wywiad

Grażyna Jeromin-Gałuszka: Gramy role, by ukryć, że nasze życie nie jest idealne | Rozmawia Przemysław Poznański

Starałam się opisać dziewczyny, które mają odwagę walczyć, żyją nadzieją, że tym razem wszystko się poukłada, że osiągną co się da, a przynajmniej, że nie zmarnują życia. Zdarza się przecież, że ktoś genialny, utalentowany, z  predyspozycjami w najrozmaitszych kierunkach, przez jedno zdarzenie, bardziej czy mniej dramatyczne, traci swoją szansę, bo nie może się po tym zdarzeniu podnieść, pozbierać. Sukcesem jest wtedy choćby to, że ktoś taki potrafi przekierować swoje życie na inne tory, znaleźć sobie inny cel – mówi Grażyna Jeromin-Gałuszka*, autorka powieści „Gdybyś wiedziała”. Rozmawia Przemysław Poznański.

*Grażyna Jeromin-Gałuszka -urodziła się i mieszka w Sosnowicy, niewielkiej wsi koło Radomia, gdzie w otoczeniu rodziny pisze, a dla relaksu zajmuje się niewielkim gospodarstwem. Absolwentka bibliotekoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim oraz scenariopisarstwa w PWSFTviT w Łodzi. Publikowała utwory poetyckie i krótkie formy prozatorskie w czasopismach oraz w antologiach poetyckich. Laureatka ogólnopolskiego konkursu na temat filmowy zorganizowanego przez Agencję Scenariuszową i tygodnik „Film”. Współautorka scenariusza jednego z popularnych seriali telewizyjnych. Jej debiutancka powieść „Złote nietoperze” otrzymała pierwszą nagrodę w konkursie literackim „Kolory życia”. Ponadto napisała m.in. powieści „Oczy Marzanny M.”, wznowione w rozbudowanej formie jako „Gdybyś wiedziała”, „Kobiety z Czerwonych Bagien”, „Nie zostawiaj mnie”, „Magnolia”, „Długie lato w Magnolii”, „Zmowa byłych żon” oraz sagę „Dwieście wiosen”.

Przemysław Poznański: „Gdybyś wiedziała” to wznowienie powieści „Oczy Marzanny M.” z 2008 roku, ale zarazem w pewnym sensie nowa powieść. No właśnie: na ile te książki są tożsame, a na ile się różnią? I skąd pomysł, by do tej powieści wrócić?

Grażyna Jeromin-Gałuszka: Czasami na spotkaniach autorskich z czytelnikami padają pytania o to, czy chciałabym coś zmienić w swoich książkach. I zawsze wtedy odpowiadam, że nie, że jak patrzę na swoje powieści, to nie czuję takiej potrzeby. Ale „Oczy Marzanny M.” zawsze były wyjątkiem. Od dawna czułam podskórnie, że w tej konkretnej książce czegoś mi brakuje. Nie chodziło o podstawowy wątek przyjaźni bohaterek i ich regularnych spotkań co pięć lat, nie zmieniłam też niczego w samej scenie strzału z ciemności, który rozlega się podczas ostatniego ze spotkań. Brakowało mi za to czegoś w wątku komisarza Leskiego, który w pierwszej wersji pojawiał się tylko epizodycznie, żeby uruchomić pewne wątki i zaraz potem znikał. Czułam, że w tym facecie tkwi znacznie większy potencjał, że jego historia może być zakreślona szerzej. Dlatego sięgnęłam po książkę, przeczytałam i szczególnie mocno przyjrzałam się właśnie tej postaci. A potem rozbudowałam jego watek, co sporo wniosło do całej powieści w kontekście jej ogólnego przekazu, wynikającego z głównej osi fabuły. Ale poza rozbudowaniem tego wątku, niewiele w książce zmieniłam, po prostu teraz jest to powieść pełniejsza.

Sam komisarz Leski pojawia się w powieści nie bez powodu. W końcu w „Gdybyś wiedziała” znajdziemy watek kryminalny.

– A nawet dwa takie wątki. Strzał z ciemności jest oczywiście przede wszystkim pretekstem do tego, żeby przyjrzeć się pewnym sprawom, dotyczącym bohaterek, spojrzeć na nie z innej perspektywy. Bohaterki spotykają się w rodzinnej miejscowości raz na pięć lat, by w pewnym sensie pochwalić się tym, co przez ten czas osiągnęły. Tymczasem okazuje się, że cały czas grają role, udają przed sobą, że wciąż są wybrankami losu, ponieważ tak zostało to ustalone jeszcze w liceum. Z takim potencjałem wyszły w świat: uznały wtedy, że są wyjątkowe i teraz podtrzymują ten mit. Strzał i pocisk, który trafia jedną z nich, sprawia, że wreszcie mogą się sobie przyjrzeć i wyciągnąć z tego wnioski, mogą przyznać się do tego, że mają na koncie wiele nieudanych działań, że przydarzały się im też dramaty. To nie znaczy, że nagle stają się idealne, bo każdy z nas ma skazę, ale na pewno przechodzą przemianę i starają się coś naprawić. Drugi z wątków kryminalnych dotyczy życia samego komisarza, jego małżeństwa z Alicją, która pewnego dnia znika. I nagle to życie także okazuje się nie tak idealne jak można by sądzić, jego miłość nie do końca okazuje się szczera, w życiu w zasadzie spotyka go klęska. To oczywiście także pretekst, żeby ukazać mniej przyjemne strony natury ludzkiej, ale też splątać los komisarza z wielobarwnymi historiami czterech przyjaciółek.

Tym, co ukazuje owe przyjaciółki w nowym świetle, jest też wątek Marzanny M. i przeżytej przez nią traumy, o której przyjaciółki nie mają pojęcia, mimo że żyją obok. Pokazujesz, że można się przyjaźnić, dobrze znać, a przy okazji niewiele o sobie wiedzieć, bo istnieją takie tajemnice, które bardzo głęboko w sobie skrywamy.

– To prawda: one żyły obok Marzanny, ale skupiały się głównie na sobie. Nie zareagowały, gdy Marzanna nagle wykluczyła się z towarzyskich spotkań i choć obiecują sobie, że się do Marzanny wybiorą, to widzimy, że tego tak naprawdę nie zrobią, że żyją swoim życiem, w którym nie ma już miejsca na koleżankę. Oczy Marzanny M., które znalazły się wcześniej w tytule książki, to wyrzut sumienia, szczególnie w przypadku Julii, która często czuje, że przyjaciółce przydarzyło się coś złego, ale ostatecznie nic, albo niewiele z tą wiedzą robi.

Marzanna M. jest bardzo ciekawą bohaterką. Bo to w sumie bardzo silna kobieta, przynajmniej do pewnego momentu. To też zdolna dziewczyna, umysł ścisły, uczennica mająca perspektywę wyjazdu na studia do USA. Ale i pozostałe bohaterki są mocnymi, zdecydowanymi postaciami.

– Marzanna w jakimś sensie – nie ze swojej winy – straciła szansę na wykorzystanie danego jej potencjału. Ale pozostaje silna, choćby dlatego, że ostatecznie nie poddała się całkowicie. Utrzymuje nawet, że czuje się spełniona, choć prowadzi bardzo zwyczajne życie w małym miasteczku, a jej marzenie z liceum legło w gruzach. Być może w 2008 roku, kiedy powstawała tamta wersja powieści, rzeczywiście takie bohaterki nie były powszechne. Teraz te postaci kobiece są coraz silniejsze, co cieszy. Ja starałam się opisać dziewczyny, które mają odwagę walczyć, żyją nadzieją, że tym razem wszystko się poukłada, że osiągną co się da, a przynajmniej, że nie zmarnują życia. Zdarza się przecież, że ktoś genialny, utalentowany, z  predyspozycjami w najrozmaitszych kierunkach przez jedno zdarzenie, bardziej czy mniej dramatyczne, traci swoją szansę, bo nie może się po tym zdarzeniu podnieść, pozbierać. Sukcesem jest wtedy choćby to, że ktoś taki potrafi przekierować swoje życie na inne tory, znaleźć sobie inny cel.

Przeczytaj także:

A skąd tamten pomysł na te przyjaciółki i na ich regularne, ale rzadkie spotkania?

– Być może po trosze pomysł zrodził się dzięki spotkaniom z przyjaciółkami ze studiów. Uruchomiły we mnie jakąś strunę, na której zagrałam, pozwoliły sięgnąć do wspomnień czegoś, co było miłe, co darzę wielką sympatią. Dlatego zadedykowałam moim przyjaciółkom tę powieść. Ale uprzedzając pytanie, które pewnie chcesz zadać: nic z tych moich przyjaciółek, z którymi się spotykałam i wciąż spotykam, nie wzięłam. Dziewczyny z „Gdybyś wiedziała” są wymyślone. Oczywiście pewne cechy być może zaczerpnęłam z tej czy innej prawdziwej osoby, z tego co widziałam, słyszałam, ale jak to u mnie bywa, nie przełożyłam autentycznych osób i historii ze swojego otoczenia na prozę. Skupiłam się na stworzeniu od początku do końca postaci, które byłyby maksymalnie zróżnicowane, ale wciąż mogły się przyjaźnić.

Okazuje się, że moje bohaterki cały czas grają role, udają przed sobą, że wciąż są wybrankami losu, ponieważ tak zostało to ustalone jeszcze w liceum. Strzał i pocisk, który trafia jedną z nich, sprawia, że wreszcie mogą się sobie przyjrzeć i wyciągnąć z tego wnioski. To nie znaczy, że nagle stają się idealne, bo każdy z nas ma skazę, ale na pewno przechodzą przemianę i starają się coś naprawić.

Czy wydanie „Gdybyś wiedziała” może stać się bodźcem do stworzenia cyklu z tymi bohaterkami, albo z Leskim?

– Nie myślałam o tym, ale wszystko się może zdarzyć. Na razie to osobna powieść, jedna z tych, które pisarsko zamykam po postawieniu ostatniej kropki. U mnie jest tak, że tworzę postaci, żyję z nimi, ale gdy kończę książkę, nie wracam już do nich. I tu też nie mam w tym momencie takich planów.

To oznacza, że nigdy nie korzystasz ponownie z raz stworzonych charakterów?

– Nie mam wrażenia, żebym brała charakter jakiejś postaci z wcześniejszego doświadczenia przy tworzeniu innej książki. Zapewne gdzieś tam niektóre cechy się zazębiają, w końcu napisałam tak wiele książek, że to nieuniknione, bo ileż może być konfiguracji cech. Ale nie robię tego świadomie. Za każdym razem staram się odkrywać nowe postaci i wrzucać je w nowe historie. Ale skoro padło słowo „seria”…

Zamieniam się w słuch.

– „Gdybyś wiedziała” to pierwsza książka, wydana w mojej nowej autorskiej serii wznowień wszystkich dotychczasowych powieści. Ukażą się one w jednolitej szacie graficznej. I znowu uprzedzę pytanie: w pozostałych przypadkach nie planuję zmian i uzupełnień. Kolejna ukaże się powieść „Nie zostawiaj mnie”. Ale w międzyczasie napiszę też coś nowego.

O tym jeszcze porozmawiamy, ale za chwilę. Chciałby spytać jeszcze o innego „bohatera” jakim bez wątpienia jest tu małe miasteczko. Miejsce, w którym rządzą konkretne układy, a ludzie, którzy osiągnęli sukcesy na arenie politycznej czy biznesowej, trzęsą miasteczkiem wedle własnego widzimisię. Na ile to twoje doświadczenia, sama wszak też mieszkasz poza wielkim miastem?   

– Mieszkam od zawsze w tej samej miejscowości, ale ona jest taka mała, że nie ma tu możliwości zrodzenia się takich negatywnych układów, jakie opisuję. To wieś, która składa się z siedmiu domów. Małe miasteczko w „Gdybyś wiedziała” to zatem kompilacja obserwacji i wyobrażeń o takich miejscach. Słucham ludzi, którzy o takich miejscach opowiadają i wiem, że takie układy tam istnieją – kiedyś, szczególnie krótko po transformacji ustrojowej, bardziej widoczne, bo niekrywane. Teraz są nie mniej bezwzględne, choć realizowane znacznie subtelniej i przez to nie tak zauważalne na pierwszy rzut oka.

„Gdybyś wiedziała” ukazuje się krótko po ostatnim tomie twojej sagi „Dwieście wiosen”. To pięć tomów, które de facto tworzą jedną wielką powieść. To nowe doświadczenie w twoim dorobku pisarskim. Jak je dziś oceniasz?

– Po napisaniu ostatniego tomu długo musiałam odpoczywać, dochodzić do siebie, bo napisanie takiej sago było ciężką pracą, także fizyczną. Saga obejmuje fabularnie 200 lat, szmat czasu. Musiałam udokumentować realia, wejść w klimat, sprawdzić też choćby ceny produktów, zarówno te, jakie obowiązywały w XIX wieku u Żyda w karczmie, bo przecież na wsi nie było sklepów, jak i choćby te z okresu międzywojnia. To była czasem niewdzięczna praca, ale po napisaniu całości poczułam spełnienie. Praca przełożyła się na coś fajnego. Widzę, że czytelniczki i czytelnicy to doceniają. To cieszy.

Nie mam wrażenia, żebym brała charakter jakiejś postaci z wcześniejszego doświadczenia przy tworzeniu innej książki. Zapewne gdzieś tam niektóre cechy się zazębiają, w końcu napisałam tak wiele książek, że to nieuniknione, bo ileż może być konfiguracji cech. Ale nie robię tego świadomie. Za każdym razem staram się odkrywać nowe postaci i wrzucać je w nowe historie.

A jednak pisanie sagi oznaczało, że nie miałaś normalnego w twojej twórczości płodozmianu. Nie mogłaś skakać z opowieści na opowieść, ale trzymać się jednej – choćby trwającej 200 lat – fabuły.

– Użyłeś słowa „płodozmian”, które tu na wsi rozumiemy doskonale. Wiem jak się uprawia pole i wiem, że ziemia nie znosi monotonii. Więc tak, w pewnym momencie dopadło mnie znużenie, mimo że każda książka w sadze to kolejny okres historyczny, nowe zjawiska społeczne, częściowo nowe postaci, a zatem i pisarsko nowe wyzwanie. Musiałam jednak dbać o to, żeby wszystko się ze sobą ściśle wiązało i żeby ten kuferek z pierwszego tomu, do którego Konstancja chowa rodzinne pamiątki, zagrał też w tomie piątym, gdy współczesna bohaterka, w roku 2018, odnajduje ów kuferek na strychu i owe pamiątki – jedna po drugiej – wyjmuje. A gdy w XIX wieku wędrowna dziadówka mówi, że na tym terenie nie powinien stać dom, bo tu była woda, to w XXI wieku pojawi się motyw zagrożenia jakim może być pomysł budowania w okolicy zbiornika retencyjnego. Przez cały czas przywiązywałam wagę do takich drobiazgów, do takich nawiązań, bo echa z przeszłości musiały rozbrzmiewać w teraźniejszości. A do tego każdy kolejny tom kończy się w miejscu, w którym zaczynam następny, więc trafnie nazwałeś tę sagę jedną wielka powieścią.

Byłabyś gotowa powtórzyć takie doświadczenie?

– Na razie nic mi o tym nie mów (śmiech).

Planujesz książki zanim je napiszesz? Bo wyobrażam sobie, że w tak wielkim projekcie jak „Dwieście wiosen” nie da się wszystkiego ogarnąć z pamięci.

Przeważnie wiem mniej więcej co chcę napisać, siadam i piszę. Nie robię tzw. drabinek. Oczywiście w przypadku „Dwustu wiosen” musiałam robić masę notatek, bez tego by się nie udało. Zwykle jednak idę na żywioł, bo wiem, co chce przekazać. A gdy już w trakcie pisania zyskuję pewność co do zakończenia, następuje ten moment, gdy zaczynam się czuć swobodnie i od razu lżej mi się pisze.

Zaczęłaś mówić o nowej książce. O czym będzie?

– Od dłuższego czasu grał mi w duszy pomysł o powieści rozgrywającej się w latach 60. Na wsi zabitej dechami, w czasach, gdy ta wieś była jeszcze odcięta od świata. To zaczęło się zmieniać niewiele później, bo w latach 70., gdy do wsi zaczęły kursować PKS-y, ale w czasie, gdy rozgrywa się moja fabuła, wieś jest miejscem zamkniętym na świat. Opowiem historię z punktu widzenia osieroconej dziewczynki, która staje w obliczu tragedii i musi sobie z tym radzić, w bardzo różnych aspektach życia.

To jeszcze pytanie o pandemię, która tak wiele zmieniła w naszym życiu. Na ile ma ona wpływ na twoją twórczość?

– W niewielkim stopniu. Oczywiście odczuwam ograniczenia w kontaktach towarzyskich, które zwykle działają na umysł odświeżająco. Poza tym jednak – tak jak zwykle – siedzę na wsi, mam narzucony rytm dnia, który zaczynam od kawy, i piszę. Pandemia też nie inspiruje mnie na razie jako temat. Myślę, że minęło za mało czasu, wciąż nie mamy dystansu do zdarzeń, tym bardziej, że to wciąż trwa i nie wiemy jak się zakończy. Choć ostatecznie pewnie nie da się w końcu uniknąć opisania tego czasu zarazy.

Rozmawiał Przemysław Poznański

%d bloggers like this: