Therese Bohman daje nam studium kobiecości, rysuje portret swojej bohaterki intymnymi kreskami, oświetlając pokazywaną postać z najróżniejszych stron i najróżniejszymi źródłami światła – od samotności przez ambicję i ciekawość po nie zawsze dające się spełnić pragnienia. Wszystko po to, by wydobyć ją z mroku jaki przynosi zmierzch.

Niezwykłą postacią jest Karolina Andersson, badaczka modernizmu ze Sztokholmu, kobieta w średnim wieku – niezwykłą, bo prawdziwą. Może przed innymi udaje, może gra, ale wobec czytelnika jest na wskroś uczciwa. Choć Therese Bohman opowiada nam o niej w trzeciej osobie, odnosimy wrażenie, że to Karolina sama zwraca się do nas bezpośrednio, żeby opowiedzieć o swoich lękach, nadziejach, a przede wszystkim niespełnieniach.
Wydaje się to z pozoru dziwne, bo przecież bohaterka jest w życiu zawodowym osobą bardzo cenioną, szanowaną, mogącą pochwalić się sukcesami, które w środowisku historyków sztuki dają jej mocną pozycję. Czego jej zatem brakuje? Niełatwo ten niedostatek zdefiniować. W pewnym sensie podpowiada nam to scena, w której bohaterka patrzy na umieszczoną na drzwiach jej gabinetu tabliczkę z nazwiskiem i tytułem naukowym – pięć słów, które wydają się jej nagle żałosne jako opis ludzkiego życia. Jej życia.
Może się zatem wydawać, że chodzi o swoistą niewystarczalność.
Choć Karolina posiada wiele, to najwyraźniej nie dość, by czuć się pełną. Czy chodzi o życie osobiste – brak dzieci, brak stałego partnera? Doskonale widać to w scenie, gdy oglądając „King Konga” zastanawia się nad tym, jak to jest być poddaną i bezpieczną w objęciach drugiej istoty, zżyma się, gdy były kochanek zdradza, że zapłodnił swoją młodą żonę, wspomina swoją pozytywną zmianę w postrzeganiu świata, gdy myślała, że sama nosi dziecko. Wreszcie szuka intymnej bliskości z doktorantem, który zjawia się nagle po całych miesiącach milczenia. I to wszystko jest prawdą, ale nie całą. Karolina ożywa przecież także, gdy okazuje się, że doktorant odkrył rewelacyjny, a może nawet rewolucyjny, fakt z dorobku mało dotąd znanej artystki. Nie da się więc rozdzielić osobistych pragnień bohaterki od jej nadziei na pozytywny ruch w zawodowej stagnacji. Niewystarczalność będzie zatem w jej przypadku rozumiana szeroko – przede wszystkim jako poczucie braku harmonii we wszystkich elementach życia. Harmonia z kolei to wyrwanie się zarówno ze stagnacji jak i ucieczka od chaosu. Karolina nazywa to w pewnym momencie wprost „jasnością umysłu” charakterystyczną dla „dni zimorodka” – pojęcia wywiedzionego z greckiego mitu o Alionie, córce boga Eola. Zawiera się w nim wszystko, co daje poczucie bezpieczeństwa, ale i spełnienia, radości i satysfakcji. Tyle że „dni zimorodka” są rzadkością.
Frustracja Karoliny bierze się z faktu, że być może swoje chwile jasności umysłu przegapiła, lub co gorsza utraciła. „Za co ludzie ją zapamiętają? (…) Może powinna napisać coś radykalnego. Powinna przynajmniej wyrażać swój pogląd wtedy, gady jakiś miała (…)” – słyszymy w pewnym momencie. W innym wspomina życie we dwoje: „Gdy była blisko Andersa, życie wydawało się jej nagle takie proste”. Tym, co łączy te wspomnienia jest czas przeszły, poczucie, że na wiele spraw jest już zwyczajnie za późno.
Nie da się przy tym uciec od faktu, że Karolina buduje swoją wizję harmonii w oparciu o własną kobiecość. Ucząc na co dzień o roli kobiecości w sztuce, o kobietach sfinksach i wampirach, syrenach, femme fatale i lesbijkach, ale i matkach, skupia się w swoich rozmyślaniach przede wszystkim na kobiecie jako naturze, a co za tym idzie na kobiecie jako śmierci. Na śmierci kobiety. Bo Karolina, choć pozbawiona kompleksów wobec mężczyzn, wie jednocześnie i szczerze nam o tym mówi, że kobiece ciało w porównaniu do męskiego ma swoje ograniczenia, że czas bywa dla niego nieodwracalny, choćby z puntu widzenia rozrodczości, że przekwita, wchodzi w zmierzch, po którym nie przychodzi już ranek. Rozważania te budują bardzo intymny portret bohaterki, oświetlony przez Therese Bohman z najróżniejszych stron, bogaty, wielowymiarowy. Być może narysowany w ostatnim momencie, w którym Karolinę Andersson da się jeszcze wydobyć z mroku, oddalając od niej nieuniknioną granicę zmierzchu.
Therese Bohman, O zmierzchu (Aftonland)
Przekład Justyna Czechowska
Wydawnictwo Pauza 2019
