esej

Dziwność dziejów | Wojciech Gunia o „Snach Umarłych 2023”. Trwa przedsprzedaż

Ruszyła przedsprzedaż tomu „Sny umarłych 2023. Polski rocznik weird fiction”. Z tej okazji publikujemy wstęp do książki, napisany przez Wojciecha Gunię, pisarza, redaktora prowadzącego antologię.

LINK DO PRZEDSPRZEDAŻY (DO 22 LISTOPADA PROMOCYJNA CENA)

Kiedy po zakończeniu wspólnej przygody „Snów Umarłych” z Phantom Books przenieśliśmy rocznik do Wydawnictwa IX – które było najbardziej naturalnym miejscem dla tego rodzaju projektu, jeśli wziąć pod uwagę udział „Dziewiątki” w wydawaniu polskiej literatury weird fiction – stało się jasne, że przeprowadzka do nowego domu wymaga też nowego początku dla samej serii.

Rocznik 2022 był w pewnym sensie przejściowy: powstawał w starej formule jeszcze dla poprzedniego wydawcy i jedyną różnicą w stosunku do tomów z lat poprzednich było inne logo na okładce. To jednak – miałem takie wrażenie jako redaktor prowadzący – musiało się zmienić, ponieważ formuła, wedle której były dotychczas prowadzone Sny Umarłych, uległa wyczerpaniu. Owszem, moglibyśmy robić cały czas otwarty nabór na opowiadania spod znaku dziwności i niesamowitości oraz onirycznej grozy przenikającej rozmaite konwencje literackie, ale trwanie przy podobnym założeniu nie miało sensu z punktu widzenia rozwoju serii. A ten, kto się nie rozwija, po prostu się cofa.

Wyjść poza skończony zbiór toposów

Dlaczego formuła się wyczerpała? Dzieje się tak z bardzo prostego powodu: dowolność w doborze tematów, ograniczona wyłącznie bardzo szerokim kwantyfikatorem konwencji, sprawia, że do głosu dochodzą najczęściej te jej realizacje, które przetwarzają najbardziej popularne, kanoniczne motywy. Oznacza to niejako zamknięcie się konwencji w skończonym zbiorze toposów i rekwizytów. Z tego zaś wprost wynika petryfikacja formy, która zaczyna obrastać w teksty będące najwyżej iteracjami tego, co już zostało powiedziane, wiele wiele razy. A przecież jedną z idei stojących za „Snami umarłych” jest przekonanie – lub przynajmniej wiara – że weird fiction jak mało co sprzyja żywotności wyobraźni, kreatywności i twórczej odwadze.

Tymczasem polska literatura weird fiction pokazała w autorskich realizacjach na przestrzeni ostatnich lat, że doskonale odnajduje się w świeżych, ważnych tematach, używając bodźców i obrazów wykraczających poza rzeczy tyleż znane i lubiane, co zgrane i zbanalizowane. Autorskie książki Anny Marii Wybraniec, Anny Musiałowicz, Kuby Bielawskiego, Szymona Majcherowicza, Łukasza Krukowskiego, Dawida Kaina, Marcina Majchrzaka, Mariusza Wojteczka, Pawła Matei i innych wciąż młodych pisarzy, którzy dopiero wchodzą w szczyt swoich sił kreatywnych, okazywały się zawsze świadomymi i przenikliwymi głosami dotykającymi najbardziej dotkliwych aspektów naszej historii, współczesności bądź potencjalnej, niedalekiej przyszłości. Skoro zatem literatura weird fiction w Polsce potrafi mówić ciekawe, ważne rzeczy, w sposób dla którego narzędzia konwencji są zawsze drugorzędne wobec artystycznego czy intelektualnego celu, to znak, że także seria, która przyczyniła się poniekąd do zbudowania tego literackiego prądu we współczesnej polskiej fantastyce, także musi pójść dalej. Najbardziej oczywistą odpowiedzią na to wyzwanie było po prostu określenie ram tematycznych, w sposób który skłoniłby twórców do poszukiwań, do otwarcia się na nowe pola refleksji i przeżyć, poza znanymi i oswojonymi już terytoriami twórczymi. Dla tego rocznika ową ramą okazała się historia.

