felieton seriale

Fryczkowska w odcinkach | Piorun w masło strzelił, czyli gaście ten pożar, tylko cichutko

Z powodu wybuchu w elektrowni w Czarnobylu nie pojechaliśmy na wycieczkę szkolną, a mama zabraniała nam się bawić na podwórku. Sąsiadka, chemiczka, dała wszystkim w bloku po łyżce płynu Lugola, żeby chronić nasze tarczyce przed promieniotwórczym jodem. Nie jedliśmy też tamtego roku grzybów, bo krążył pogląd, że wessały najwięcej promieniotwórczego cezu ze wszystkich roślin. Ciągle mieliśmy świadomość, że cały czas wisi nad nami szkodliwa chmura, która znad elektrowni na północnej Ukrainie napłynęła nad całą Europę.

I choć wszyscy zapewniali, że nic się w sumie nie stało, a już najbardziej zapewniali ci, za katastrofę odpowiedzialni, to jednak do dziś Czarnobyl funkcjonuje jako symbol instytucjonalnego kłamstwa i zamiatania katastrofy pod dywan. Oraz totalnego niezwracania uwagi na szeregowe ofiary. Przypomina wam to coś?

Serial Czarnobyl ogląda się jak doskonały film sensacyjno–katastroficzny. To jedna z tych historii, gdzie doskonale wiemy co się stało, choć dużo ciekawsze jest obserwowanie, jak mogło do tego dojść. Trochę tylko boli, że wszystko zdarzyło się naprawdę. I zdarza się nadal, w różnych instytucjach.

 Najpierw ludzie widzą wielką, kolorową, żeby nie powiedzieć tęczową, łunę nad elektrownią, słup światła do samego nieba. Wylegają na ulice patrzeć, bo życie mają szare i brzydkie, lata 80. nigdzie za ładne nie są, ale już na północnej Ukrainie życie jest wyjątkowo szpetne, choć nikt tego nie zauważa, bo wszyscy mają tak samo.

Wylegają patrzeć na łunę z elektrowni, z dziećmi, z mężami, w środku nocy, bo coś się dzieje, coś dziwnego. I jeszcze nie wiedzą, że zło ich dotyka, z każdym oddechem, z każdą drobiną, co właśnie z nieba prószy. Bo jeszcze nie wiedzą, z jak strasznym złem mają do czynienia. Z jaką katastrofą. Wybuchło i już nic nie będzie takie jak przedtem.

„Czarnobyl”, Emily Watson jako Ulana Khomyuk , fot. Liam Daniel, materiały prasowe HBO

 Nad elektrownią łuna, ale w środku niby wszystko działa, pracownicy w dziwnych strojach i absurdalnych czapeczkach kręcą się po gmachu, hierarchia jest, zachowania wyuczone działają, procedury też, do tej pory wystarczały. Tyle że właśnie coś wybuchło i wszystko zaczyna się sypać. Ale tego panowie w dziwnych czapeczkach jeszcze nie wiedzą.

No dobrze, widzą, że coś jest nie tak. Urzędnicy elektrowni, cała ta hierarchia, oparta na strachu i posłuchu, czuje się zaniepokojona. Ale bagatelizują, tłumaczą sobie, że to nic takiego. Najpierw myślą, że to pożar, niegroźny, już takie przecież gasili i nikt z zewnątrz niczego się nie dowiedział. Kręcą się w tych swoich czapeczkach, próbują uciszyć sytuację, nie zwracają uwagi na alarmujące wypowiedzi podwładnych, że jedni rzygają krwią, a innym skóra na twarzy płonie.

„Czarnobyl”, Stellan Skarsgård jako Borys Szczerbina , fot. Liam Daniel, materiały prasowe HBO

– U nas wszystko działa świetnie, sytuacja jest pod kontrolą, zaraz sobie poradzimy z chwilowym kryzysem, to niewielkie, marginalne zakłócenie – tak oznajmiają Kremlowi, tak kłamią i przed sobą. Bo najważniejsze jest dobre imię radzieckiego państwa i propaganda dla tłumów wiernych. Pardon, obywateli.

Coraz ważniejsi dyrektorzy wysyłają kolejnych pracowników, inżynierów, robotników,  by sobie z katastrofą poradzili, bo ciągle im się wydaje, że to nic, bo tak chcieliby myśleć. Przed ludźmi udają, że wszystko ok, i tylko strażaków ściągają, żeby zaraz szybko ugasili i zaraz znowu będzie można kłamać, że stuprocentowo bezpieczna nasza elektrownia, że Kreml wie o wszystkim i że czuwa, jako i my czuwamy, amen. Nie wiedzą, że właśnie w tym momencie życie elektrowni w Czarnobylu się kończy, że niedługo fakty zaprzeczą starannie podtrzymywanej fikcji. Nie wiedzą, że niedługo staną się synonimem metodycznego kłamstwa i nieustającego zagrożenia, na razie jeszcze tego nie wiedzą, ale ta świadomość już w nich kiełkuje, choć starają się jej nie dopuszczać do głosu.

„Czarnobyl”, Jared Harris jako Walerij Legasow , fot. Liam Daniel, materiały prasowe HBO

Wszystkim maluczkim, którzy jak profesor Legasow alarmują, że sytuacja jest katastrofalna i mamy kolejne ofiary, stanowczo i groźnie przypomina się, że sytuacja opisywana przez partyjnych towarzyszy wygląda zgoła inaczej, a partia ma zawsze rację, amen.

Ale jednak decyzje wierchuszki stają się coraz bardziej nasilone i paniczne, już telefony się grzeją, już kolejni ważni wyciągani są nocą z łóżek, ratujcie sytuację, no szybko ratujcie, żeby nikt się nie dowiedział, jak to od lat u nas działało naprawdę. Tego przecież opinia publiczna, wierni, kraje ościenne wiedzieć nie powinny. Ratujmy się. Ratujmy kłamstwo. Ratujmy elektrownię.

Serial jest świetny, jednocześnie boleśnie wierny faktom oraz do imentu metaforyczny, bo opowiadając historyczną prawdę, jednocześnie opowiada o katastrofie w każdej kłamliwej instytucji, gdzie zwykli ludzie trąbią na alarm, a ci u szczytu nadal upajają się władzą. W instytucji, gdzie jednako obrywają i ci, którzy uwierzyli, i ci, którzy próbowali gasić pożar, tylko ci na samej górze jakoś nigdy nie obrywają, pozostają bezkarni i żyją spokojnie.

„Czarnobyl”, Jessie Buckley jako Ludmiła Ignatenko, fot. Liam Daniel , materiały prasowe HBO

Nie uda im się, już wiemy. Za chwilę dowie się cały świat. Mleko się rozlało, kłamstwa przestały działać. Teraz tylko trzeba się postarać, żeby nikt więcej nie ucierpiał. Czy partyjni hierarchowie sprostają temu zadaniu? Czy poniosą karę za wszystko, co zmiatali pod dywan?

Elektrownia w Czarnobylu zostanie wygaszona ostatecznie dopiero w 2000 roku, 14 lat od katastrofy.

 Czarnobyl (Chernobyl)

Scenariusz i producent wykonawczy Craig Mazin

Reżyseria Johan Renck

Produkcja HBO i SKY 2019

Zdjęcie autorki: Przemysław Jakub Hinc, zdjęcie z serialu: materiały prasowe HBO

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading

Discover more from Zupełnie Inna Opowieść

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading