Kluczem w powieści jest polska rzeczywistość. Mamy media, mamy futbol, mamy trochę polityki i trochę biznesu – wszystkie te sfery starałem się pokazać wiernie. Zauważyłem jednak, że tak jak wszyscy robią sobie teraz w mediach społecznościowych #10yearschallange, to w przypadku „Gry w Oczko” zaczął się swoisty #whoiswhochallange. Wiele osób szuka w książce autentycznych postaci, znanych z boiska czy ekranu – mówi Grzegorz Kalinowski*, autor powieści „Gra w Oczko”, czyli pierwszego w jego pisarskiej karierze kryminału współczesnego.

Przemysław Poznański: Twoje wcześniejsze książki: cykl „Śmierć frajerom” oraz „Pogromca grzeszników” i „Śledztwo ostatniej szansy” rozgrywają się w międzywojennej Polsce. I nagle kryminał współczesny! Znudziła ci się historia?
Grzegorz Kalinowski: Nie, ale świat, w którym żyjemy, też jest ciekawy. Tak ciekawy, że aż na pograniczu przekleństwa: Obyś żył w ciekawych czasach! Ale jest prawdą, że zacząłem pisać „Grę w Oczko” w 2015 roku, kiedy faktycznie byłem chwilowo zmęczony moimi bohaterami z powieści rozgrywających się w czasach międzywojennych, bo trwał dość wymagający proces redakcji książki. Wtedy pomyślałem, że może trzeba trochę odpocząć od historii. Sięgnąłem więc po temat, który niejako leżał na ziemi, przynajmniej z mojego puntu widzenia, i w przerwach między kolejnymi pięcioma powieściami retro pisałem powieść współczesną. Aż nagle znalazł się zainteresowany ta powieścią wydawca, Skarpa Warszawska, więc usiadłem i skończyłem.
Akcję umieszczasz w 2012 roku.
– Pomyślałem, że warto odbić się od Euro2012 jako wielkiej imprezy, która poniekąd zmieniła Polskę, a na pewno miała zmienić polski futbol, choć to akurat się nie stało. Śmieję się, że to po części znowu powieść retro, bo w tym czasie zdążył zniknąć choćby Uniwersam Grochów – przez mnie, jako byłego mieszkańca Grochowa, niezbyt kochany, bo ze smutkiem obserwowałem jak ta nowoczesna na swoje czasy, gierkowska inwestycja podupada, ale dla wielu to miejsce kultowe, którego zniknięcie było jak wyrwanie zęba. Spróchniałego, ale własnego.
Warszawa dynamicznie się zmienia, ale zdecydowana większość opisywanych przez ciebie miejsc wciąż istnieje. W przypadku powieści historycznych musiałeś sobie wyobrażać miasto, tu mogłeś przespacerować się opisywanymi ulicami.
– Chodziłem nimi wiele lat, bo mieszkałem na Powiślu i na Grochowie. Wiem jak długo idzie się z dowolnego miejsca na Powiślu na stadion Legii, co w książce robią dziennikarka Joanna Becker i były dziennikarz o pseudonimie Misiek. Chodziłem i chodzę do tej restauracji, gdzie pijany Misiek chciał uklęknąć przed piłkarzem-gwiazdorem i choć takiej sytuacji nie przeżyłem, to sam też tego piłkarza tam spotkałem, a że się znamy, to się z nim przywitałem. Są pisarze, którzy siedzą w domu, nie znają świata, a wiedzę czerpią z internetu, albo z drugiej ręki. Ja wychodzę z domu, znam miasto, znam ludzi, obserwuję ten świat, który jest dla mnie wielką mozaiką, a potem chcę przenieść to do powieści.
Co prowadzi nas wprost do pytania czy jest to powieść z kluczem. Piszesz w końcu o tym, co było bardzo długo ważną częścią twojego życia – futbolu i telewizji. Ta mozaika zawiera elementy prawdziwe?
– Kluczem w powieści jest polska rzeczywistość. Mamy media, mamy futbol, mamy trochę polityki i trochę biznesu – wszystkie te sfery starałem się pokazać wiernie. Zauważyłem jednak, że tak jak wszyscy robią sobie teraz w mediach społecznościowych #10yearschallange, to w przypadku „Gry w Oczko” zaczął się swoisty #whoiswhochallange. Wiele osób szuka w książce autentycznych postaci, znanych z boiska czy ekranu. Tymczasem moje postacie są posklejane z różnych osób, to esencja wyciągana z różnych zachowań, z różnych postaw. Doszukiwanie się, że ten jest tym, a tamten tamtym…
…jest kuszące.
– Ale niewłaściwe, bo nie ma tu nikogo w skali jeden do jednego, nawet jeden do jednej drugiej czy jeden do jednej czwartej. Przykład? Zdarzały się numery z pijanymi kolegami na antenie, były szarpaniny, ale nikt nie wygarnął tak trenerowi przed kamerą jak robi to w książce Misiek. Choć oczywiście mogło być. Kiedyś, bo teraz środowisko się trochę ucywilizowało (śmiech). Oczko, czyli młody obiecujący piłkarz prowadzi hulaszcze życie, pełne prostytucji, hazardu, narkotyków. Czy mam na myśli kogoś konkretnego? Nie, ale mam na myśli rodzaj postawy. Młodzi ludzie, którzy otrzymali nagle duże pieniądze, synowie bogatych rodziców, pracownicy korporacji, którzy nagle wystrzeliwują w górę, wszyscy oni są podatni na takie pokusy. Zabawa do upadłego, wciąganie nosem, żeby się postawić do pionu, może dotyczyć każdego. W książce trafiło na piłkarza, ale problem jest znacznie szerszy. Dotyczy to też takich postaci jak Krzepki Radek czy Mariola Szukalska-Olsen. Jeśli poczytać o układach biznesu z polityką i światem przestępczym, to łatwo sobie odpowiedzieć czy takie osoby mogą istnieć w świecie futbolu. Mogą istnieć, może nawet był ktoś taki. Nie wiem, odtworzyłem pewien typ zachowań, którym mógł mieć miejsce. Szukanie takich ludzi w rzeczywistości to już zadanie dla prokuratury, a nie dla czytelników (śmiech). Oczywiście pojawiają się u mnie prawdziwe postaci: Wojciech Hadaj czy Danijel Ljuboja. Rozegrany jest też autentyczny mecz, w którym Łukasz Garguła strzela bramkę Duszanowi Kuciakowi, a Kosecki strzela dwa gole dla Legii – ten mecz z Wisłą Kraków jest autentyczny od pierwszej do ostatniej minuty. Podobnie jak sytuacja przyprowadzenia na trybuny celebrytki, znanej dziennikarki. U mnie na trybunie VIP zjawia się fikcyjna Joanna Becker, ale już panowie, którzy to komentują to moi lekko przerysowani koledzy (śmiech).

A ile prawdy jest w opisywanej patologii, nieprawidłowościach, choćby w ustawianiu konkretnych meczów?
– To są fakty. Odpowiem jak Misiek odpowiedział prokuratorowi: wystarczy czytać gazety. Ustawienie spotkania między Bayernem Leverkusen a Legią, o którym piszę, jest faktem. Piłkarze Bayernu zrobili to, żeby skasować pieniądze na zakładach, a jeden z nich się do tego przyznał w artykule prasowym. Pewnie wierni kibice znają te historie. Ja tylko je pozbierałem.
Twoja przygoda z literaturą rozpoczęła się od napisania nigdy niezrealizowanego scenariusza serialu retro, który stał się przyczynkiem do „Śmierci frajerom”. „Gra w Oczko” wydaje się z kolei powieścią, która ma wszystko co potrzebne, by powstał według niej serial: jest wciągającą wielowątkową kryminalną opowieścią, bogatą w postaci nie tylko pierwszego, ale i dalszych planów.
– „Śmierć frajerom” była dla polskiego kina zbyt kosztowna w adaptacji. „Gra w Oczko” to faktycznie inna sprawa, dałoby się dopiąć budżet na taką produkcję. Zresztą ktoś mi zwrócił uwagę, że idę drogą Jana Purzyckiego, który napisał scenariusze do „Wielkiego Szu” i „Piłkarskiego pokera”, bo u mnie hazard spotyka się z piłką (śmiech). Dobry filmowy temat.
Tak przeszliśmy do świata telewizji. Jak rozumiem, tu też nie należy szukać prostych tropów i postaci przeniesionych z życia?
– Nie. Jest u mnie choćby Valdi Jaszczołt – naczelny, który marzy o tym, żeby być frontmanem, być na wizji, zaistnieć w świadomości społecznej, ale – jak większość naczelnych – jest ukryty i tylko pociąga za sznurki. Pokazuję typ człowieka, a nie konkretną osobę. Z kolei Joanna Becker to inny typ – inteligentnej przebojowej dziennikarki, prowadzącej autorski program.
I to właśnie jej dane jest odkryć zwłoki piłkarza Oczki.
– Zaczęło się od anegdoty przytoczonej przez Mateusza Borka, który mieszkał w tym samym apartamentowcu co znany piłkarz, i to piętro niżej, a obaj – choć dobrze się znali – nie mieli o tym pojęcia. Spotkali się, gdy piłkarz nabroił i wywiązało się z tego zabawne qui pro quo. Tyle że u mnie kończy się to morderstwem.
Joanna – co naturalne – zaczyna prowadzić dziennikarskie śledztwo. Ale dajesz jej do pomocy policjanta, podkomisarza Artura Koniecznego. Nieprzeciętnego, bo poza byciem gliniarzem jest też gitarzystą.
– Chciałem pokazać śledztwo, które idzie dwutorowo, a bohaterowie zdobywają informacje dostępnymi im, nieco odmiennymi, sposobami. Ciekawe było też ukazanie napięć między tą dwójką, wynikających z osobistych ambicji, czasem z nieporozumień, a jednocześnie pokazanie rodzącej się między nimi sympatii. Poza tym poznałem kiedyś policjanta, który jest zawodowym gitarzystą i postanowiłem sobie wtedy, że taką postać umieszczę w którejś z powieści. Szybko skojarzyłem to z Sherlockiem Holmesem, który przecież grał na skrzypcach. Ktoś mógłby powiedzieć, że mój znajomy gliniarz to przypadek, że takich policjantów generalnie nie ma. Warto pamiętać, że w czasie, w którym rozgrywa się ta powieść, wiceszefem Komendy Głównej Policji był inspektor Arkadiusz Letkiewicz, drugi perkusista metalowej grupy Hunter.

Duet, który stworzyłeś wydaje się idealny do pociągnięcia całej serii. Będzie druga część?
– Chciałbym, żeby była, mam pomysł oparty o znajomość bardzo ciekawego środowiska.
Trudno sobie jednak wyobrazić, że Joanna w każdej książce odkrywałaby nowe zwłoki.
– To prawda. Nie będzie tak jak w niektórych powieściach, dość naiwnych, że główna bohaterka czy bohater, choć nie jest detektywem czy policjantem, to zawsze trafia na kolejne morderstwo, popełnione akurat w pobliżu.
Takie przypadki zdarzały się choćby Herculesowi Poirot.
– Ale to klasyka. Kiedyś to mogło być dla czytelnika fajne, dziś jest naiwne. Natomiast praca w telewizji stwarza spore możliwości. Mogę zdradzić, że w kolejnej książce Joanna Becker otrzyma do pomocy dwójkę stażystów. Da im miesiąc na przygotowanie materiału, choć jest przekonana, że nie dadzą rady. Tymczasem oni podczas tej pracy zaangażują się na tyle, że trafiają na temat, który okaże się mocno cuchnący. I Joanna będzie musiała włączyć w sprawę Koniecznego, któremu przyjdzie reaktywować śledztwo sprzed lat.
Kiedy mogłaby się ukazać ta książka?
– Na razie muszę skończyć trzeci tom o komisarzu Strasburgerze. Tym razem akcja toczy się w środowisku przedwojennego kina, wśród artystów, postaci – trochę jak w „Grze w Oczko” – zarówno prawdziwych, jak i wymyślonych. Kończę też książkę z Sylwią Chutnik – przewodnik po rockowej Warszawie. Przyprawia mnie on zresztą o zawrót głowy i smutek, bo okazuje się na jak wielu koncertach nie byłem (śmiech). Część rockowych wydarzeń wplotę zresztą do kontynuacji „Gry w Oczko”, bo tym razem obracać się będziemy właśnie w środowisku rockowym. Pojawia się retrospekcje z końca lat 80., kiedy alternatywa była momentami nielegalna, a na pewno reglamentowana. Chce pokazać ten muzyczny świat. Chce tego też Joanna, ale od szefów słyszy, że musi zrobić program o nowym talent show swojej stacji i jego gwiazdach. To oczywiście rodzaj propozycji nie do odrzucenia. Dziennikarka zgadza się więc, a rozgrzesza tym, że tydzień później opowie o czasach, gdy muzyka nie poddawała się dyktatowi menedżerów i producentów, miała pod górkę, nie tworzyło się gwiazd, ale muzykę z potrzeby. Chcę pokazać też, co wyrosło z tamtego pokolenia muzycznych buntowników – a są to dziś politycy, menedżerowie korporacji, przykładni małżonkowie i rodzice, choć są i tacy, którzy próbują dalej grać. Pewnie znów pojawi się masę domysłów, kogo mam na myśli (śmiech). Ale najpierw musi się dobrze sprzedać część pierwsza. Na razie wydawnictwo ogłosiło, i to jeszcze przed premierą, że musiało zrobić dodruk, choć pierwszy druk – mówiąc słowami redaktora wydawnictwa Rafała Bielskiego – był czterozerowy.
„Gra w Oczko” zainicjowała serię powieści ukazujący się w ramach tzw. TeamPOCISK, grupy zrzeszającej takich pisarzy jak Marta Guzowska, Małgorzata Rogala, Katarzyna Kacprzak, Jacek Ostrowski czy Alek Rogoziński. Co prawda świetny „Paragraf 148” Jacka Ostrowskiego ukazał się wcześniej, ale wtedy grupa dopiero się rodziła. Na czym polega współpraca w ramach TeamPOCISK? Jestem w stanie wyobrazić sobie nawet sytuację, że razem piszecie kryminał.
– Takich planów nie ma. TeamPOCISK to jest przede wszystkim wzajemne wspieranie się i uzupełnienie, bo każdy z nas pisze trochę inaczej. „Paragraf 148” Jacka Ostrowskiego, to powieść mroczna z wyjątkowo krwawym, seryjnym mordercą, za to Alkowi Rogozińskiemu bliżej do komedii. Ja z kolei lubię narracje rodem z „Parszywej dwunastki” czy „Zabójczej broni”, gdzie od czasu do czasu pękasz ze śmiechu, ale cała historia opowiedziana jest na poważnie. Męczą mnie książki, w których bohater jest pijakiem, narkomanem, gościem smutnym przez całą książkę. Każdy bohater ma jakieś problemy, ale musi też znaleźć się chwila oddechu.
Rozmawiał Przemysław Poznański
Zdjęcia Rafał Meszka (meszka.com)
Wszelkie prawa zastrzeżone
* Grzegorz Kalinowski – studiował historię na UW, nauczyciel i dziennikarz, reżyser filmów dokumentalnych. Był korespondentem na wojnie w dawnej Jugosławii, zrealizował teledysk Brygady Kryzys oraz komentował finały piłkarskiej Ligi Mistrzów i Pucharu Polski. Autor cyklu powieściowego „Śmierć frajerom” oraz powieści „Pogromca grzeszników”, „Śledztwo ostatniej szansy” i współczesnego kryminału „Gra w Oczko”.