Dlaczego właśnie historia?

Na ten trop naprowadził zupełny przypadek. Streszczanie czytelnikowi wstępu całego ciągu zdarzeń, który doprowadził do przeczytania przeze mnie opowiadania Elany Gomel, będącej gościem zagranicznym niniejszego rocznika, mija się z celem (przy czym na podziękowania zasługują tu przede wszystkim Łukasz Fiema z Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej i Hagay Hacohen z Instytutu Polskiego w Tel Avivie). Istotne jest to, że to właśnie ten tekst – napisany przez autorkę będącej amerykańską Żydówką rosyjsko-ukraińskiego pochodzenia, co uznaję za symboliczne w kontekście zdarzeń, których jesteśmy świadkami – stanowił impuls, aby obrać dla antologii w tym roku właśnie taki kierunek. „Morze słone” to bowiem pełnokrwista opowieść grozy, która poprzez narzędzia oferowane przez tę literaturę próbuje czytać to, jak historia odciska się na teraźniejszości. I jak metafizyczne matryce czystego zła odciskają się na historii.  Stąd był już tylko krok do uznania, że jest to zagadnienie, które należy zgłębić szerzej.

Myślę, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że zawirowania cywilizacyjne, których świadkami byliśmy w ciągu ostatnich lat, zmuszają nas do refleksji nad procesami, które prowadzą bezpośrednio do występowania tych zjawisk. Wybuch nowej wojny w Europie (wojna w Ukrainie jest de facto nową wojną w Europie), kolejna wojna na Bliskim Wschodzie, kryzysy migracyjne i gospodarcze, ideologiczne ekstremizmy podnoszące coraz śmielej głowę – to wszystko domaga się pewnej formy śledztwa nad światem, zrozumienia łańcuchów zależności, które zakotwiczone są w czasach sprzed naszego zaistnienia. Taka jest bowiem mechanika procesów historycznych: nie dzieją się one nagle, zawsze wynikają ze splotów okoliczności sięgających wstecz, wstecz, wstecz.

Historia przypomina sen

Problem w tym jednak, że przeszłość, w której stoją fundamenty teraźniejszości, to nader mętna woda. Historia w jakimś sensie przypomina sen: przeszłość istnieje wyłącznie w umysłach, w interpretacjach i wspomnieniach podlegających prawom subiektywności i entropii. Rozumienie historii jest obarczone dokładnie tym samym marginesem błędu, co próba zrozumienia snu: ograniczona zawsze do znanego nam kontekstu, spętana przez nasze subiektywne – i bardzo selektywne – przetwarzanie. Struktura przeszłości zaciera się i rozsypuje jak struktura wspomnienia, podległa tym samym mechanizmom. Nic nie może jej przed tym ocalić. Ani dokumenty, ani kroniki, ani pomniki: to, co nadaje znaczenie całości, ta przebogata i niemożliwa do utrwalenia mozaika tła, zanika we mgle, rozpływa się w niej, skazując nas na wieczne snucie domysłów: co, kto, dlaczego? Jest w tym ponury, przerażający paradoks: młyny czasu unicestwiają także pamięć o czasie przeszłym.

A jednak myślenie o przeszłości, choć w wymiarze metafizycznym skazane na klęskę, jest konieczne, tak jak konieczne jest rozważanie snów: pozwala uchwycić pewne nici, które wiodąc w przeszłość być może poprowadzą nas ku obliczu (albo jego części) tego, co pociągnąwszy niegdyś za jedną z nich, wywołało ruch na fali którego przemieszczamy się przez czas. Jest to jedyna możliwa forma obrony przed nieuchronnością tego, co dopiero się stanie.

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d