Żeby powstał ten felieton, żeby powstała książka, żeby powstał scenariusz, to co robię? Siedzę. Na różne sposoby, ale generalnie siedzę i piszę. Wymyślanie, kreowanie, planowanie to wszystko bardzo ważne, lecz równie ważny proces temu towarzyszący to siedzenie. Siedzę, więc piszę. Od wielu lat – pisze w październikowym felietonie Dawid Kornaga.

Niedawno po raz pierwszy poczułem prawdziwy ból w plecach. Taki konkretny, jak nigdy dotąd. Lędźwie, te sprawy, RTG wykazało zwężenie przestrzeni m-k L5/S. Nie ma co wchodzić w szczegóły, bo liczą się wnioski ogólne. A one są takie, że ciało zawołało: Tak dalej nie da rady, bo może się to skończyć docelowo przepukliną. Czyli problemami nie tylko z kręgosłupem jako takim, ale problemami z ogólną mobilnością. I siedzeniem. A bez siedzenia nie ma pisania. A bez pisania nie ma mnie.
Podjąłem więc szybko środki zapobiegawcze, które – mam nadzieję – nie tylko zatrzymają regres, ale też dadzą asumpt do progresu. Jesień i zima niekoniecznie sprzyjają takiemu wyzwaniu, aura potrafi skutecznie zniechęcić przed robieniem dłuższych przerw od siedzenia, nie mam jednak wyjścia.
Piszę o tym dlatego, że łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Z natury jak coś zaczynam, to raczej kontynuuję do samego końca. Lecz tutaj zapowiada się znacznie dłuższa walka, stwarzająca pozory wygranych bitew, na pewno nie wojny. Wojna toczy się bowiem o to, by nie tylko nie zostać poszkodowanym i stałym klientem fizjoterapeutów, ale też by wyjść z tego zwycięsko choćby na kolejną dekadę życia.
Od razu umysł nabiera tempa, tętno przyspiesza, wyobraźnia się rozpędza
Mój problem polega na tym, że nigdy nie byłem hipochondrykiem. Co więcej, często ukrywałem ból (np. zęba), byle w danej chwili nie wyjść na mięczaka i robić dobrą minę do złej gry. Teraz widzę, że warto czasem zabawić się w osobę przewrażliwioną nawet zdrowotnym drobiazgiem. Nasze ciało potrafi być niesamowicie sprawne, jednocześnie kryjąc w sobie pokłady przyszłych chorób.
Był taki okres, kiedy marzyłem, by poznać jogę, wejść w nią z całą zaciętością i pewnością, że dobrze mi to zrobi. Niestety, ogólna energia uniemożliwia mi dołączenie do afirmatywnych mistrzów nirwany. Co więcej, jakiekolwiek wyciszenie powoduje, że od razu mija mi ochota kreowania, pisania, wymyślania. Spokojny, siadam cały i ani rusz dalej. Myśli spowalniają. Szare komórki jałowieją. Medytacja to nie jest moja siostra na drodze do samodoskonalenia. Za to wystarczy mi wysłuchanie kawałka Lorna Shore, choćby Into the Earth (naprawdę nie na każde ucho, więc nie polecam), a od razu umysł nabiera tempa, tętno przyspiesza, wyobraźnia się rozpędza.
Odejdę od biurka, upadnę na kolana
Nic dziwnego, że potrafiłem dotąd siedzieć i 12 godzin nad wiadomo czym, by w końcu dobić do kresu swoich możliwości. Fizjoterapeutka za głowę się złapała, myśląc, że ją wkręcam, kiedy powiedziałem jej o powyższych obrotach. Zmień radykalnie przyzwyczajenia, leż, chodź, rób przerwy, stój, siadaj, bądź w ruchu, pisz na siedząco, ale z regularnymi z przerwami, pisz nieco dłużej, ale potem polecona gimnastyka, krótka, za to konkretna. Tylko w ten sposób zapobiegniesz dalszym komplikacjom. Jeszcze się taki nie narodził, co by miał zawsze pewne plecy.
Przyzwyczajony do niesłuchania nikogo, jak żyć, by żyć – tym razem poczułem, że myślę podobnie. Przemodelować schemat codziennej pracy, czyli siedzenia i pisania w taki sposób, bym dawał z siebie co najlepsze, ale nie kosztem stopniowego rozpadu kręgosłupa. Naturalnie, basen, ćwiczenia, wszelkie patenty mają sens, największy jednak polega na konsekwencji. U typa jak ja, zupełnie nie mającego zwyczaju roztkliwiać się nad sobą to wcale nie takie proste.
Nawet teraz, jak to piszę, próbuję się zmobilizować i nie robić tego „longiem”; zaraz odejdę od biurka, upadnę na kolana, pochylę się jakbym chciał oddać pokłon Allahowi i wykonam zalecone ćwiczenie.
…
Już po nim. Dobrze mieć plecy.
Czas na rewitalizację
Największe „plecy” to świadomość, że nie mogę odpuścić, że jest jeszcze sporo rzeczy do wymyślenia, wdrożenia w literackie oraz filmowe życie. Kiedy zrozumiesz, że nie ma co rozmieniać zdolności na drobne, tylko skoncentrować się na tym, co najważniejsze, wszystko staje się niesamowicie jasne. Przynajmniej dla mnie. Znam sporo naprawdę utalentowanych ludzi, mogą wiele i jeszcze więcej, rumień wstydu gości na moich policzkach, kiedy widzę ich dokonania. I piszę to bez ironii. Mogą to i mogą tamto, i jeszcze tamto. Ja zaś tylko „lansuję” się poprzez pisanie. Nie mam nic więcej, nic więcej nie potrafię. Podziwiam ich, że znajdują czas oraz siłę na rozatomizowane tworzenie na różnych obszarach. Ja tak nie potrafię. Mogę im tylko życzyć mocnych „pleców” w tych działaniach.
Do końca tego roku daję sobie czas na rewitalizację. Kto mnie lubi, niech trzyma za mnie kciuki. Na pewno przez ten okres wiele tekstów powstanie również na leżąco, na stojąco, lecz niech to pozostanie tajemnicą Poliszynela… Czytelnik czy widz potrzebuje efektów, a nie, jak autor to kreował. I dobrze. Sam też jestem czytelnikiem i widzem, nie potrzebuję wiedzieć, ile krwi przelał twórca danej książki czy filmu, bym miał z tego nieprzyzwoity fun. Liczy się ostatecznie dzieło. Z plecami lub bez. Ja wolę jednak pierwszą opcję.