recenzja

KWESTIA WIARY | Andrew Michael Hurley, Pustki (The Loney)

W co wierzysz? – pyta nas Andrew Michael Hurley w swoim debiucie „Pustki”. W to co widzisz? W to co pamiętasz? W to co sam wymyśliłeś? A może w to, w co inni chcą, żebyś wierzył? I – co być może najważniejsze – ile może kosztować cię brak wiary?

PustkiKsiążka opisywana jest jako powieść grozy, ale nie jest nią. Przynajmniej nie w takim rozumieniu, w jakim jest nią choćby „Dziecko Rosemary” Iry Levina. Jeśli coś tworzy tu atmosferę grozy, to ludzki strach przed nieznanym, obawy podsycane stereotypami, plotki i kompleksy, utopione we mgle angielskiego Moorings – mrocznej posiadłości, zaszytej gdzieś między ujściami rzek Wyre i Lune, nad brzegiem Morza Irlandzkiego. Jeśli gdzieś czai się prawdziwe zło, jeśli nawet przyjdzie nam je spotkać, to i tak będziemy musieli sobie zadać pytanie: czy jesteśmy w stanie uwierzyć w to, co widzimy?

Hurley wybrał narrację pierwszoosobową i był to zabieg dokładnie przemyślany, mający dla fabuły kluczowe znaczenie. Oto bowiem poznajemy całą historię z punktu widzenia tylko jednej osoby – i tylko od nas zależy czy jej uwierzymy, skoro nie mamy żadnych innych danych. Narrator – mężczyzna wspominający dziś wydarzenia, rozgrywające się w latach 70. XX wieku – sam zresztą zaznacza, że jego opowieść ma „uprzedzić cios”, a więc – jak się wydaje – przekazać konkretną wersję prawdy. Czy po takiej zapowiedzi mamy jeszcze prawo mu wierzyć? To będzie już zależało tylko od nas. Podobnie jak od każdego z bohaterów zależy jego własna wiara – zarówno ta w wydarzenia, których są świadkami, jak i ta w Boga.

Bo Bóg odgrywa w tej książce jedną z kluczowych ról. Mamy bowiem do czynienia z grupką osób aktywnie włączających się życie swojej niewielkiej katolickiej parafii, gdzie do niedawna rządził apodyktyczny, zasadniczy ksiądz Wilfred. Znienawidzony przez ministrantów, uwielbiany choćby przez matkę głównego bohatera, panią Smith.

To postać ze wszech miar fascynująca. Jej życie, to walka o zachowanie pozorów, które najlepiej streszcza ten opis: „Teraz już wiem, że dziadek [pijak] był hańbą rodziny, którą Mama wolała zamieść pod dywan, razem z moim wujem Ianem, który mieszkał z innym mężczyzną w Hastings, oraz drugim kuzynem, który dwukrotnie się rozwiódł”.

Jej wiara to z kolei zbiór aksjomatów, przetykanych obrzędami wziętymi z ludowej tradycji, jak choćby „palenie Judasza”, mających pewnie także pogańskie korzenie. Dla takiej wiary – raczej niepopartej głębszą refleksją – istotne są trwałe, niezmienne procedury, przestrzeganie raz zaakceptowanych prawd. A ksiądz Wilfred jest tu jednym z najistotniejszych filarów. Co ma zatem począć pani Smith, gdy nagle ksiądz umiera, a po parafii zaczynają krążyć plotki, że przed śmiercią stracił wiarę?

Pani Smith postanawia wdrożyć znaną sobie procedurę – udać się z wielkanocną pielgrzymką do Moorings, zwanego Pustkami. Znajduje się tam cudowne źródełko, które może uzdrowić jej starszego syna – Manny’ego, niepełnosprawnego umysłowo i niemego. Może tym razem nadejdzie wreszcie upragniony cud? Takie pielgrzymki były kiedyś stałym punktem w kalendarzu kobiety i grupy jej znajomych, z księdzem na czele.

Tyle że tym razem nic nie dzieje się po jej myśli. Zepsuty samochód, tajemniczy mężczyźni, zamknięty pokój, pogańskie amulety, mroczne legendy, broń ukryta pod podłogą – te wszystkie atrybuty powieści grozy autor nam oczywiście serwuje, ale powoli, jakby od niechcenia, skupiając się przede wszystkim na toksycznych relacjach pani Smith z mężem i synami, jej pogardzie wobec następcy księdza Wilfreda, na narastających napięciach w grupie pątników.

Łatwo złapać się na tym, że wyrabiamy sobie szybko zdanie, kto jest w tej opowieści zły, a kto dobry. Dlatego musimy od czasu do czasu przypomnieć sobie, że to nie jest przekaz obiektywnego narratora. Jak choćby w pełnej napięcia scenie wtargnięcia obcych, które w jednej chwili może okazać się niewinnym, kuglarskim występem. A wtedy zaczynamy powątpiewać, wtedy możemy utracić wiarę w czytane słowa.

Podobnie jak bohaterów, także czytelnika, powieść prowadzi na manowce, pozostawia z poczuciem niepokoju. Tym bardziej, że bohater, który nam to opowiada, nosi ksywkę Tonto. Imię przyjęte po fikcyjnym bohaterze George’a W. Trendle i Fran Striker, oznacza ni mniej ni więcej, tylko głupka. Tylko kto i z kogo go tutaj robi?

Przeczytaj także: BUSZUJĄCY W SADZIE | Maciej Płaza, Skoruń 

 

Andrew Michael Hurley, Pustki (The Loney)

Tłumaczenie Dominika Cieśla-Szymańska

Wydawnictwo W.A.B. 2016

%d bloggers like this: