― Historia chłopów jest równie ważna, jak historia osób ze sfer uprzywilejowanych. Uczymy się o tych kilkunastu procentach osób, które kierowały wielką historią, zapominając o tej większości, która stała za „małą historią”. A już szczególnie zapominamy o kobietach, dlatego to im chciałam oddać głos: tym, które nazywam moimi niewidzialnymi prababkami ― mówi Anna Fryczkowska, autorka powieści „Saga o ludziach ziemi. Wpatrzeni w niebo”.

fot. Wojtek Biały
Przemysław Poznański: Wszyscyśmy z chłopów?
Anna Fryczkowska: Ja na pewno. Przynajmniej w połowie.
Chcemy o tym pamiętać?
― Ja bardzo chcę. Ale my, jako Polacy, już niekoniecznie. Choć ostatnio trochę więcej osób przypomina sobie o swoich korzeniach, obserwuję nawet coś w rodzaju mody na przyznawanie się do chłopskiego pochodzenia. Odnoszę wrażenie, że ta chłopskość, wciąż niszowo, ale jednak pojawia się w życiorysach. Ja nigdy się swojego pochodzenia nie wstydziłam, zawsze wiedziałam, skąd jest mój ojciec, i że do matury mieszkał na wsi, ale też musiałam w sobie odkryć rodzaj dumy z tego, kim jestem.
Musiałaś do tej dumy dojrzeć?
― Tak. Musiałam zrozumieć, że historia chłopów jest równie ważna, jak historia osób ze sfer uprzywilejowanych, które walczyły w powstaniach, zajmowały się wielką sztuką czy dokonywały odkryć naukowych. Chłopi tworzyli siedemdziesiąt procent społeczeństwa, a ile wiemy o ich życiu, ich odkryciach, ich sztuce? O ich powstaniach? Rabacja galicyjska – tu na ogół kończy się szkolna wiedza o chłopskich buntach, a przecież było tego sporo więcej.
Potrzebujemy przeniesienia akcentów? Nowej definicji tych osób, które powinny stawać na cokołach pomników? Dziś najczęściej stoją tam wodzowie, szlachta, królowie, a nie ci, którzy pracowali na życie tamtych.
― Pomniki ze spiżu to jedno, ale ważniejsze wydają się te pomniki niematerialne, a więc na przykład to, czego uczymy się w szkole. A uczymy się o tych kilkunastu procentach osób, które kierowały wielką historią, zapominając jednocześnie o tej większości, która stała za „małą historią”. O tych, którzy są przodkami większości z nas.
Zabierając się do napisania „Sagi o ludziach ziemi” musiałaś tę małą historię poznać. Ale zaczęło się od pamiętników dziadka i ojca.
― Pamiętnik dziadka krążył po rodzinie od dawna, ale był dość nieczytelnie napisany, więc od lat wiele osób powtarzało, że trzeba go przepisać, jednak nikt nie znajdował na to czasu. A ja akurat miałam przestój między kolejnymi książkami i stwierdziłam, że to najlepszy moment, by przepisać ten rękopis na komputerze. Prawie wszystko udało mi się odcyfrować, dzięki czemu mogłam stwierdzić, że po pierwsze dziadek miał naprawdę świetne pióro, a po drugie spisał bardzo ciekawe rodzinne wspomnienia. One przez pokolenia przechodziły z ust do ust, ale dopiero dziadek, który jako pierwszy w rodzinie skończył studia, podjął się ich zanotowania.
Ale to nadal była tylko historia rodzinna. A nie powieść.
― Absolutnie nie. Tam było mnóstwo dobrych anegdot, dużo humoru, sporo dramatyzmu. Spod tego przebijało silne dążenie ku wolności, ale i ku edukacji ― to dwa motory, które poruszały tą rodziną i dzięki którym co pokolenie udawało się zrobić kolejny duży krok ku zmianie.
Opowieść musiała poczekać na ciebie.
― I pierwszym moim odkryciem było to, że dziadek bardzo niewielką uwagę zwracał na te rzeczy, które mnie interesowały najbardziej, czyli na codzienność. Zaczęłam więc szukać doniesień o tej codzienności gdzie indziej, czytałam Adama Leszczyńskiego, Michała Rauszera, Kacpra Pobłockiego. I zaraz stało się dla mnie jasne, że właściwie nie ma źródeł z pierwszej ręki o życiu chłopów w początkach XIX wieku, kiedy to rozgrywa się moja powieść. Dlaczego? Z prostej przyczyny – chłopi byli wtedy niepiśmienni. Życie w dworkach było więc świetnie udokumentowane, życie w chłopskich chatach – prawie wcale. Większość autorów dociera do źródeł z drugiej ręki, czyli do tego, co pisała o chłopach szlachta. Wiele w tych opowieściach nawet nie tyle dystansu, co pogardy. Całkiem powszechne było choćby mniemanie, że chłopi to inna rasa ludzi niż szlachta. Chłopi przecież inaczej wyglądają, mają inną fizjologię, są mali, brązowi, pokurczeni, pogarbieni, chudzi ― jednym słowem plebejusze są zupełni inni niż biali, wysocy i tłuści sarmaci. Chłopi nie byli też według tych relacji za mądrzy ani samodzielni, wymagali więc nieustannej pańskiej opieki i dozoru, jak dzieci.
Musiałam zrozumieć, że historia chłopów jest równie ważna, jak historia osób ze sfer uprzywilejowanych, które walczyły w powstaniach, zajmowały się wielką sztuką czy dokonywały odkryć naukowych. Chłopi tworzyli siedemdziesiąt procent społeczeństwa, a ile wiemy o ich życiu, ich odkryciach, ich sztuce?
Innym ze źródeł były świadectwa cudzoziemców, którzy przyjeżdżali do Polski i widzieli nędzę wsi, w wielu miejscach naprawdę potworną. Te moje Kujawy, z których pochodzę i które opisuję w powieści, nie były akurat najuboższe, ale i tam nie było za wesoło w porównaniu z zagranicą. Standardem były kurne chaty, w których nie było pieca, a jedynie palenisko. Pod powałą unosił się dym, a chłopi chodzili skuleni we dwoje, żeby mieć w ogóle oddychać. Oczywiście źródłem są jeszcze badania znanego etnografa Oskara Kolberga, który w II połowie XIX wieku opisywał polską wieś. O Kujawach wydał nawet dwa tomy, ale tu pojawia się kolejny problem: jak wszyscy etnografowie wówczas, i on rozmawiał głównie z mężczyznami, i to na ogół z tymi u władzy, czyli z wójtami, sołtysami. Pięknie zanotował obyczaje weselne, wiemy jak wyglądały chrzciny, co śpiewano przy żniwach, ale nie dowiemy się od niego, jak wyglądały porody, połogi, kobiece inicjacje, plecenie wianków, darcie pierza, czyli to wszystko, co kobiety robiły bez męskich świadków. A ja chciałam w tej książce oddać głos kobietom.
Tym, o których w posłowiu do książki piszesz, że to twoje „niewidzialne prababki”.
― W pamiętniku dziadka uderzyła mnie jedna rzecz: że cały czas trzyma się męskiej linii. Jego zapiski zaczynają się od słów, że nie przechowało się w naszej rodzinnej pamięci imię pradziadka. Może brzmiało ono Antoni, a może inaczej. Co mnie jednak zaszokowało, to fakt, że nad imieniem prababci dziadek w ogóle się nie zastanawia. I tak nestor rodu w mojej powieści został Antonim, a jego żonie, w hołdzie dla Reymonta, dałam na imię Hanka.
Kobieca narracja jest rzeczywiście w powieści silna. Także poprzez postać postaci Malinichy, wiejskiej „lekarki”, znachorki, a przy tym kobiety niezależnej, samotnie wychowującej córkę. Skąd pomysł na taką postać?
― Nie ma jej w pamiętnikach, nie jest też ona moją przodkinią, czego żałuję. Malinicha wnosi do powieści powiew wielkiego świata. Wielkiego jak na owe warunki, bo przecież pochodzi tylko z innego majątku, ale dla chłopów przywiązanych od urodzenia do śmierci do jednego miejsca, jest to wielki świat. No i mnóstwo wie, leczy, odbiera porody, uczy zapobiegać ciąży. Widzimy, jak o różnych porach dnia i nocy zbiera ziółka, bo wtedy mają różne stężenie olejków eterycznych, nawet jeśli ona sama nie zna tego pojęcia. Tworzyłam ją krok po kroku, bazując na opowieściach o znachorkach, szeptuchach, o wiedźmach – czyli kobietach, które wiedzą. Wymyśliłam sobie kobietę, która nabyła tę wiedzę od swojej matki, podobnie jak jej córka nabywa ją od niej.
Całkiem powszechne było choćby mniemanie, że chłopi to inna rasa ludzi niż szlachta. Chłopi przecież inaczej wyglądają, mają inną fizjologię, są mali, brązowi, pokurczeni, pogarbieni, chudzi ― jednym słowem plebejusze są zupełni inni niż biali, wysocy i tłuści sarmaci.
To postać, która cieszy się sympatią kobiet, ale już nie mężczyzn. Mężczyźni boją się jej, a przy pierwszej okazji obwiniają ją o wszystko, co złe.
– Nawet o gradobicie.
Napisałaś powieść o przemocy i to na kilku poziomach. A skoro mówimy o kobietach, to zacznijmy od przemocy domowej. Bicie kobiety przez męża to element codzienności, coś, co nikogo nie dziwi. Dojmująco ukazujesz to w pewnej zabawie dzieci, odtwarzającej stosunki panujące w domach, zabawie pełnej wzajemnych inwektyw, przemocy słownej.
― Tę zabawę znalazłam u Kolberga. I strasznie mnie uderzyła, bo dużo nam mówi o tym, co te dzieci mogły oglądać we własnych domach czy u sąsiadów.
I jest jeszcze przemoc panów wobec chłopów, którzy są przecież niewolnikami: nie mogą zrobić nic bez zgody dziedzica czy ekonoma, choćby wziąć ślubu, a chęć przeprowadzki ze wsi do wsi to przestępstwo. Gdy w twojej powieści główni bohaterowie decydują się na taki krok, cierpi rodzina, która zostaje.
― Dopiero pisząc powieść zdałam sobie sprawę ze skali przemocy, która się dokonywała. I ze skali chłopskiego oporu, jaki wykazywali, wbrew szlacheckim opowieściom o chłopskiej bierności. Ale wracając do niewoli: chłop był przypisany do majątku. Niezależnie od marzeń, zdolności, dążeń był skazany na życie w miejscu, w którym się urodził. I na robienie tego, co robili jego rodzice. Jeśli się przemieszczał, to najwyżej w promieniu piętnastu kilometrów, do kościoła, do sąsiedniej wioski, czasem do gminy. To było całe jego życie – od urodzenia do śmierci. Moja powieść zaczyna się od czegoś w owych czasach trudnego do wyobrażenia – moi bohaterowie przechodzą kilkadziesiąt kilometrów, żeby nielegalnie przenieść się do majątku innego dziedzica, w poszukiwaniu lepszego losu. Utrwaliła tę ich wędrówkę nasza rodzinna legenda, bardzo mi to działa na wyobraźnię, ta ich pionierska postawa.
Twoja wcześniejsza powieść, „Cyrkówka Marianna”, rozgrywała się w okresie powojennym. Ale „Saga o ludziach ziemi. Wpatrzeni w niebo” sięga znacznie dalej w głąb historii i jest tak naprawdę pierwszą twoją powieścią o wsi. To spore wyzwania. Nie bałaś się ich?
― Bałam się strasznie. Musiałam wykonać ogromną pracę, również ze względu na ten brak źródeł. Musiałam dużo przeczytać i się nauczyć, ale jednocześnie takiego odkrywania przeszłości potrzebowałam. Także do odbudowania swojej tożsamości i zrozumienia tego, skąd się wzięłam. Mój mąż twierdzi od zawsze, że mam mocno buntowniczą naturę, a teraz mogę szukać jej źródeł też w moich chłopskich korzeniach. Oni zawsze patrzyli, którą dziurką się przecisnąć, żeby zaznać odrobiny swobody. Ale jeśli pytasz o wyzwania, to na pewno jednym z najtrudniejszych było dla mnie, dziewczyny urodzonej w mieście, opisywanie spraw związanych z rolnictwem, z uprawami, z pracami przypisanymi do konkretnych pór roku, z przechowywaniem żywności przez zimę w czasach, gdy sól była taka droga. W tych kwestiach bardzo pomagał mi tata, który sprawdzał wszelkie detale i czuwał nad tym, żeby to, co napisałam, było zgodne z prawdą.
W pamiętniku dziadka uderzyła mnie jedna rzecz: że cały czas trzyma się męskiej linii. Jego zapiski zaczynają się od słów, że nie przechowało się w naszej rodzinnej pamięci imię pradziadka. Może brzmiało ono Antoni, a może inaczej. Co mnie jednak zaszokowało, to fakt, że nad imieniem prababci dziadek w ogóle się nie zastanawia. I tak nestor rodu w mojej powieści został Antonim, a jego żonie, w hołdzie dla Reymonta, dałam na imię Hanka.
Napisałaś powieść realistyczną, pełną takich właśnie szczegółów, opisów codzienności. Ale i powieść, w której nie brakuje elementu magicznego. Choćby poprzez wątek Janki i Janka, jedynych dzieci ocalonych z pomoru wsi, które wnoszą element nadprzyrodzony. Podobnie jak „śmiertelny świerk”, odpowiedzialny za balans między życiem a śmiercią we wsi. A są jeszcze u ciebie liczne ludowe wierzenia, które współistnieją z wiarą katolicką.

― O postaciach, które nazwałam Janką i Jankiem, napisał mój tata w swoich pamiętnikach. Z opowieści, które zebrał wśród starszych ludzi w swoich stronach, wynikało, że po zarazie, która w 1816 wyludniła okolicę, w jednej ze wsi przeżyło tylko dwoje dzieci. Nie masz pojęcia, jak mi to pobudziło wyobraźnię. Zaraz zaczęłam się zastanawiać, co to były za dzieci i jaką rolę pełniły potem we wsi. Zakładam, że odnoszono się do nich z pewnym rodzajem szacunku, bo przeżyły, ale również z lękiem, bo nie było wiadomo, dlaczego przeżyły akurat one. Byli więc i swoi, i obcy jednocześnie.
Dla mnie Janek i Janka to postaci obdarzone szczególną duchowością, natomiast wzbraniałabym się przed określaniem tych postaci i ludowych wierzeń „realizmem magicznym”. Wtedy to były rzeczy równie realne, jak krowa, wierzba czy kuźnia. Byłam ostatnio z moim tatą i moją ciocią na wsi, z której pochodzą, i nasłuchałam się tych opowieści. O mostku, pod którym straszył topielec i którym bali się przejść po ciemku. Że któraś z ciotek kazała szczelnie zamykać okna, żeby do izby nie wleciał anioł. Że mieli zakopywać mleczne zęby, żeby nikt, kto je dostanie w ręce, nie zyskał nad nimi władzy. Skoro to wszystko było żywe jeszcze w latach 50. dwudziestego wieku, to co dopiero dwieście lat temu. Dla tamtych ludzi to była rzeczywistość – wszystkie te śmiertelne świerki, diabły mieszkające w wierzbach na rozstajach, las pełen szeptów boginek czyhających na nieostrożnych wędrowców.
