Niezweryfikowani agenci Służby Bezpieczeństwa, Tajni Współpracownicy na szczytach hierarchii, wątpliwej reputacji dyplomaci PRL, afera większa niż FOZZ, zabójstwa i wreszcie czarnoskóry detektyw. „Lunatyk” Wojciecha Dutki to nie tylko rasowy thriller polityczny – podlany sosem kryminału – w który zręcznie wplecione zostały grzechy PRL-u, ale też powieść rozrachunkowa z elementami powieści noir.
Dostajemy do ręki powieść, w której autor miesza nie tylko tropy, jak to w rasowym thrillerze, ale też zahacza o wątki kryminalne. Miksuje też gatunki, płynnie przechodząc z powieści noir aż do political fiction, by w ostatnich rozdziałach spróbować wywabić choć kilka plam słusznie minionego systemu politycznego.
Czegóż tu nie znajdziemy? Jest polska emigrantka, była hipiska i jej nieślubny czarnoskóry syn, „nowy” mąż rasista i nowa rodzina. Jest detektyw, były policjant i funkcjonariusz Interpolu. Jest odrażający agent Stasi, wyuzdana agentka GRU i oczywiście polski esbek. Gdzieś tam w drugim planie jest też CIA, która snuje swoją pajęczynę. I – jak to zwykle bywa, gdy Amerykanie się za coś biorą – te zakulisowe knowania odcisną swoiste piętno na całej opowieści. Ale jest też ambasador PRL na Czarnym Lądzie i jego „zaniedbana” żona, która ma do odegrania znacznie ważniejszą rolę niż się z pozoru wydaje. Jest też ksiądz i jest biskup, „bo to przecież Polska właśnie”. Przez chwilę dostrzeżemy też blask diamentów, zanim bohaterowie powieści upaprani walką o pola naftowe zanurzą się w rzece pełnej krokodyli. Nie zabraknie też nieodzownej w takich przypadkach walizki z pieniędzmi i tajemniczego banku, założonego przez GRU, który wypierze każdy brudny szmal. Są tu też oczywiście ci, których nie nigdy nie zobaczymy wprost: głowni macherzy rozstawiający pionki na polach szachownicy dziejów, kryjący się w zaciszu swoich gabinetów, bo brudną robotę zawsze wykona za nich jakiś Stiopa.
Od początku intryguje też detektyw: pół Polak – pół Afroamerykanin. Chcemy poznać jego historię i nie wystarczy nam do tego wspólny przejazd na rauszu z Manhattanu do New Bergen w New Jersey. Zagłębiając się w opowieść o życiu i miłości Maksa Kwietniewskiego, wyczujemy odór otaczającej go śmierci i zabrniemy w zaułki Nowego Jorku i zakamarki Warszawy. Bo Polska i jej stolica odgrywa w tej książce ważną rolę. Autor zdaje się dokonać rozrachunku z paskudną przeszłością niektórych aktorów naszej sceny politycznej. Pokazać, że nie zgadza się na tuszowanie dokonanych przez nich świństw tylko dlatego, że ich teczki zostały wcześniej spalone przez ludzi Kiszczaka. Esbeków i współpracujących z nimi TW pokazuje bez makijażu i retuszu. Kształtuje tym samym nasz pogląd na czasy PRL-u: ja po tej lekturze na nowo musiałem zastanowić się nad rolą ówczesnych, ale i współczesnych służb specjalnych.
