wywiad

Przesiewam się przez gęste sito | Rozmowa z Lilianą Hermetz, pisarką, laureatką Nagrody Conrada 2015 za najlepszy debiut

Dzień, centrum miasta, sieciowa kawiarnia. Brzęk filiżanek, warkot towarzyszący mieleniu kawy. Liliana Hermetz, autorka „Alicyjki”, książki nagrodzonej Nagrodą Conrada 2015 za najlepszy debiut wbiega ze stertą książek, kładzie je na kawiarnianym stoliku. Zachwala „Opowiadania, które napisałem” Jarka Westermarka, „Brudny róż” Kingi Kosińskiej i tomik opowiadań „Obiecaj”. Ale ja chcę rozmawiać o jej twórczości. Najbardziej interesuje mnie, jaka jest różnica między „zwykłym” debiutantem, a debiutantem, którego książka zyskała miano najlepszego debiutu roku.

LH_40
Liliana Hermetz, fot. Karolina Sikorska (wszelkie prawa zastrzeżone)

Liliana Hermetz*: Dla mnie ogromna. Nagroda dodała mi skrzydeł! I odwagi. Po wydaniu „Alicyjki” przeżyłam parę miesięcy niewiary w siebie, wydawało mi się, że szanse szerszego zaistnienia tej książki na rynku są nikłe. Jak się wydaje pierwszą książkę, to się jednak trochę liczy na to, że zostanie ona zauważona, że dzięki temu z drugą książką będzie łatwiej. Ale tak się nie stało. Zmieniła to dopiero nagroda. Poza tym przedłużyła ona książce życie. Od momentu wydania „Alicyjki”, w 2014 r., do momentu Nagrody Conrada minęło dobre półtora roku. Gdyby nie nagroda, to pewnie ta moja pierwsza książka dawno już przepadłaby na rynku. Jak dobrze wiesz, życie książki jako produktu jest bardzo krótkie, to jakieś trzy pierwsze miesiące boomu. Może jeszcze ze trzy kolejne, jeśli o książce się mówi. A potem książka dość szybko się starzeje, bo wychodzą nowe – autorstwa debiutantów i nie-debiutantów. O książkach, które wyszły w poprzednim roku czy półtora roku temu dziś już się nie mówi, już się nie pisze.

Przemysław Poznański: Nagroda przypomniała o „Alicyjce”, ale czy otworzyła też drzwi do dalszej kariery?

– Cały czas potencjalnie jakieś drzwi otwiera. W maju jadę na Europejski Festiwal Debiutu Prozatorskiego do Kilonii. Formuła tego festiwalu polega na tym, że przyjeżdżają debiutanci-prozaicy z Europy, wraz ze swymi wydawcami, wszyscy uczestniczą w warsztatach, będzie okazja do wymiany doświadczeń, nasze książki będą tam czytane, omawiane. Właśnie dostałam zaproszenie z Uniwersytetu w Kilonii na spotkanie ze studentami polonistyki. Instytut Książki, który organizuje cały wyjazd ze strony polskiej, zlecił przetłumaczenie z tej okazji fragmentów „Alicyjki” na trzy języki: angielski, niemiecki i francuski. W kwietniu jadę na miesięczną rezydencję do Instytutu Książki, do Krakowa, to właściwie część Nagrody Conrada. Dostałam też niedawno propozycję współpracy przy scenariuszu filmowym. Zupełnie nowe, ciekawe doświadczenie.

LH_31
Liliana Hermetz, fot. Karolina Sikorska (wszelkie prawa zastrzeżone)

A czy Nagroda może też budzić obawy? Słowa „najlepszy debiut” mogą chyba sparaliżować pisarza, który siada do pisania drugiej książki?

– Oczywiście, że czuję obawę przed wydaniem drugiej książki. Myślę, że zawsze po dobrze przyjętym debiucie czuje się stres, niepewność czy druga książka nie rozczaruje odbiorców. Także dlatego, że po zaistnieniu na rynku wydawniczym nabiera się doświadczenia, wiedzy o jego funkcjonowaniu, poznaje tendencje i gusty, a także oczekiwania. Gdybym miała moją drugą książkę pisać zaraz po Nagrodzie, myślę, że byłoby to ogromnie trudne. Ale tak się składa, że książka, którą niedługo wydam, była już wtedy właściwie napisana. Stres przy pisaniu zatem odpadł, ale oczywiście wciąż czuję presję i obawy przed reakcją czytelników.

„Alicyjka” była twoim debiutem, ale nie pierwszą książką.

– No tak. Najpierw napisałam dość obszerną fabułę, sagę rodzinną. Rzecz dzieje się w środowisku wiejskim. I choć nie wiedziałam wtedy wiele o pisaniu i o rynku wydawniczym – miałam świadomość, że jest ona pełna pewnego rodzaju nadmiaru. Ale liczyłam wtedy, że jakiś wydawca, redaktor spojrzy na to, przeczyta kawałek uważnie i wróci z odzewem w rodzaju: „wie pani co, to jest niezłe, ale…”, „widzę w pani potencjał, tylko musimy nad tym popracować”. Ale oczywiście tak się nie dzieje, wydawnictwa nie odpowiadają więcej, niż dwoma zdaniami, o ile w ogóle, i wszędzie zaznaczają, że nie recenzują nadesłanych propozycji. Ja i tak miałam sporo szczęścia, bo w Niszy, do której wysłałam tę pierwszą powieść, mogłyśmy usiąść z Krystyną Bratkowską [założycielką, redaktor naczelną wydawnictwa – red.] i porozmawiać o tej powieści, o jej wadach, zaletach, o  pracy redaktorskiej. Przysłałam drugą książkę, i wtedy uznałyśmy zgodnie, że to właśnie „Alicyjka” będzie lepsza na debiut.

Ale pierwsza książka jest potrzebna. Czasem choćby po to, żeby się rozpisać. Zresztą, któraś z francuskich pisarek powiedziała, że francuskie domy pełne są pierwszych, niewydanych książek. (I Francja zapewne nie jest tu wyjątkiem). Na szczęście po nich przychodzą drugie, już wydane.

LH_22Liliana Hermetz, fot. Karolina Sikorska (wszelkie prawa zastrzeżone)

„Alicyjka” nie jest kryminałem, thrillerem, fantasy. Jest książką, która miesza formy i do tego mówi o trudnym temacie toksycznych relacji między córką a matką. Warto dodać: matką nieżyjącą. Siadasz do pisania takiej książki i myślisz: wydam ją, nie wydam jej…?

– Nie myślałam w ten sposób. Próba wydania pierwszej książki była bardzo długim procesem. W tym okresie żmudnego oczekiwania na odzew z wydawnictw zaczęłam pisać „Alicyjkę”, nie bardzo wiedząc jaki będzie tak naprawdę los pierwszej książki. Tym bardziej nie zastanawiałam się, kto wyda „Alicyjkę”, czy ktoś w ogóle ją wyda. Kiedy już ją napisałam, to i tak – trochę jak taka tradycyjna matka, która ma dwie córki, starszą i młodszą – wciąż myślałam, że trzeba najpierw wydać „za mąż” tę pierwszą. Ale wyszło inaczej.

Psychoterapia pośmiertna | Liliana Hermetz, Alicyjka

A do kogo kierowałaś „Alicyjkę”?

– Nie myślałam wtedy za bardzo o konkretnym odbiorcy. Pisałam myśląc, że mam coś do powiedzenia, do opisania i do przekazania. A do tego, choć temat „Alicyjki” faktycznie nie zbyt wesoły – całkiem nieźle się przy tym bawiłam.

Ubrałaś „Alicyjkę” w specyficzną formę – rozpoczyna się jak klasyczna powieść, by zmienić się w dramat, sceniczny dialog. Skąd taka forma?

– Rozpoczynając pisanie tej książki nie wiedziałam, że forma tak się zmieni. W pewnym momencie poczułam, że opowieść wymaga innego podejścia, innego języka. Ale nie szukałam formy programowo, nie założyłam, że teraz oto usiądę i napiszę coś, co połączy prozę z dramatem. To przyszło naturalnie, bo taka forma wydała się odpowiednia do tego, co przekazuję – konfrontacji między córką a nieżyjąca matką. Kiedy wprowadziłam ducha owej matki, w jakiś naturalny sposób wpłynęło to na formę, bo w relację bohaterek wkrada się teatralność, obie kobiety na swój sposób grają, odgrywają swoje role.

LH_42
Liliana Hermetz, fot. Karolina Sikorska (wszelkie prawa zastrzeżone)

W pisaniu nie tyle ważne jest dla mnie szukanie niecodziennych form, co przełamywanie siebie, szukanie sposobu i przede wszystkim języka do tego, co się chce powiedzieć. Chodzi za mną jakiś problem, jakiś temat, wydaje mi się, że coś chcę poruszyć, o czymś chcę powiedzieć. Dopiero później myślę, jak to napisać. Niespecjalnie robię plany i założenia, na początku nie robię też konspektu. (Ostatnio czytałam świetny wywiad Krzysztofa Cieślika z Richardem Flanaganem, i on mówi, że też nie robi!) Daję sobie wolność na początku, dopiero potem przychodzi czas bycia konsekwentnym. Nie pisałam też dotąd na zadany temat. Z jednym wyjątkiem: opowiadaniem „Adieu!” w tomiku wydanym w ramach Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Tematem konkursu było słowo „obiecaj” i taki jest też tytuł tomu. Ale to też było wyzwanie, bo w zasadzie nigdy nie pisałam opowiadań, więc chciałam siebie sprawdzić w tej formie, zobaczyć czy uda mi się stworzyć mikroświat i coś opowiedzieć mimo niewielkiej formy.  Lubię przełamywać swojej ograniczenia. A po ten tomik warto sięgnąć, są tu ciekawe opowiadania początkujących pisarzy wybrane przez Jury do nagrody głównej.

Forma „Alicyjki” może wpłynąć na dalsze losy tej książki: „Alicyjka” przymierza się do desek scenicznych.

– Ta książka ma duży potencjał teatralny i rzeczywiście mogłaby zaistnieć na scenie. Już od jakiegoś czasu pewna reżyserka interesuje się wystawieniem „Alicyjki”. Udało jej się właśnie wstępnie zainteresować jeden z warszawskich teatrów i pracujemy nad adaptacją. Jest też plan, żeby zrobić z „Alicyjki” słuchowisko radiowe. To z kolei pomysł pewnej dziennikarski, zafascynowanej tą książką.

Liliana Hermetz, fot. Karolina Sikorska (wszelkie prawa zastrzeżone)

Liliana Hermetz, fot. Karolina Sikorska (wszelkie prawa zastrzeżone)Tymczasem, jak wspomniałaś, przymierzasz się do wydania drugiej książki. 

– Tak,  jest to powieść „Costello”. Powstała z fascynacji postacią Elizabeth Costello, tytułowej bohaterki książki Johna Maxwella Coetzee, a tak naprawdę z fascynacji całą jego twórczością. Postać Costello chodziła za mną długo, wiele razy czytałam powieść, oglądałam różne wcielenia Costello w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego, zastanawiałam się nad tą bohaterką. Moja książka jest wariacją na temat tej postaci. Dałam jej inne, nowe życie. U mnie to wciąż kobieta niepokorna, prowokacyjna, lecz chce być kimś innym, niż u Coetzeego i wyzwolić się. Fabuła zaczyna się od przyjazdu tej światowej sławy pisarki do pewnego kraju w Europie, z cyklem wykładów i spotkań z czytelnikami. Ta podróż, i to co z sobą przynosi, jest dla bohaterki zaskoczeniem. Odkrywa w sobie  różne pragnienia, i sprawy, o których wcześniej nie myślała, budzi się jej nieświadome, „wierne nieme ciało”, odkrywa erotykę.

Na stronie Festiwalu Conrada czytam twoją notkę biograficzną, a tam: pracowała jako animatorka kultury, dziennikarka, tzw. osoba zmywająca, tłumaczka, dyrektorka. Bogata biografia. 

– To jeszcze nie wszystko…

…Ale po co to wszystko?

– Jak bym kiedyś wiedziała, że chcę pisać, pewnie by tego nie było. Po ukazaniu się „Alicyjki” spotkałam jedną z moich dawnych wykładowczyń i powiedziałam: „Trochę cię zaskoczę, ale zaczęłam pisać i wydałam książkę”. A ona na to: „Czym mnie zaskoczysz? Zawsze wiedziałam, że to się tak skończy”. Spytałam więc: „To czemu mi nie powiedziałaś tego dawno temu? Nie musiałabym tak długo szukać, przechodzić całej tej zawodowej drogi”.

LH_47

Liliana Hermetz, fot. Karolina Sikorska (wszelkie prawa zastrzeżone)Czyli wszystkie te zajęcia służyły poszukiwaniu miejsca w życiu?

– Wychodzi na to, że tak. Szukałam swojej tożsamości! (śmiech). Było też trochę jakichś splotów okoliczności, życiowych konieczności. Mieszkałam kilka lat we Francji, wróciłam do Polski i trafiłam (jak mi się wydawało na krótko) do pracy w firmie francuskiej. Nie było czasu na pisanie. Może i o tym marzyłam, ale przychodził kolejny dzień, trzeba było zająć się w firmie konkretnymi sprawami. Miało się zobowiązania, odpowiedzialność, i tak dalej. Ale może też trochę uciekałam od pisania? Nie chciałam słyszeć tego głosu. Jestem typem trudnym dla siebie samej, samokrytycznym. Mam bardzo wysoko ustawione standardy, uważam, że jak już pisać, to bez powielania (choć podobno wszystko już było), i dopiero wtedy, gdy ma się nowy pomysł, świeże spojrzenie, doświadczenie. Sito, przez które sama muszę przesiać to, co piszę, a wcześniej przesiać tematy czy problemy, którymi się zajmę, jest bardzo gęste. Sporo czytam, i dobrze wiem, że wiele tematów inni poruszyli już w znacznie lepszy sposób.

Co do tych licznych zajęć jeszcze – myślę, że wszystkie te doświadczenia się sumują i przydają. Pamiętasz pewnie, że bohaterka „Lekcji” Ionesco bez problemu potrafi dodawać astronomiczne sumy, natomiast w ogóle nie umie odejmować. Ludmiła Murawska, malarka, która była też aktorką Teatru Osobnego Mirona Białoszewskiego, zinterpretowała to w ten sposób: życie to nie jest odejmowanie, tylko dodawanie. Jeśli masz kochanka, kochankę i on od ciebie odejdzie, to nie oznacza to życia pomniejszonego o związek, ale wzbogaconego o zdradę, o kolejne doświadczenie. Wprawdzie „żyjąc tracimy życie”, jak napisała już dawno temu Maria Janion, ale ta koncepcja sumowania jest mi bliska.

A nie żałujesz, że nie debiutowałaś znacznie wcześniej, bez tej świadomości, że wszystko już było? Byłoby łatwiej.

– Pewnie łatwiej. Ale czy lepiej? Pamiętam siebie sprzed lat i wiem, że to co wydawało mi się wtedy ważne, dziś wydaje mi się… no, prawie śmieszne. Więc czy warto żałować? Natomiast chyba łatwiej było kiedyś zaistnieć na rynku książki. Dziś pisać chcą niemal wszyscy. Wydaje się bardzo dużo. (A czytamy mało). No i dziś, i tu magiczne słowo: „promocja”! To ona decyduje o istnieniu na rynku. A wypromować można jak wiadomo wszystko, jeśli się ma środki i możliwości. Z jakością książek bywa różnie. Ale nie, nie żałuję, że nie pisałam wcześniej.

Druga książka niedługo trafi do wydawcy, myślisz o kolejnej?

– Nawet nie tyle myślę, co w zasadzie mam już napisane fragmenty. Ale na razie o tym nie mówię.

Rozmawiał Przemysław Poznański

Zdjęcia Karolina Sikorska

*Liliana HermetzKulturoznawczyni, teatrolożka. Studiowała język, literaturę i cywilizację francuską na Uniwersytecie w Strasburgu. Ukończyła także studia MBA oraz studia podyplomowe w Laboratorium Nowych Praktyk Teatralnych Uniwersytetu  SWPS i Nowego Teatru.

1 komentarz

Możliwość komentowania jest wyłączona.

%d bloggers like this: