felieton

Pocztówki z majówki | Felieton Dawida Kornagi

Pocztówki z majówki… Precyzując, żadne tam pocztówki. Pocztówki, mimo postępującej digitalizacji, to była i jest pewna upierdliwa dla niektórych oczywistość jak wciąż żyjący nestor rodu czy ta nieszczęsna, przenosząca bakterie oraz wirusy gotówka. Dzisiaj pocztówką jest wszystko. Łącznie z kartą wyborczą, której miejsce powinno znaleźć się w niszczarce dokumentów, a nie w torbie listonosza.

Pocztówka wyszła poza swoje dawne znaczenie. Tak jak w filmach kung-fu dosłownie wszystko może być bronią. Mistrz wschodnich walk potrafi zabić ogryzkiem jabłka. Albo mokrymi majtkami po gardzieli przeciwnika. Przeciwnik pada jak trafiony żuczek na odwłok, dogorywając fotogenicznie w kilkusekundowych konwulsjach. Nawet Bóg w trzech osobach może pozazdrościć pocztówce jej wszechstronności. Pocztówka to teraz hasztagi, stories, oznaczenia, udostępnienia, posty, wykopy, redditity, suby, linki do blogów, publikacje na LinkedIn, twittery, zoomy i co tam jeszcze wymyślą startupowcy, a wdrożą ajtiowcy. 

Nie zmienia to faktu, że po trudach marcowo-kwietniowej samoizolacji, dziesiątkach przepłaconych obiadów na wynos i setkach morderczych procentów, zakupionych w koronoodpornej Żabce, po przetrawionej z trudem masakrze w głowie, żyć czy dać sobie na zaś spokój, po całym natłoku rozterek, czy ja wytrzymam i ile jeszcze wytrzymam — prawie wszyscy, co nadal żyją i żyć zamierzają, wreszcie gdzieś się rozjedziemy.

Naprawdę, zapytają zamaskowani nieszczęśnicy łącznie z autorem tego tekstu. Gdzie?

Na najsłynniejszą w tym trzecim tysiącleciu majówkę. Majówkę, jakiej nie tyle nigdy nie było, ile długo nie będzie. Nawet jeśli za lat -naście tsunami zaleje Trójmiasto, a za lat -dziesiąt po Helu ostaną się jedynie youtuby z nostalgicznymi subami.     

Powiedz, no powiedz, prosimy, skąd będziemy tę majówkę tak zawzięcie multiplikować, uploadować, zoomować? Odpowiem: nie trzeba zaawansowanej nawigacji, by to wiedzieć.

Za przeproszeniem, z Koziej Dupy.

Nie ma sensu wklepywać tej miejscówki w Google Maps. A i Dolina Krzemowa jeszcze jej nie zaktualizowała w najnowszych lifestylowych start-upach. My, dzięki odkrytym algorytmom polactwa, posiadamy jednak jej dokładne dane geolokalizacyjne.

Stąd śmiało możemy przybliżyć ją wszystkim niezdrowo zainteresowanym. Łącznie z panującymi tam regułami. W Koziej czas upływa w niestandardowy sposób. Godzina liczy zazwyczaj osiemdziesiąt minut. Łatwo policzyć, ile doba. W efekcie wszystko się wydłuża, szczególnie toasty. A jeśli jesteś alkoholikiem, twój dzień może liczyć nawet trzy dni. Zatem w Koziej, niezależnie, czy cię co dopiero zwolnili lub za chwilę zwolnią z pracy, możesz i tak być sobą na całego. Żyjąc nadzieją, że w następnym sezonie, o ile do niego dobrniesz, na pewno wybierzesz się do bardziej prestiżowej okolicy.

Jednak na razie jesteś tam, gdzie jesteś. W Koziej. Wmawiasz sobie, że to nie twoja wina. Nie zasłużyłaś ani nie zasłużyłeś na to. Chcesz przekląć polactwo czy inny fantom. Nic z tego. Ani się stąd wyrwać, ani urządzić jak należy.