Przy tym książka ta niesie ze sobą ogromny ładunek polityczny. W czasie, gdy z szaf zmarłych generałów stanu wojennego zaczynają wypadać zmurszałe teczki, trzeba zastanowić się nad tym, ile z nich to prawdziwa „bomba”, które są ubecką fałszywką, które mogą okazać się także na współczesnej scenie politycznej prawdziwą mieszanką wybuchową. Tym bardziej że niektóre z postaci „Lunatyka” zostały bowiem wyraźnie skrojone na wzór i podobieństwo prawdziwych osób. Z jednych autor zaczerpnął mniej, z innych wręcz została zdjęta skóra i od prawdziwych aktorów sceny politycznej zdaje się odróżniać je tylko imię i nazwisko. A zdarza się, że i personalia zaczerpnięte zostały od prawdziwych ludzi. Jest tu suspendowany ksiądz, tak jak Wojciech Lemański. Jest i biskup, który jedyne co ma czyste, to sutanna – w postaci tej możemy doszukiwać się odwołania do kilku autentycznych osób, w tym dwóch hierarchów warszawskiego kościoła. Jednym z nich mógłby być jednodniowy arcybiskup metropolita warszawski Stanisław Wielgus, którego nawet kościelna komisja historyczna, wcale przecież nieskora do wysprzątania swojej stajni Augiasza, uznała za świadomego i tajnego wieloletniego współpracownika SB, szpiclującego pod pseudonimem TW Grey. Nie sposób też nie pomyśleć o obecnym biskupie warszawsko-praskim Henryku Hoserze i jego nigdy do końca niewyjaśnionym postępowaniu w czasach, gdy pełnił funkcję wizytatora apostolskiego w Rwandzie, gdzie doszło do ludobójstwa w wyniku walk między Tutsi i Hutu. Ale dla zbudowania tej postaci mógł autor użyć też ojca Konrada Hejmy, TW Hejnał (TW Dominik).
Na kartach książki odnajdujemy też Piotra Filipczyńskiego mordercę i szwajcarskiego bankowca, syna TW Tadeusza, ułaskawionego w dziwnych okolicznościach przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Filipczyński znany jest szerzej opinii publicznej pod nazwiskiem Peter Vogel i właśnie takie personalia nosi jedna z postaci „Lunatyka”.
Znajdujemy tu też tropy wzorowane na historii lidera KPN Leszka Moczulskiego, a także epizod związany z „nocą teczek” Antoniego Maciarewicza, o którego związkach z Rosją, Putinem, a także dziwnych relacjach z ludźmi umoczonymi we współpracę ze służbami PRL, nie przeszkodziły ani w piastowaniu godności posła na sejm RP, ani na objecie stanowiska Ministra Obrony Narodowej, o czym ostatnio stało się znów głośno za sprawą książki Tomasza Piątka. Są też w powieści Dutki inne ślady, prowadzące do niewyjaśnionych zgonów prominentów poprzedniego aparatu władzy i do akt bezpieki pochowanych w szafach różnych dygnitarzy PRL.
Wojciech Dutka jest doktorem historii, więc nic dziwnego, że jego thriller jest tak mocno osadzony w realiach polityczno-społecznych Polski. Ale „Lunatyk” to nie powieść historyczna, lecz opowieść rozpięta między końcówką epoki „przerwanej dekady”, a współczesnością. Czyta się ją błyskawicznie, bo akcja książki wciąga i nie pozwala odłożyć jej „na jutro”. Bo chociaż sprawców tego całego nieszczęścia właściwie znamy i nie musimy się też domyślać „kto zabił”, to jednak do samego końca autor potrafi utrzymać nas w napięciu.Kto przeżyje? Jak bardzo poobijany wyjdzie z tej historii?. I czy właściwie uda mu się z niej tak naprawdę wyplątać? Czy w ogóle można wyjść z niej niepoobijanym, z nieprzetrąconym kręgosłupem, nieprzeżutym i niewyplutym? Czy moralne zwycięstwo nie oznacza tu nowego uwikłania? Czy bohaterowie będą mieli siły, by odzyskać godność, odbudować dawne swoje życie? Czy nie będzie to li tylko Pyrrusowe zwycięstwo? Z tymi pytaniami zostawia nas Dutka samych – przynajmniej do czasu lektury kolejnego tomu – „Czarnej pszczoły” (premiera 28 lipca) Na razie więc możemy tylko mieć nadzieję, że nowa historia, w której spotkamy Maksa, nie będzie aż tak mroczna. Z drugiej strony: czy to w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę jak mroczne i powikłane są losy Polaków?
Przeczytaj także: Zwykłe zło | Wojciech Kuczok, Czarna
Przeczytaj także: W gąszczu milczenia | Nele Neuhaus, W lesie
Przeczytaj także: Morderstwo, które stworzyło Wistinga | Jørn Lier Horst, Kluczowy świadek
Wojciech Dutka, Lunatyk
Albatros 2016