fragment książki

Małgorzata Sobieszczańska, Złoty krąg | FRAGMENT

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora publikujemy fragment powieści Małgorzaty Sobieszczańskiej „Złoty krąg”. Premiera 14 czerwca!

Dla jednych Krzysztof Garlicki żył jak kloszard, dla innych – jak mnich. Odkąd w lesie nad Zalewem Zegrzyńskim znaleziono jego zwłoki, wszyscy zadają sobie pytanie: po co zabijać człowieka, który sam wypisał się z życia? I czy ta zbrodnia ma coś wspólnego z jego ucieczką z domu przed prawie trzydziestu laty?

Do rozwiązania sprawy zostaje oddelegowana para policjantów z Komendy Stołecznej: January Kostrzewa i Aneta Dragon. On: ułożony mąż i ojciec, tradycjonalista. Ona: singielka, która trafiła do Stołecznej po tym, jak napisała skargę na poprzedniego szefa. Do pomocy zostaje im przydzielona młoda miejscowa policjantka Magda, która w toku śledztwa sporo się dowie o mieszkańcach rodzinnych stron.

Ale żeby dotrzeć do prawdy o lokalnej społeczności, Kostrzewa i Dragon będą musieli najpierw odsunąć na bok wzajemną niechęć i jaskrawe różnice w widzeniu świata.

Pisarka i scenarzystka Małgorzata Sobieszczańska wraca z kryminałem, którego akcja zabiera czytelników do zagubionych w głębi ponurego lasu wiosek i turystycznych miasteczek wyglądających po sezonie na wymarłe. A co, jeśli ta posezonowa cisza jest bardziej niebezpieczna, niż mogłoby się wydawać?

Fragment powieści

– January Kostrzewa. – Podał rękę komendantowi posterunku w Nieporęcie.

Komendant stał wyprostowany, w świeżo wyprasowanym mundurze. Perspektywa przyjazdu śledczych z Warszawy sprawiła, że zaraz po telefonie od komendy stołecznej pobiegł do domu i zmienił mundur na galowy.

– Aneta Dragon.

Mimo ciekawości komendant nie był w stanie powstrzymać pogardliwego prychnięcia, nie cenił kobiet w ich zawodzie, poza zawodem zresztą też nie bardzo, i nie potrafił tego ukryć. Tym razem naprawdę się postarał i zamaskował niezręczne parsknięcie uśmiechem. Próbował nawet pocałować ją w dłoń, ale przytrzymała swoją na tyle nisko, że nie mógł jej dosięgnąć.

Na oko miała dwadzieścia kilka lat, ale wiedział, że ma ich znacznie więcej, co najmniej trzydzieści pięć. Słyszał o Anecie Dragon. Przy okazji którejś wizyty w Warszawie ktoś mu szepnął, że mają nową śledczą, lesbijkę. Niedługo po studiach, pracując w małym komisariacie, zdołała namierzyć i złapać trzy osoby z listy poszukiwanych, co do których wszyscy pogodzili się, że zostaną tam, na liście, na wieki wieków, amen. Największą sensację wzbudziła oczywiście swoją orientacją, której wcale nie ukrywała, plotkowali policjanci. Nie poznał Anety wtedy, dziś widział ją pierwszy raz. Niewysoka, mocno zbudowana, zwrócił uwagę na silne uda widoczne pod legginsami. Miała krótkie, przycięte niemal przy skórze, białe włosy – wyglądały na naturalne. Do czarnych spodni i czarnej skórzanej kurtki, spod której widać było szary blezer, założyła kolorowe trampki, to jedyny barwny akcent w jej postaci. I jeszcze pomarańczowe paznokcie.

– Opowie nam pan o denacie? – zapytał January, przerywając komendantowi niestosowną kontemplację wyglądu Anety.

– Magda! – krzyknął komendant i natychmiast wyjaśnił: – Znała Garlickiego. Niby wszyscy go tu znaliśmy, to nieduża osada, ale Magda znała go najlepiej…

Z pokoju obok wyszła nieduża blondynka. Miała czerwone oczy, z niewyspania albo przed chwilą płakała. Wyglądała na onieśmieloną. Aneta uśmiechnęła się do niej, dziewczyna się zmieszała.

– Opowiedz o Garlickim.

– W drodze. Pojedziesz z nami – zdecydował natychmiast January.

Magda skinęła. I tak nie miała nic do gadania.

*

Patrzyła, jak January prowadzi, wpatrzony w drogę, a jednocześnie skupiony na rozmowie. Między jego brwiami pojawiała się od czasu do czasu zmarszczka, gdy zastanawiał się nad czymś intensywnie.

– Mieszkał niedaleko kościoła. Sam. – Magda siedziała z tyłu, nachylona w ich kierunku opowiadała Januaremu i Anecie o Garlickim. Odgarnęła włosy i oblizała wargi. Bez towarzystwa komendanta wydawała się znacznie swobodniejsza. – Pochodził stąd, nasze rodziny całe życie się znały, pewnie od pokoleń. Komendant przyjechał pięć lat temu, kojarzy go, ale nie znał zbyt blisko.

– Pił? – January zerknął na Magdę. – Garlicki.

Ma zielone oczy. Dawno nie spotkała mężczyzny o zielonych oczach. Jeśli kiedykolwiek.

– Nie. Nigdy. To było dziwne, bo tutaj prawie wszyscy piją. Nie mówię, że są alkoholikami, ale od czasu do czasu… W każdym razie Garlicki zawsze odmawiał. Jakieś tam zrobił sobie postanowienie.

– Taki był religijny? – zaciekawiła się Aneta.

– Nie wiem. Chodził do kościoła. A właściwie pod kościół. Żebrał.

– Nie mógł znaleźć pracy?

– On pracował! To znaczy nie na stałe, od czasu do czasu. Płot naprawił, ogródek przekopał, dziecka popilnował. Ale pieniędzy nigdy nie chciał.

– Dziwne.

– No. Taki nasz miejscowy. Trochę niby święty, nie?

– Miał wrogów?

– Wszyscy go lubili.

– A jednak komuś nadepnął na odcisk – wtrącił January.

– A może… – nieśmiało odezwała się znowu Magda. – Może to obcy? Ktoś przyjechał, chciał się zabawić i padło na Garlickiego?

– Może. – Aneta się zamyśliła. – Dziwna zabawa.

– Ludzie są dziwni – mruknął January.

– Jeśli nikt nie widział sprawcy, trudno będzie go namierzyć – zawyrokowała Aneta.

– Tam niech pan zaparkuje. – Magda pokazała miejsce na niedużym parkingu w pobliżu starego osiedla. January wcisnął się między furgonetkę i cinquecento. Magda zerknęła w okno mieszkania Garlickiego. Znów poczuła, że powieki ją niebezpiecznie szczypią. Zamrugała kilka razy, by odegnać płacz. Może ci cholerni warszawiacy złapią tego gnoja, który go zabił.

*

W całym domu śmierdziało biedą. Bo bieda ma swój własny zapach, jest w niej wilgoć, stęchlizna i coś jak zniechęcenie. Brudne ściany na klatce, ostatnio musiały być malowane w poprzednim stuleciu, pełne wulgarnych napisów i ofert erotycznych, współgrały z ostrą wonią moczu, którą przesiąknięty był cały budynek. Aneta, idąc za Magdą, Januarym oraz mężczyzną ze spółdzielni – wujkiem Magdy, jak przedstawił się Waldemar – starała się niczego nie dotknąć, jakby obawiała się, że ten odór przeniknie przez jej skórę i zostanie na zawsze.

Mężczyzna przystanął na pierwszym piętrze, z kieszeni wyciągnął pęk kluczy.

– Tam jest kibelek jakby co. – Wskazał brodą w głąb korytarza.

Aneta postanowiła sobie w duchu, że za żadne skarby nie będzie korzystać z ubikacji.

Uderzył ich smród, ale inny niż na klatce. Woń zepsutego mięsa przemieszana z zatęchłym kurzem. Wszyscy odruchowo zasłonili twarze dłońmi, a Magda natychmiast podeszła do okna i otworzyła je na oścież. January chciał w pierwszej chwili zaprotestować i przypomnieć o rękawiczkach, ale machnął ręką. W tym zaduchu nie był w stanie myśleć, nie mówiąc o prowadzeniu śledztwa. Mężczyzna ze spółdzielni rozejrzał się niechętnie.

– To ja tego… Zostawię was.

– Musi pan zostać – zaprotestowała Aneta.

– Weźcie stąd, co chcecie. Im więcej, tym lepiej dla mnie. Co za syf.

– Nigdy pan tu nie przychodził? – zapytała Magda.

– A co ty mi tu panujesz, Magduś? – zapytał.

Dziewczyna się zaczerwieniła.

– Jestem w pracy, wujku – powiedziała cicho.

– To w pracy ja dla ciebie obcy?

Magda wciąż była zmieszana, zerknęła na Anetę i Januarego, co za pech, że akurat oni są świadkami tego spotkania. Poczuła się jak skarcona uczennica.

– Przychodził pan tutaj? – powtórzyła jej pytanie Aneta.

– A po co? Garlicki prawie za darmo tutaj mieszkał.

Człowiek ma miękkie serce, miałem go wyrzucić? Krany naprawił, rury przetkał, trochę za hydraulika robił. Ale odwiedzać nie było po co, tylko na noc tu wracał, całymi dniami pod kościołem przesiadywał.

January tymczasem założył gumowe rękawiczki i oglądał pokój. Znalazł źródło smrodu, na stole leżały zjełczały kawałek masła i zepsuta wędlina, na nich siedziała chmara much, które uniosły się, gdy się zbliżył, a po chwili opadły miękko na swój posiłek. Obok zauważył kanapkę z wyschniętym serem, nietkniętą. Jakby w trakcie przygotowań Garlicki zrezygnował z jedzenia albo ktoś mu przeszkodził w kolacji.

Pokój był niewielki. Kiedy stali w nim w czwórkę, wypełniali niemal całą przestrzeń. Na starym łóżku leżał podarty 22 23 koc, na ścianie wisiał zakurzony wielki oleodruk z Matką Boską. Pod oknem był stół, gdzie oprócz wątpliwego posiłku leżały ulotki kandydatów do Sejmu. Jedyny tutaj kolorowy akcent. Szafy nie było, na krześle wisiały dwie pary spodni i trzy swetry.

– Niewiele tego – odezwała się Aneta.

– Interesował się polityką? – January pokazał na ulotki.

– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy – mruknął mężczyzna, niezadowolony, że nie może udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Albo może zrobiło mu się przykro, że tak mało wiedział o człowieku, którego codziennie spotykał.

– To kandydaci stąd – wyjaśniła Magda. – To znaczy: stąd kandydują. Wczoraj były w Nieporęcie spotkania z nimi. Garlicki rozdawał ulotki przed kościołem.

– Wszystkich? – zdziwiła się Aneta.

– Przyszedł na wiece? – zapytał January.

Wzruszyła ramionami.

– Może. Nie wiem. Ale nie sądzę…

Aneta sięgnęła po ulotki, sfotografowała je telefonem. Albiński, Wirski, Brudnowski… Pojedyncze ulotki i dodatkowo broszura Albińskiego z uśmiechniętym politykiem lewicy na pierwszej stronie i jego programem na dalszych.

– Ten Garlicki. Miał jakąś rodzinę?

– Matka mieszka w domu opieki. W Legionowie.

– Stać ją na to? – zdziwiła się mimochodem Aneta.

– Oddaje im całą emeryturę. A resztę płaci jej córka. Jest w Anglii.

– Skąd wiesz? – January spojrzał zaskoczony.

– Mówiłam, że nasze rodziny się znają.

– Czyli miał matkę i siostrę. Kogoś jeszcze?

Magda pokręciła przecząco głową.

– Ojciec zmarł lata temu.

– Garlicki nigdy się nie ożenił – uzupełnił Waldemar, zadowolony, że może dorzucić jakąś informację.

January cały czas krążył po pokoju, zajrzał pod łóżko, gdzie prócz brudu niczego nie dostrzegł, odsunął obraz, ukazał się fragment nieco jaśniejszej ściany, pod starym kocem był tylko jeszcze starszy materac.

– Można powiedzieć, że żył jak asceta – mruknął January.

– Nic tu po nas. – Aneta obróciła się w stronę wyjścia.

– Wezwiemy techników, ale wątpię, czy cokolwiek znajdą.

Wyszli z mieszkania Garlickiego, mężczyzna włożył klucz do zamka, gdy z sąsiednich drzwi wypadł na korytarz chłopiec, może dziesięcioletni. Spojrzał na nich spłoszony i zawahał się, zrobił krok z powrotem do mieszkania, z którego buchał duszący zapach gotowanej kapusty.

– Hej, chodź no tu! Znałeś Garlickiego? – zapytała szybko Aneta.

Chłopak pokiwał głową w milczeniu.

– Kiedy go widziałeś?

– A bo co?

– A bo odpowiadaj! – zripostowała Magda.

– Wczoraj. Wyszedł rano do kościoła, nie?

– Nie wrócił wieczorem?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Pewnie wrócił. Skąd mogę wiedzieć? Siku mi się chce.

January machnął ręką, zwalniając chłopaka, który poleciał do toalety na końcu korytarza.

– Wezwij chłopaków – zadysponował, zwracając się do Magdy.

– Niech przesłuchają sąsiadów. Kto i kiedy widział Garlickiego. Zróbcie listę osób, którym pomagał. Interesują mnie zwłaszcza jego prace z ostatniego miesiąca.

Małgorzata Sobiesczańska, Złoty krąg
Wydawnictwo Agora, 14 czerwca 2023
ISBN: 978-83-268-4278-8

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: