Szefową rodzinnej firmy nie została absolutnie w wyniku zasług, a jedynie dlatego, że urodziła się w odpowiednim miejscu i czasie. Nie dysponuje zatem ani szczególną charyzmą, wiedzą ani inteligencją, które przydałyby jej się na stanowisku. Gdyby ją ktoś zobaczył w oddaleniu od pełnionej funkcji, ujrzałby całkiem przeciętną kobietę, której jedyną supermocą jest perfekcyjne wypieranie emocji, i która, zamiast przewodzić odziedziczonemu biznesowi, sto razy bardziej wolałaby hodować konie i spacerować z psami po wrzosowiskach. Niestety, odziedziczyła prezesurę.

Szefowa wykonuje swą pracę bez serca, ale za to z silnym poczuciem obowiązku. Stara się pogodzić z tym, że to firma ustawia całe jej życie, mówi, gdzie mieszkać, jak się zachowywać, jak ubierać i jak dobierać słowa. I nie da się przed firmą uciec na dłużej – na tym stanowisku można zapomnieć o dłuższych urlopach czy o chorobowym. Za młodu szefowa może nieco się buntowała, chciała troszkę porządzić po swojemu, ale z czasem odpuściła.
Nawet w łóżku trudno o firmie zapomnieć, bo przez nią partner szefowej do końca życia będzie co najwyżej sfrustrowanym mężem swojej żony.
Nie wspominając już o dzieciach, wiecznie w imię dobra firmy zaniedbywanych, wychowywanych przez wynajęte osoby.
A przede wszystkim o dziedzicu stanowiska, wychowywanym szczególnie twardą ręką, żeby i on kiedyś godnie sprostał prezesurze. Dziedzicu, dodajmy, który wcale o prezesurze nie marzy, wolałby być na przykład aktorem. Albo zwykłym, nieśmiałym chłopakiem, który nie musi się przez całe życie szykować do stanowiska kierowniczego.
Szefowa nie jest z tym wszystkim szczęśliwa. Co gorsza, zdaje sobie sprawę, że jej siostra poprowadziłaby rodzinną firmę o niebo lepiej, bo ma wdzięk, charyzmę i lubi rządzić. Ale nic z tego. W ten sposób obie są nieszczęśliwe, szefowa i jej siostra.
Tylko firma ma się na razie dobrze.
Nie wolno jednak narzekać. Firma od wieków należy do rodziny, zapewniając materialny dobrobyt wszystkim jej członkom.
Firma jest dobrem najwyższym, a kto w rodzinie tego nie uznaje, zostaje ukarany. Tak jak stryj, który kiedyś zrezygnował z prezesury dla miłości i do dziś jest banitą. Nikt nie chce być jak stryj.
Szefowa zaciska więc zęby i robi swoje.
I tylko czasem wyrywa się na tydzień na wieś, do psów i kwiatów, do koni. Ale przecież wie, że gdy spuści firmę z oka, wszystko zaczyna się walić.
O czym mówię?
O serialu The Crown, fabularyzowanej historiibrytyjskiej królowej i jej rodziny.
Opowiedzieć o żyjącej postaci, o której ponoć nie wypada źle mówić, tak żeby było emocjonalnie, zajmująco i niesłodko – to jest naprawdę sztuka. Osadzić ją na tle wydarzeń historycznych, w których – chcąc nie chcąc – brała czynny udział – sztuka jeszcze większa. A sprzedać to tak, żeby każdy się w realiach domu Windsorów odnalazł – sztuka największa.
Twórcom The Crown udało się wszystko. Zasługa i scenariusza, i reżyserii, i perfekcyjnego castingu – w roli Elżbiety II marząca o zmianach Claire Foy, potem w pełni wycofana z własnych pragnień Olivia Colman. Jej męża, nieopanowanego Filipa, gra Matt Smith, potem w rolę Filipa zrezygnowanego wchodzi Tobias Menzies. W roli umierającego króla Jerzego VI, ojca Elżbiety, całe życie dźwigającego niechciany ciężar rządzenia, doskonały Jared Harris (uwielbiam go od czasów Mad Men). Krwistą, szaloną, niesforną, niepogodzoną z losem Małgorzatę odtwarza Vanessa Kirby, a potem Helena Bonham-Carter (ją uwielbiam od zawsze).
Kawał historii (nie mogę co tydzień pisać, że nikt nie umie o niej opowiadać tak jak Brytyjczycy, ale w sumie powinnam), a do tego grecka tragedia i dramat rodzinny okraszone niekiedy komedią obyczajową. No i te kostiumy, rytuały, wnętrza, ceremonie, sobole, klejnoty, koronacje, złote ramy, posiłki na srebrze i zastępy służby, tweedy, kalosze i chustki na głowę, limuzyny i bramy pałacu Buckingham. No i pieski corgi, które na pierwszy rzut oka wyglądają jak wiejskie kundelki, a tymczasem są starożytną i kosztowną rasą zamieszkującą na ogół brytyjskie pałace, można więc powiedzieć – są to pieski całkiem metaforyczne.
PS. A dla tych, którzy uważają, że palenie węglem to przyszłość, szczególnie polecam ten odcinek z pierwszego sezonu The Crown, w którym na Londyn opada straszliwy, ograniczający widoczność, zabójczy w sensie dosłownym smog.
The Crown
Twórca: Peter Morgan
Netflix