Joanna Dulewicz daje nam powieść, która – nie tracąc nic z psychologicznego thrillera i kryminału, z bezwzględnymi zbrodniami w tle – oferuje szersze spojrzenie na społeczne nierówności, także te, które wynikają li tylko z faktu przyjścia na świat w takiej, a nie innej, rodzinie. Z takiej, a nie innej, linii sukcesji. Recenzuje Przemysław Poznański.
OBEJRZYJ RECENZJĘ:
Powieść zaczyna się od rodzinnego spotkania w zabytkowej willi, a w zasadzie pałacyku, leżącym gdzieś na obrzeżach małego prowincjonalnego Węglanowa. Od początku czujemy towarzyszącą wydarzeniu atmosferę wymuszonego blichtru czy narzuconych konwenansów. Gdy na przyjęcie, zorganizowane przez dziedziczkę majątku Sarę Blosh, przybywają kolejni goście, przy rezydencji rozpoczyna się prawdziwa rewia samochodowych marek, a na salony wkraczają goście w modnych kreacjach. Trwa gra pozorów.
I od razu też widzimy pierwsze rysy na tym idealnym obrazie. Zauważamy, że nie każdemu w smak jest wszechobecny tu przepych, a wzajemne relacje, w niektórych przypadkach, pozostawiają wiele do życzenia. To jednak jeszcze nic w porównaniu z tym, co raz na zawsze zachwieje dotychczasowym rodzinnym status quo i sprawi, że na wierzch wyjdą dano skrywane tajemnice. Mowa oczywiście o zbrodni.