W setną rocznicę urodzin Stanisława Lema jego nazwisko jest bardzo chętnie brane na patrona entuzjastów technologicznego postępu. Tymczasem stosunek Lema do tego zjawiska wcale nie jest tak jednoznacznie pozytywny, jak chcieliby tego współcześni wielbiciele high-techu – pisze w swoim felietonie Wojciech Gunia.
Jednym z mitów świata postoświeceniowego – albowiem ten również ma swoje mity – jest przekonanie, że tylko postęp może nas uratować. Uratować, czyli: ocalić w wymiarze fizycznym, polepszyć nasz byt, zdjąć z nas brzemię rozmaitych bolączek. Źródłem tego myślenia jest przekonanie, że postęp technologiczny – utożsamiony z postępem cywilizacyjnym – jest aktem woli: oto racjonalny i kreatywny umysł ludzki mierzy się z wyzwaniami, odhaczając na liście kolejne cele do zrealizowania, skutkiem czego wszystkim żyje się lepiej i dostatniej, a nasza wiedza o świecie – czy w ogóle o rzeczywistości – rośnie.
Jak to tymczasem wygląda u Lema? Jego wizje przyszłości mogą się wydawać entuzjastyczne tak długo, jak długo ograniczają się do gadżetów. Jak przemielony w internecie do znudzenia opis czytników książek elektronicznych z Powrotu z gwiazd. Tylko że kiedy do czynnika „technologia” doda się czynnik o nazwie „człowiek”, zaczyna się katastrofa. A im technologia potężniejsza, tym gorszy kataklizm.
Kilka przepisów na katastrofę

W ostatniej powieści Lema, Fiasko, ludzkość dysponuje wręcz niewyobrażalną potęgą techniczną. Podróże międzygwiezdne? Banał. Ludzie we Fiasku potrafią ożywiać zmarłych, wykorzystują czasoprzestrzenne paradoksy czarnych dziur do podróży kosmicznych, potrafią prowadzić zaawansowane projekty inżynierii planetarnej. W ten sen o potędze wdziera się jednak koszmar, kiedy okaże się, że te wszystkie techniczne cuda wsparte sztuczną inteligencją o wymownej nazwie GOD nie tylko nie są w stanie pomóc w zgłębieniu tajemnicy obcej cywilizacji, ale także prowadzą Ziemian – nieakceptujących braku porozumienia z „braćmi w rozumie” – do przeprowadzenia na Kwintanach kosmicznego holokaustu.
Wspomniany już Powrót z gwiazd, oprócz opisu czytnika, który raz po raz pojawia się na fejsbukowych grupach książkowych, przedstawia przede wszystkim wizję, w której biotechnologia mająca na celu wyeliminowanie destrukcyjnych skłonności ludzkiej rasy prowadzi do… zupełnego jej odczłowieczenia, pozbawiając ludzi wolnej woli. Utopijny krajobraz Powrotu z gwiazd, w którym nie ma wojen, konfliktów o zasoby, a każde udogodnienie jest na wyciągnięcie ręki, podszyty jest w gruncie rzeczy totalitaryzmem absolutnym, w którym niewidoczna, rozproszona władza sięga poprzez technikę do najgłębszych pokładów ludzkiej natury. Podobnie jest zresztą w Wizji lokalnej, w której to nanotechnologia stoi na straży prawości, obyczajności i bezpieczeństwa obywateli Encji, pozbawiając ich de facto możliwości samostanowienia.
Jak to tymczasem wygląda u Lema? Jego wizje przyszłości mogą się wydawać entuzjastyczne tak długo, jak długo ograniczają się do gadżetów. Tylko że kiedy do czynnika „technologia” doda się czynnik o nazwie „człowiek”, zaczyna się katastrofa. A im technologia potężniejsza, tym gorszy kataklizm.
Oczywiście, tam, gdzie pojawia się tajemnica i szansa na naukowy przełom, niechybnie pojawia się także wojsko – jak w Głosie Pana, gdzie tajemniczy sygnał z kosmosu, domniemany list od obcej cywilizacji, staje się impulsem nie tylko do naukowych i filozoficznych dociekań, ale także do prac nad śmiercionośną technologią.

Zaś w Kongresie futurologicznym technologia służy przede wszystkim do ukrywania przed obywatelami dość przerażającej prawdy o otaczającym ich świecie oraz nich samych. Przykłady można mnożyć, ale nie w tym rzecz. Ważne jest to, że wszędzie tam, gdzie człowiek wchodzi w interakcję z rozwojem, prędzej czy później dzieją się rzeczy straszne. Dlaczego „wchodzi w interakcję z rozwojem”? Przecież – wydawałoby się – to człowiek postępem steruje. On wyznacza kierunki, on decyduje. Nic bardziej mylnego – mówi Lem – bo przecież to nie ogon merda psem. Postęp technologiczny – czy postęp w ogóle – wcale nie potrzebuje człowieka. Człowiek jest tylko jedną z wielu okoliczności postępu. A postęp jest tylko okolicznością ewolucji, ślepej siły, którą steruje przypadek.
Jak bardzo ślepej i bezwzględnej, jak doskonale obywającej się bez człowieka, opisał Lem w Niezwyciężonym, pokazując, że mechanizmy ewolucyjne mogą równie dobrze stosować się do maszyn, jeśli tylko na start wyposaży się je w funkcję tworzenia kolejnych generacji, przystosowujących się do środowiska (ten sam wątek, tyle że z punktu widzenia informatycznego, podjął współczesny pisarz science fiction, Peter Watts, opisując zastosowanie zasad doboru naturalnego w ewolucji samopowielających się programów komputerowych, w powieści Wir). W powieści Lema wyrafinowana, potężna technologia Ziemian – będąca efektem działania celowego – przegrywa z kretesem z wytworem ślepej siły. Ślepej i bezwzględnej.
Postęp a złudzenie woli
Choć oczywiście fabuła Niezwyciężonego z lubością wykorzystuje najbardziej charakterystyczne chwyty przygodowej fantastyki naukowej, filozoficznym sednem powieści zdaje się być przekonanie o tym, że postęp technologiczny w swojej najbardziej fundamentalnej istocie jest całkowicie oderwany od naddawanej mu przez człowieka warstwy aksjologicznej. Jest procesem ponadludzkim i pozaludzkim, którego perspektywy znacznie wykraczają poza żywotność gatunku, będącego jego tymczasowym wektorem. Nie jest też od niego w żaden sposób zależny. To nie ogon merda psem.
Leszek Kołakowski pisał o afirmacji celowego ładu świata, który jest jedynie afirmacyjną interpretacją wąskiego wycinka danych. Lem nazywał z kolei ideę ładu „modlitwą do piramidy chaosu”. Chaos ten nie dotyczy wyłącznie rzeczy w świecie nadmiarowym – dotyczy przede wszystkim procesów, jakie między nimi zachodzą. W wąskim wycinku danych jesteśmy w stanie – jako gatunek – dostrzec celowość swojego postępowania, a tym samym przypisać tę celowość wszystkiemu, co znajduje się poza wycinkiem będącym przedmiotem obserwacji. Ekstrapolujemy poczucie własności, woli i sprawstwa na procesy, nad którymi nie mamy żadnej kontroli.
Przecież – wydawałoby się – to człowiek postępem steruje. On wyznacza kierunki, on decyduje. Nic bardziej mylnego – mówi Lem – bo przecież to nie ogon merda psem. Postęp technologiczny – czy postęp w ogóle – wcale nie potrzebuje człowieka.

Skoro postęp ma charakter pozawolicjonalny, nie sposób mu również więcej przypisywać wartości. Trudno mu również przypisać rolę permanentnego usprawnienia, jeśli jego proces, wyrzucając nam na brzeg rozwiązania pewnych problemów (a pewnych nie), natychmiast generuje nowe. Tak jak wynalezienie masowego transportu stworzyło kategorię wypadku komunikacyjnego, tak jak postęp medyczny skutkujący wydłużeniem długości życia pośrednio przyczynił się do gentryfikacji społeczeństw. Tak jak technologie komunikacyjne stały się technologiami nadzoru i represji, technologie szybkiej obsługi konsumenta – narzędziami nowych form wyzysku, i tak jak technologie coraz sprawniejszej produkcji żywności wcale nie spowodowały złagodzenia problemu głodu, ale przyczyniły się jedynie do tego, że w krajach rozwiniętych wyrzuca się rocznie coraz większe jego ilości.
Być może prognozy technologiczne Lema mają w mniejszym stopniu wymiar prognoz technicznych, mniej jest w nich afirmacji całej potencjalnej wynalazczości ludzkiej, za to bardziej są ostrzeżeniem, by ludzką relację z postępem kreować – jak to ujął Paul Virilio – bardziej wedle zasady odpowiedzialności, a nie wedle zasady skuteczności. Techniczna wiara w skuteczność i w postęp techniczny jako remedium na bolączki cywilizacyjne grozi nam albo Encją albo Kwintą. Albo Regis III. Wszystkie scenariusze są koszmarne.
WIĘCEJ