiesz już kiedy i kto zagra główne role?

– Autor czuje się świetnie, dziękuję, niestety, jeszcze niewiele wiem. Wiem tylko, że przemysł filmowy rządzi się swoimi prawami i pozostaje tylko mieć nadzieję, że faktycznie komisarz Rędzia pojawi się niedługo na ekranie. Dziś jest spora konkurencja jeśli chodzi o ekranizacje, z drugiej strony wciąż pojawia się mnóstwo nowych możliwości, a rynek wciąż dynamicznie się rozwija. Oby!

Rozmawiał Jakub Hinc

* Marek Stelar – pisarz, z wykształcenia architekt, autor m.in. takich powieści jak Niepamięć”, „Niewiadoma„, „Nietykalny”, „Blask”, „Intruz”, „Blizny”, „Sedno” i „Sekta”. „Skrucha” to jego trzynasta powieść.

_____________________

In this story, paradoxically, it is not the hero who is most important, even the collective one, if one considers the local community or especially all the people of the drama as such. It was all about history itself. About the emotions associated with it. It resounds with the voices of the heroes, but they do not tell the story, says Marek Stelar, the author of the novel „Skrucha” (Repentance). Jakub Hinc talks.

%d bloggers like this: