Nagrodzony Pulitzerem „Marny” Andrew Seana Greera jest historią ucieczki przed konfrontacją. Konfrontacją z prawdą o sobie samym. Choć przede wszystkim okazuje się być opowieścią o miłości. I to wielkiej.

Kluczowa jest w tej powieści osoba narratora. Rzecz w tym, że pojawia się ona w zasadzie tylko w pierwszym zdaniu i przez większość książki jest pozornie nieobecna. Dlatego łatwo przeoczyć fakt, że jest to narrator pierwszoosobowy, co musi wywierać – i wywiera – niebagatelny wpływ na całą strukturę książki i na jej ostateczny odbiór.
Ale zanim o tym, skupmy się fabule. Oto dostajemy opowieść – pełną dobrodusznego humoru, niestroniącego od delikatnej kpiny, snutą ze zdrowym dystansem do bohatera i jego bolączek – o dość żałosnej ucieczce niespełnionego pisarza Artura Marnego przed konfrontacją z życiem w przeddzień jego pięćdziesiątych urodzin.
Marny przeżywa właśnie chwile rozpaczy – jego wieloletni kochanek, Freddy, oznajmia mu, że odchodzi, by wziąć ślub z kimś innym. Co więcej, na biurku Marnego ląduje zaproszenie na tę uroczystość. Problem w tym, że wszystko rozgrywa się w gronie dobrych znajomych i odrzucenie zaproszenia mogłoby zostać przyjęte jako zachowanie nomen omen, marne, małostkowe. Krótko mówiąc albo Marny stawi czoła temu wyzwaniu i z przyklejonym do twarzy uśmiechem złoży młodej parze gratulacje, albo będzie obiektem wiecznych kpin. Na szczęście bohater wpada na pomysł, który pozwoli mu uniknąć tej krępującej dla niego sytuacji, przy jednoczesnym zachowaniu twarzy: postanawia odgrzebać inne zaproszenia – na kilka światowych wydarzeń literackich – i tym samym wykpić się ze ślubu „konfliktem terminów”.
To wyjście jest od początku naznaczone szaleństwem. Aż dziw, że w przypominającej jazdę na rollercoasterze podróży, rozpoczynającej się w Nowym Jorku, i wiodącej potem przez Meksyk, Francję, Włochy, Niemcy, Maroko, Indie i Japonię tak wiele razy bohaterowi udaje się uniknąć kłopotów i wpadek. Owszem, wezmą go za kobietę, wystąpi na spotkaniu w kasku radzieckiego kosmonauty, na lotniskach jego nazwisko najczęściej będzie przekręcane na witających go tabliczkach, pies zniszczy mu garnitur i (spojler!) raczej nie odzyska VAT-u, ale jednocześnie znajdzie się w gronie nominowanych do ważnej nagrody, nawiąże gorący romans i zasmakuje wykwintnej kuchni. A swoje półwiecze świętować będzie w okolicznościach, jakich raczej by się nie spodziewał.
Jest to oczywiście podróż rozliczeniowa – głównie z własną nieudolnością, niedoskonałością. Marny jest bowiem pisarzem raczej trzeciorzędnym (tak zostaje nam ukazany), często wspomina się o nim jako o byłym kochanku słynnego poety Roberta Brownburna, co zdaje się w oczach wielu być jego jedynym życiowym osiągnięciem. Owszem, ma na koncie przynajmniej jedną powieść docenioną przez krytykę i czytelników, ale już we Włoszech – gdzie docenią jego inną książkę – dowiemy się, że to raczej za kunszt tłumaczki, niż za oryginał. A jego najnowsze, dopiero powstające dzieło? Właśnie zostało odrzucone przez wydawcę. Bo w końcu to powieść, której bohaterem jest „biały Amerykanin w średnim wieku obnoszący swoje białe smutki Amerykanina w średnim wieku”. Krótko mówiąc, trudno mu współczuć. Nawet jeśli jest gejem. Zresztą gejem Marny też jest kiepskim – słyszy tę diagnozę wprost, starczy zresztą powiedzieć, że nie chcą o nim pisać nawet czołowe gejowskie magazyny.
Geniusz Greera polega po pierwsze na tym, że on też opowiada nam historię białego Amerykanina w średnim wieku, zatopionego w swoich smutkach, a przecież nie da się od tej powieści oderwać. Ale nie da się oderwać – i to po drugie – ponieważ cała ta opowieść w istocie wcale nie jest zwykłym użalaniem się bohatera nad sobą i swoim życiem naznaczonym pasmem porażek. W tej opowieści najważniejszy jest ów wspomniany narrator – to on mówi nam to, w co mamy uwierzyć. Jeśli więc powieść przepuścimy przez pryzmat tak doskonale schowanej pierwszoosobowej narracji, to – mimo całej zawartej w niej kpiny, złośliwości, ironii – uzyskamy opowieść zupełnie inną: pełną czułości, skupioną w zasadzie na niegasnącym uczuciu.
I w tym kontekście wszystko co się tu zdarzy – od strachu przed konfrontacją, przez niemiłosierne kaleczenie języka niemieckiego, po istotną rozmowę z dawnym sławnym kochankiem – jest li tylko wersją zdarzeń, może od czasu do czasu zaledwie ich projekcją, mającą nie tyle Marnemu, ile narratorowi, pozwolić na poukładanie klocków w tej wielkiej łamigłówce, jaką potrafi być życie. Żeby móc się skonfrontować z prawdą o sobie i o relacjach z drugą osobą i jej zachowaniem w konkretnych sytuacjach i na tej podstawie podjąć niezwykle ważną decyzję. A więc w zasadzie jest to opowieść o meandrach miłości. Naprawdę wielkiej.
Andrew Sean Greer, Marny (Less)
Przełożyła Dorota Konowrocka-Sawa
W.A.B., Warszawa 2020