„Saga o ludziach ziemi. Wpatrzeni w niebo” to pierwszy tom sagi. Zamykasz go w ramach lat 1816-1846. Twoja opowieść zaczyna się „roku bez lata”, z zaćmieniem słońca, które dla mieszkańców wsi jest końcem świata. A kończysz wspomnieniem o powstaniu Jakuba Szeli. Te jasne ramy historyczne nakładają się na ramy, jakie określają konkretne etapy w życiu opisanej rodziny: od mezaliansu, gdy to córka komornicy wychodzi za mąż za syna rataja, ucieczki do innej wsi po lepsze życie, aż po inną przeprowadzkę i przechodzenie z pańszczyzny na czynsz.
― Założyłam sobie, że porządek każdego tomu wyznaczy motyw zaczerpnięty z Biblii. W pierwszym tomie jest to motyw Ziemi Obiecanej. Mamy tu dwa exodusy, stanowiące klamrę, oba ku wspomnianej już większej wolności. W drugim tomie, który ukaże się za kilka miesięcy, pochylam się nad motywem Kaina i Abla, kończę po powstaniu styczniowym, gdy chłopi zaczynają stawiać pomnik ku czci… cara za zniesienie pańszczyzny. Bo to car wyzwolił chłopów, a nie panowie szlachta. Jeszcze w 1918 Polska była usiana takimi pomnikami, choć niewiele ich przetrwało odzyskanie niepodległości.
Ten brak porozumienia między tymi warstwami społecznymi widać też choćby w scenach, gdy do wsi docierają echa powstania listopadowego, gdy agitatorzy chcą zachęcić chłopów do walki. Po pierwsze po insurekcji kościuszkowskiej, gdy wsi wiele obiecano, ale nie dotrzymano słowa, chłopi nie ufają już panom. A po drugie oni nie znają pojęcia wielkiej ojczyzny, bo żyją tylko w swoich, małych.
― I nic dziwnego, skoro nie ruszają się więcej niż owe piętnaście kilometrów od miejsca urodzenia. Oni nawet w owych czasach nie mieli świadomości, że mówią po polsku. Mówili „po naszemu”, natomiast przybywający do Polski Holendrzy czy Niemcy mówili „po ichniemu”. Jeśli wiedzieli coś niecoś o świecie, to od chłopaków wracających po latach z rosyjskiego wojska, którzy zobaczyli kawałek świata, albo od wędrownych bab czy dziadów, których opowieści brzmiały jednak często jak bajki.
Taki dziad wędrowny pojawia się zresztą w powieści. To źródło opowieści, ale i wiedzy. A zarazem figura błazna.
– Rzeczywiście miał być takim Tricksterem, podobnie jak Malinicha jest kimś w rodzaju jungowskiego Mędrca, a właściwie Mędrczyni. Oboje przynoszą do wsi nowe idee, Malinicha leczy i buntuje kobiety, dziad uczy choćby kopcowania, a więc przechowywania kartofli przez zimę. To kopcowanie było sprawą kluczową dla Polski tamtego czasu, bo w momencie, kiedy chłopi nauczyli się przechowywać kartofle do wiosny, skończyły się wielkie głody na przednówku i wsie zaczęły się zaludniać.
Czy pisanie opowieści, częściowo inspirowanej historią rodzinną, grozi autocenzurą? Czy były jakieś granice w opisie losów rodziny Józwiaków, których nie chciałaś przekraczać?
― Jeszcze nie, bo opisuję czasy tak odległe, że jestem całkowicie bezpieczna w odtwarzaniu życia przodków i w snuciu fantazji tam, gdzie brakuje faktów. Ale jeśli uda mi się dociągnąć opowieść do czasu dzieciństwa mojego ojca, a więc do lat 50. XX wieku, to z pewnością będzie trudniej. Chętnie jednak podejmę to wyzwanie.
Rozmawiał Przemysław Poznański
The history of the peasantry is just as important as the history of those from the privileged spheres. We learn about the few percent of people who drove the big history, forgetting the majority who were behind the „little history”. And we especially forget about women, which is why I wanted to give voice to them: the ones I call my invisible great-grandmothers,” says Anna Fryczkowska, author of the novel 'Saga o ludziach ziemi. Wpatrzeni w niebo” (Saga of the People of the Earth. Gazing into the Sky).