Zło, to prawdziwe, nie jest na pierwszy rzut oka widoczne, bo kryje się głęboko w zakamarkach zdegenerowanych umysłów. Poznać je można dopiero po owocach, jakie wydaje. Rzecz w tym, by w porę zdać sobie z tego sprawę, bo inaczej może być za późno, by je pokonać i by uratować tych, których upatrzyło sobie na ofiarę.

Piotrowski lubi brać na warsztat motywy archetypiczne, by tchnąć w nie nowe życie. Tak było w „Piętnie”, czyli poprzednim kryminale z komisarzem Igorem Brudnym w głównej roli, gdzie wykorzystując wątek sobowtóra zbudował gęstą od emocji intrygę, w której co rusz zastawia na nas pułapki, myląc tropy i każąc się zastanawiać, co jest prawdą, a przede wszystkim kto tak naprawdę czyni dobro, a kto zło.
W „Sforze” przewodnim motywem staje się postać wilkołaka. Ta istota rodem z legend, horrorów, baśni, pojawia się tu z początku przede wszystkim jako uosobienie paraliżującego strachu, który pewnego dnia ogarnia Zieloną Górę i okolice, a więc stałe miejsce akcji tej serii.
Dzieją się tam bowiem rzeczy niewyobrażalne, których nie sposób objąć umysłem: oto w podmiejskim lesie znaleziona zostaje ręka, a policyjna ekspertyza potwierdza, że została ona odgryziona przez… człowieka. Jakby tego było mało kilka dni później śledczy znajdują – również w lesie – zwłoki zakonnicy. Kobieta została zamordowana, a jej ciało rozszarpały wilki. Dla nikogo nie jest zresztą sekretem, że stada tych ostatnio nadmiernie podbudzonych stworzeń grasują w okolicach, budząc w mieszkańcach uzasadnione obawy.
Ale to dopiero pierwsze z trudnych do wyjaśnienia śmierci. Zawiązana zostaje grupa dochodzeniowo-śledcza, co dla czytelnika oznacza, że powrócą bohaterowie doskonale znani z „Piętna” – miejscowy inspektor Romuald Czarnecki oraz warszawski komisarz Igor Brudny i jego koleżanka Julia Zawadzka. Skąd stołeczni gliniarze w Zielonej Górze? Może stąd, że najnowsza powieść Piotrowskiego szybko okazuje się być ścisłą kontynuacją poprzedniej książki, wyprowadzającą z niej liczne wątki, w tym ten, dotyczący trudnego dzieciństwa Brudnego i traum, jakie w konsekwencji niesie on w sobie przez całe życie. Traum związanych właśnie z okolicami Zielonej Góry.
Dlatego lektura „Piętna” wydaje się konieczna przed sięgnięciem po „Sforę”. Nie da się bowiem inaczej zrozumieć w pełni motywacji Brudnego, ale i Czarneckiego, ich wzajemnych relacji, w tym bezgranicznego zaufania jaskim się nawzajem darzą. Bez poznania wcześniejszej historii będzie też trudno docenić psychologiczne portrety wielu postaci drugoplanowych, które wkraczają w życie Brudnego. To portrety rysowane są przerażeniem – nie tylko tym wynikającym z bieżących wydarzeń, lecz także tym, zakorzenionym w złu, którego bohaterowie doświadczyli przed laty. Złu, tak dobitnie ukazanym właśnie w „Piętnie”. Nic dziwnego, że i w Brudnym obudzi się znowu pamięć o najgorszych demonach z jego przeszłości.
O tym bowiem jest ta książka – o demonach, które tkwią w umysłach ludzi pozbawionych empatii. O potworach w ludzkim ciele, chowających przed światem swoje prawdziwe oblicze, naznaczone niewidocznymi skazami, które w istocie rzeczy są znacznie bardziej odrażające niż te, jakimi w naszej wyobraźni pokrywać mogą twarz legendarnego wilkołaka.
Bo Przemysław Piotrowski pokazuje nam w „Sforze”, że zło, to prawdziwe, nie jest na pierwszy rzut oka widoczne, bo kryje się głęboko w zakamarkach zdegenerowanych umysłów. Poznać je można dopiero po owcach, jakie wydaje. Rzecz w tym, by w porę zdać sobie z tego sprawę, bo inaczej może być za późno, by je pokonać i by uratować tych, których upatrzyło sobie na ofiarę.
Kontynuując wątki „Piętna” „Sfora” pokazuje też coś jeszcze, co tym bardziej nie napawa optymizmem: że w pewnym sensie takie zło absolutne jest nie do pokonania. Że sieje nasiona wystarczająco obficie, by nie dało się go wyplenić do końca.
Przemysław Piotrowski, Sfora
Czarna Owca 2020