„Niedyskretnik” Therese Oneill to przewodnik po kobiecym, ale nie tylko, XIX wieku. Dowiesz się z niego, z czego robiono podpaski, dlaczego nie wolno było chodzić samej na spacery oraz dlaczego kosmetyki mogły Cię zabić.

Większość książek, filmów i obiegowych opinii przedstawia czasy wiktoriańskie jako pełne wystawnych bankietów, romantycznych schadzek, wielopokoleniowych spotkań, bogatych sukni i powłóczystych spojrzeń. Która z nas nie chciałaby zatańczyć podczas balu w kreacji większej niż ona sama? Wrócić na chwilę do czasów naturalnej pielęgnacji, szukać leku wśród ziół? Przewrotnie odpierać zaloty młodzieńców o naszą rękę, czekając na księcia na białym rumaku? Cóż, po przeczytaniu książki myślę, że żadna z nas nie rwałaby się do tego już tak chętnie, a nawet gdyby chciała, i tak by nie mogła.
Dlaczego? Z jednej prostej przyczyny – ponieważ to sytuacje nierealne, a XIX w. wcale nie był taki romantyczny i pastelowy. Suknia była ciężka, twarz smarowałaś arszenikiem, a rumak nie był biały, ponieważ tak jak wszyscy wówczas (książę również) – stąpał po kostki w urynie i fekaliach. Balowe kreacje były zresztą nie tylko niewygodne, ale i niebezpieczne – łatwopalny materiał mógł doprowadzić do Twojej bolesnej śmierci, a gorsety miażdżyły Twoje organy, które zupełnie zmieniały lokalizację w ciele. Chyba nie muszę wspominać, że ręczne pranie delikatnych sukien było udręką wypalającą dłonie służących? O ile je miałaś, rzecz jasna. O atestowaniu kosmetyków, których wówczas używano, nikt nie słyszał, nie mówiąc o tym, że czasem i sami ich wytwórcy też się ukrywali (w obawie przed chęcią zemsty ze strony kobiet), promując za to nachalnie w gazetach pojawienie się nowego „magicznego”kosmetyku. A związki? Związek był w większości sytuacji zaaranżowany, a o roli żony i matki powstawały dziesiątki książek z nakazami i zakazami – opracowanych w głównej mierze przez mężczyzn. Dziełka te skupiły się na nocy poślubnej, macierzyństwie i obowiązkach. Przyznam – czytając to poczułam niesmak. Życie było zaplanowane i zorganizowane – nie przez Ciebie.
No właśnie – Ciebie, Twoje… Autorka postawiła sprytnie na narrację drugoosobową, nazwijmy ją bezpośrednią. Tak więc nie tylko szczegółowe opisy, ale też sposób zwracania się do czytelników pomaga nam przenieść się w tamte czasy, na chwilę postawić się na miejscu kobiet XIX wieku. Autorka sięgnęła do wielu źródeł – podziwiam ją za to, a jeszcze bardziej za spokój, z jakim przedstawiała czytelnikom tak bardzo nieaktualne dzisiaj, a czasem i oburzające poglądy sprzed lat. Przed kobietami stało trudne zadanie wykreowania siebie w taki sposób, żeby społeczeństwo odebrało je we „właściwy” sposób. Bo jaki był właściwy? Cnotka, ale nie przesadna; dama, ale nie protekcjonalna; panująca nad emocjami, ale nie bezemocjonalna; pani domu, ale nie pani Domu. Wyobraźnia podsuwała mi coraz to różniejsze porównania: zmienny humor spowodowany okresem dzisiaj nie dziwi, wówczas pozwalał na zamknięcie kobiety w szpitalu psychiatrycznym; samotny spacer teraz to codzienność, wtedy świadczył o rozwiązłości kobiety; figi, bokserki, stringi – obecnie ogrom wyboru bielizny poraża, 200 lat temu majtki nie były Ci potrzebne! Dlaczego? Po tę wiedzę koniecznie zajrzyj do „Niedyskretnika”.
Minęło niemal 200 lat, mamy inna rzeczywistość – toalety, czystość, wygodne stroje i swobodę towarzyską. Ale czy to znaczy, że kobiety nie są oceniane i nie narzuca się im innych konwenansów? Tak dobrze nie jest. Za 200 lat inne czytelniczki wezmą więc pewnie do ręki nasze czasopisma i książki, by oceniać nasze czasy z punktu widzenia praw kobiet. Zastanówmy się, co o nas przeczytają i jak bardzo wydamy się im uciemiężone.
Therese Oneill, Niedyskretnik (Unmentionable: The Victorian Lady’s Guide to Sex, Marriage and Manners)
Tłumaczenie Jolanta Sawicka
Muza 2017