Pociesza cię, że dokoła snują się inni, równie pokrzywdzeni przez wirusa. Męczy świadomość, że nawet gdyby ucieczka się udała, to gdzie indziej i tak trafisz do jakiejś innej filii Koziej. Nie ma innej opcji. Jakby nagle wszyscy się uparli i zaczęli słuchać muzyki blackmetalowej. Takiej z szatanem w tekstach. I harpiami w akompaniamencie. Jak w takim razie żyć, by jako tako się odnaleźć i nie zwariować?, zapyta ktoś wrażliwy, nawet bardzo wrażliwy, opierając idealistycznie swoje życie na wskazówkach dawnych autorytetów.

Poniżej jeden z patentów.

Wielu z nas ma przywilej przywoływania miłych doznań z przeszłości. Kiedyśmy to brylowali „stąd aż dotąd”. Zaliczali Ryanairem & liniami konkurencyjnymi Europę i skrawki Wschodu czy północnej Afryki. Dzięki promocjom Lufthansy, KLM, ba, nawet LOT-u podbijali Amerykę Północną i Południową, by w miesiącach zimowych ekskluzywnymi Emiratami wylądować w Azji. Tej niekoniecznie bliskiej, gdyż, powiedzmy to sobie szczerze i brutalnie, słabo przedstawia się na Instagramie: monotonnie rozparcelowana bieda z wszędobylską syfiozą. Albo meczet, minaret plus brudny szalet. Jeszcze te muzułmanki, całe zaczadorowane, jakby koronawirus nigdy się tam nie skończył, co więcej, dopiero się zaczął. Tamtejsze hasztagi będą przewidywalne jak cotygodniowe promki w Biedrze czy Lidlu. Prędzej więc lądowaliśmy w dalekiej, bardzo dalekiej Azji. Bookingując co bookingowania warte. Gdzie pełni teologicznej godności mnisi w pomarańczowych szatach. Do schrupania przez nowo nawróconych na #joga #nirwana #mamwyjebanenatenmaterialnyświat (a na koncie jednak sporo kasy). W metafizycznym pakiecie koncyliacyjne słonie, które nie strącą z grzbietu. Dzikie węże, co jak ukąszą, to tak delikatnie. Do tego niepokorne, lecz niezmiernie słodkie tygrysiątka. I bonusowo pogodne duchowo buddyjskie pagody. Woki z nieoczywistymi potrawami dla ciała i duszy, dobrzy ludzie everywhere, co skaczą i tańczą za mały dla nas, a duży dla nich napiwek.

Pocztówki z majówki…

W ramach odreagowania zapewne wielu kreatywnych ziomów, kochających podróże, wymyśli nie takie patenty na wykreowanie swojej oryginalnej pocztówki z majówki. Zaludnią memami Zakopane, aż Witkacy w nieznanym grobie się przewróci. Najadą aszdziennikami wspomniane Trójmiasto i rozruszają je w maska party aż po sam Hel, gdzie już tylko pozostaje wskoczyć do Bałtyku i pozostać w nim do zmiany władzy na normalną w tym dźgającym samobójczo swoje serce kraju. Lublinowi opadnie kopara, skąd nagle tylu trolli na Krakowskim Przedmieściu. Poznańskie koziołki oszaleją przez napływ szaleńczych tik toków z Konin-Koło-Turek. Szczecin, dzikie z nazwy miasto, zdziczeje na dobre pod naporem hurra-blogów. Kraków podda się smogowi fake newsów, że wszystko powoli wraca do normy, byle portale turystyczne odnotowały tysiące ponownych rezerwacji. Wrocław pozbawi się wstydu, zamieniony w Festung rozwiązłej turystyki online. Zaś Łódź już zupełnie popłynie, łowiąc hakersko co popadnie z turystycznego planktonu. Co stanie się inspiracją dla Bydgoszczy i Torunia, gdzie Wisła przyniesie z prądem webinarów nowe doznania, jak tu żyć jeszcze intensywniej, jeszcze bardziej niepokornie w państwie próbującym od mniej więcej pięciu lat cofnąć się w czasie przez kilkuset nieuleczalnych pacanów.

Kraju, który, jeśli zdechnie przez aktualną autodestrukcję, to na pewno zdąży wysłać pocztówkę do całego świata. Z żałosnym komunikatem:

Uratujcie nas! Sami nie damy rady.

Ale wtedy będzie za późno.

Do następnego #przerwanysenkornagi

%d bloggers like this: