Jakże to smaczna, gęsta i przede wszystkim dobra literatura! – dokładnie tak miałam ochotę wykrzyknąć po zakończeniu czytania tej książki, która towarzyszyła mi przez połowę lata.

Po przeczytaniu zapowiedzi książki pomyślałam: „Brzmi jak połączenie Żulczyka i Bondy, mało interesujące”. Jakże się myliłam! Lektura pierwszych stron powieści Dominiki Słowik „Zimowla” zaskoczyła mnie, a potem okazało się, że to powieść, która wciąga i trzyma w napięciu do samego końca. A do tego jest to literatura z najwyższej półki.
Rozumiem trudność z opisem treści tej książki – ona jest międzygatunkowa, co nie pozwala jej łatwo przypisać do bibliotecznego działu. Jest w niej fascynacja prozą młodzieżową, ale tą z dawnych lat, są też doskonale poprowadzone wątki obyczajowy, inicjacyjny, psychologiczny i kryminalny. Zawiłość fabuły też nie pomaga w opisie treści. Nawet nie chodzi o to, żeby nie zdradzić za dużo i nie odebrać czytelnikowi przyjemności odkrywania bogatego świata tej powieści – tego się po prostu nie da opowiedzieć w kilku zdaniach.
Na ponad sześciuset stronach Dominika Słowik ukryła tyle tajemnic, że ich odkrywanie trwa aż do ostatniego zdania tej książki i jest niezmiennie ekscytujące. Jednocześnie szczerze przyznaję, że największą przyjemnością było dla mnie zanurzenie się w świecie bohaterów i dorastanie wraz z nimi. Dorastanie do zrozumienia skomplikowanego świata dorosłych, które zarazem nie pozbawia niewinności – ale dlatego, że w zasadzie nikt tu nie jest niewinny. Nikt nie może powiedzieć „nie wiedziałem” i usprawiedliwić tym samym swoje czyny. Ani młodzi, ani dorośli.
Bohaterką jest dorastająca nastolatka, która wraz z dwójką rówieśników próbuje odkryć sekrety lokalnej społeczności. Po co? Może dlatego, żeby lepiej zrozumieć rzeczywistość, w której żyje. Przy okazji opowiadając historię swojej babki, zaciekłej komunistki, swojego ojca, byłego księgowego, który zarabia na życie ezoteryką, matki, która wreszcie spełnia swoje życiowe ambicje i koleżanki ze szkoły, której zaskakujące zachowanie staje się wyzwaniem dla mieszkańców Cukrówki, miasteczka, o którym podczas transformacji lat 90. cały świat zapomniał.
Dla mnie to przede wszystkim historia o relacjach rodzinnych. I przyznaję – z ulgą przyjęłam fakt, że rodziny nie są tu dysfunkcyjne. Oczywiście nie znaczy to, że życie staje się dzięki temu sielankowe. Konstelacje rodzinne są w powieści skomplikowane, jak w życiu. Zaskoczyło mnie, że każde z czworga nastolatków, którzy odgrywają ważną rolę w fabule, jest jedynakiem. W rodzinnych powiązaniach zabrakło mi siostrzanych i braterskich relacji. Nie przyjmuję jako wyjaśnienia faktu, że właśnie z tego powodu młodzież lgnie do siebie. Pozostaję tu w lekkim dysonansie z rzeczywistością, w której niezwykle rzadko zdarza się taka sytuacja. Tym niemniej płynę dalej z historią, zaledwie odnotowując ten fakt w którymś momencie czytania książki.
To, co bardzo podoba mi się w prozie Dominiki Słowik, to wiarygodność i niejednoznaczność postaci, także tych drugoplanowych. Tu nie ma podziału na dobrych i złych – bo przecież tak właśnie jest w życiu, w prawdziwym świecie. Ludzie popełniają błędy, robią głupie rzeczy, robią też złe rzeczy, bo służy to osiągnięciu konkretnego celu. Ale też potrafią być konsekwentni w swojej wierze w ideały i w działaniu.
Rzeczywistość Cukrówki przez lata obrosła w legendy i niewiarygodne historie. To sprawia, że klimat tej powieści nabiera lekkiej poświaty realizmu magicznego. Jakby autorka próbowała sprawdzić na ile my, czytelnicy, jesteśmy racjonalni, a na ile wciąż, podobnie jak dzieci, wierzymy w niestworzone historie. Co prawda większość tych opowieści zyskuje swoje wiarygodne uzasadnienie w finale książki, nie zmienia to jednak faktu, że istotnie ubarwiają one realia życia bohaterów. Bardzo podoba mi się dbałość autorki o szczegóły, które w gruncie rzeczy są czasem nawet banalne. W ten sposób buduje klimat bliski nam wszystkim, klimat zasłyszanych opowieści wiejących grozą, których wiarygodności nie da się sprawdzić w internecie, ale na wszelki wypadek lepiej uważać. To znowu jest takie bliskie życia, dużo bliższe, niż miasteczko naznaczone jednoznacznie złem, w którym grasuje okrutny i bezwzględny zabójca czy pozbawiony moralności złoczyńca, co dostajemy nazbyt często w rodzimych kryminałach.
Dominika Słowik ma wspaniałą umiejętność snucia historii. Nie gubi się w dygresjach i wątkach pobocznych, zgrabnie do nich nawiązując we właściwym momencie fabuły. Ani przez chwilę nie byłam zmęczona nadmiarem, wręcz przeciwnie, byłam nim zafascynowana. To wielka umiejętność snuć tak opowieść, żeby czytelnik się w niej nie pogubił. I mimo że znalazło się kilka drobnych błędów redakcyjnych, nie jest to zarzut wobec autorki – raczej wobec redaktora prowadzącego lub recenzenta wewnętrznego, którzy powinni je zauważyć. Tym niemniej są to drobiazgi i błędy przeoczenia, na które przymykam oko. I znów zanurzam się w opowieści.
Jakże to smaczna, gęsta i przede wszystkim dobra literatura! – dokładnie tak miałam ochotę wykrzyknąć po zakończeniu czytania tej książki, która towarzyszyła mi przez połowę lata. Gdyby większość polskich autorów tak pisała, bylibyśmy na światowym poziomie. Nie ma tu widm postkomuny, nie ma uwikłania w rodzinne dramaty nie do przejścia, nie ma horroru, który zaskakuje swoją niewiarygodnością, nie ma krwawych zbrodni, nie ma pseudo-intelektualnego bełkotu. Jest za to nutka Marqueza, odrobina Bahdaja i czułe oko Bouviera. I to jest właśnie oznaka dobrej literatury – nie imituje, za to czuć w niej powiew wielkiego świata.
Dominika Słowik, Zimowla
Wydawnictwo Znak 2019
Bardzo dobra recenzja, chociaż nieco mijamy się z odbiorem tej powieści.
PS wspomina Pani o tym, że bohaterowie nie mieli rodzeństwa… A Misza miał brata policjanta… Chyba, że coś źle zrozumiałam 🤔