recenzja

Czekając na #bdlynk | Michał Olszewski, #Upał

Lajkujcie i szerujcie. Wprawicie w ruch machinę promocji newsa, wywindujecie go w statystykach, bo cóż może być ważniejszego? A przy okazji napompujecie tym moje ego, udowodnicie, że to co robię ma sens. Klikajcie, nawet jeśli reprezentuje was już tylko profil „In memoriam”. Świetny „#Upał” Michała Olszewskiego można traktować jako powieść odsłaniającą mechanizmy rządzące współczesnymi mediami, ale dla mnie jest przede wszystkim opisem uzależnienia, które wiedzie do samozatracenia.

Powiedzieć, że ta książka jest traktatem o pracoholizmie speca od social mediów w poczytnym portalu, to jakby nie powiedzieć nic. Fej (ksywka dość oczywista) żyje pracą i tylko pracą, to prawda. Ma rodzinę, ma nawet kochankę, ale rano, wieczór, we dnie i w nocy myśli wyłącznie hasztagami, a jedynym, na co czeka, jest „bdlynk” – odgłos nadejścia powiadomienia, że oto ktoś kliknął jego post, tweeta, skomentował, polubił, wdał się w polemikę. Każdy bdlynk wprawia post w ruch, pozwala mu dalej żyć, napompowując artykuły na portalu nowymi klikami, wybijając w górę statystki. Fej żyje poszukiwaniem newsa, wyławianiem – jak sam mówi – skarbu ze śmietniska.

Newsem może być bowiem wszystko – na bezrybiu i rak ryba (znaczące nazwisko jednego z redaktorów – Bezrybicz – łatwo naprowadza na taki trop): „(…) łowię nieprzerwanie, a potem dowożę, dopalam, wzmacniam i podkręcam (…). Tytułowy upał przede wszystkim rozpala jego mózg – bogaty w wiedzę, ale szczątkową, pourywaną, niepogłębioną, pełną trących się o siebie ze zgrzytem fragmentów wiadomości. Taką, która wystarczy akurat do zapełnienia stu czterdziestu znaków na Twitterze. Bo to co wirtualne, staje się jedną możliwą prawdą. A to co powtarzalne i łatwe do przyswojenia, staje się jedynie istotne. W świecie, gdzie media wygrać mogą tylko szybkością, nie liczy się rzetelność, wyszukany język czy dogłębna analiza, ale posiadanie wzornika, w który szybko wcisnąć można wiadomość, modelu języka, który natychmiast trafi do odbiorcy, który nie zdąży go znudzić zanim doczyta informację do końca.

Dlatego młodych adeptów sztuki nowoczesnego dziennikarstwa Fej uczy swojego alfabetu: „A – Awantura rozpętała się na dobre, kiedy, (…) B – Błyskawicznej reakcji przechodnia życie zawdzięcza (patrz również T), (…) T – Tylko wyjątkowej przytomności umysłu przechodnia (…)”. Olszewski – sam zresztą dziennikarz – po mistrzowsku obnaża mieliznę popularnych mediów, zdobywając się nawet na swoisty sarkazm, gdy w jednej ze scen newsa pisze według zadanego schematu specjalnie zaprogramowany edytor tekstu. To może być krzyk o opamiętanie – i w stronę dziennikarzy, i w stronę coraz mniej wymagających od siebie czytelników. Napisany po mistrzowsku „#Upał” daje nam więc opis społeczeństwa, opis nas samych, zatopionych w ekranach smartfonów.

Co mnie jednak wydaje się ważniejsze – daje poruszający portret jednostki, która znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Olszewski wyciąga do swojego bohatera – zagubionego w świecie wirtualnych wartości – pomocną dłoń, oferuje mu szansę na opamiętanie, daje mu sygnał ostrzegawczy, swoisty bdlynk z pogranicza życia (tego prawdziwego, a nie wirtualnego) i śmierci. Ale wiemy, że Fej zaszedł już za daleko. Pogrążony w radosnym otumanieniu nie widzi, że każdy kolejny krok prowadzi go ku przepaści. Finał powieści obnaży tę prawdę w sposób wstrząsający i długo nie da się wymazać z pamięci. To, co powtarzalne i banalne ustępuje prawdzie, której nie opisze żaden automatyczny edytor tekstu. Bo jakiej litery z „alfabetu Feja” można by tu użyć? J? „J – Jesteśmy oburzeni / wstrząśnięci / zrozpaczeni / zdesperowani (…)”?

 

Przeczytaj także: Barwy ochronne | Aleksandra Zielińska, Bura i szał 

 

Michał Olszewski, #Upał

Znak 2017

%d bloggers like this: