wywiad

Jacek Karczewski: Ptaki zanikają masowo | Rozmawia Jakub Hinc

Mamy do czynienia z pełzającą katastrofą, której rozmiary, przynajmniej jeśli chodzi o ptaki, zobaczymy za około osiem lat, kiedy pojawi się kolejna edycja polskiej czerwonej listy gatunków zagrożonych. Mamy najwyższy współczynnik ekstynkcji, czyli wymieralności na kontynencie i jeden z najwyższych na świecie. Ptaki traktowane są jako wskaźnik stanu i jaskości środowiska, więc ich masowe zanikanie w naszym krajobrazie powinno być traktowane co najmniej jako poważne ostrzeżenie – mówi Jacek Karczewski*, autor książki „Zobacz ptaka”. Rozmawia Jakub Hinc.

Jacek Karczewski, fot. Adam Słowikowski

Jakub Hinc: Wyposażeni w „Zobacz ptaka. Opowieści po drodze”, niczym w profesjonalny bedeker oprowadzający po zaułkach atrakcyjnych historycznie miejsc, zaglądamy do ptasich gniazd, podglądamy jak ptaki odchowują swoje młode, jak tworzą wyjątkowe „ławice”, które widzimy na tle zachodzącego słońca. Daje pan czytelnikom pięćdziesiąt opowieści o ptakach: miejskich, polnych, leśnych i tych żyjących nad wodą. Nie przypuszczałem, że jest ich tak wiele. Na ile wyczerpuje pan temat?

Jacek Karczewski: Dokładnie rzecz biorąc 51. Tyle ptasich portretów znalazło się w książce, przy czym dwa nasze najmniejsze ptaszki, mysikrólika i strzyżyka zmieściłem w jednej opowieści… Oficjalnie, do tej pory zaobserwowano w Polsce 462 różnych gatunków ptaków, w tym 259 stale lub sporadycznie lęgowych. Jak widać te 51 opisanych i namalowanych w Zobacz ptaka to tylko niewielka ich część i przyznaję że wybór był czasami trudny.  

Wszyscy na pewno mieliśmy nie raz okazję usłyszeć trele słowicze, ćwierkanie wróbli, albo skowronka nad wiosennym polem. Tu nasze ptaki są chyba bezkonkurencyjne. Muszę jednak przyznać, że z pewnym zaskoczeniem przeczytałem w pana książce i zobaczyłem na świetnych ilustracjach Agnieszki Ciszewskiej, że nasze ptaki są też bardzo kolorowe. Niby wiadomo, że sikorki są żółto-granatowe, a gile mają czerwone brzuszki, ale na tym zdawało się, że wyczerpuje się paleta barw naszego ptactwa, które dość „szaro” wypadało na przykład w konkurencji na pióra z papugami. Bo przecież wróble są brązowawe, kruki czarne, a mewy szarawe. Okazuje się jednak, że jeśli tylko mielibyśmy chwilę, by przyjrzeć się szacie barw, w które ustrojone są nasze, rodzime ptaki, zdziwilibyśmy się jak bardzo są one kolorowe. Dlaczego „krajowe” ptactwo postrzegamy zwykle jako kolorystycznie nijakie?

– Może dlatego, że na co dzień w ogóle ptaków „nie postrzegamy”. Za bardzo jesteśmy zajęci sobą, zachłyśnięci. Ptaki traktujemy jako oczywisty element „krajobrazu ożywionego”. Nie poświęcamy im czasu, uważamy, że nie są warte naszej uwagi. Statystycznie rzecz biorąc nic o nich nie wiemy, stały się przezroczyste. Dlatego też nie wydaje mnie się żeby wszyscy słyszeli słowicze trele, a nawet ci, którzy słyszeli przeważnie nie mieli pojęcia, że to słowik… Zapewne nie pomaga ptakom to, że wiele z nich jest tak małych i łatwo je przeoczyć takim olbrzymom jak my. Od takiej średniej modraszki na przykład jesteśmy średnio ciężsi o blisko osiem tysięcy razy! Ale każda modraszka, zięba, kuropatwa, czy krzyżówka są jak dzieła sztuki. Im dłużej im się przyglądamy, tym więcej kolorów, wzorów i ukrytego w nich piękna dostrzeżemy. Pióra i światło to naprawdę czarodziejska kombinacja.

Ale ta książka jest nie tylko zbiorem zajmujących, a czasem i zaskakujących „opowieści z gniazda”, jest też miejscem, w którym prowadzi pan dyskurs ze szkodliwą narracją definiującą upominanie się o bioróżnorodność i zachowanie gatunków mianem „niebezpiecznego ekologizmu”. Innymi słowy polemizuje pan ze światopoglądem odrzucającym, albo bagatelizującym konieczność dbania o środowisko. Skąd to połączenie?

– Nie sposób mówić dzisiaj o wróblach, bocianach, borsukach czy pszczołach bez mówienia o tym co się dzieje z krajobrazem, w którym żyją i od którego zależą. Tak samo jak nie sposób mówić uczciwie o ludziach i naszej przyszłości bez mówienia o przyrodzie. Życie na Ziemi, w tym klimat, to system naczyń połączonych i wszystko co robimy ma wpływ na tych którzy na Ziemi żyją lub żyć będą. Szczególnie kiedy robimy to w takiej skali… Sprowadzanie idei ochrony przyrody czy bioróżnorodność do „niebezpiecznego ekologizmu” jest moim zdaniem niebezpiecznym debilizmem – archaiczną arogancją i głupotą. Ci, którzy jeszcze tego nie zrozumieli, to jaskiniowcy z iPadami. Naprawdę przerażające jest to, że to oni wciąż jeszcze podejmują decyzje w imieniu nas wszystkich…

Na co dzień w ogóle ptaków „nie postrzegamy”. Za bardzo jesteśmy zajęci sobą, zachłyśnięci. Ptaki traktujemy jako oczywisty element „krajobrazu ożywionego”. Nie poświęcamy im czasu, uważamy, że są nie warte naszej uwagi. Statystycznie rzecz biorąc nic o nich nie wiemy, stały się przezroczyste. Dlatego też nie wydaje mnie się żeby wszyscy słyszeli słowicze trele, a nawet ci, którzy słyszeli przeważnie nie mieli pojęcia, że to słowik…

Pytanie do przyrodnika i aktywisty: czy to ustawiczne przypominanie o tym, że musimy za wszelką cenę dbać o przyrodę, nie jest czasem takim biblijnym „głosem wołającego na pustyni”. I to mimo, że już gołym okiem można dostrzec skutki degradacji środowiska naturalnego?

– Musimy. Od stanu przyrody zależy, czy zatrzymamy kryzys klimatyczny. Przyszłość Ziemi i nasze przetrwanie od niej zależą. Ale ma Pan rację, mało kto tego słucha. Po części dlatego, że od lat mówimy o przyrodzie złym, niezrozumiałym dla ludzi, bardzo hermetycznym i wykluczającym językiem. Nawet dzisiaj kiedy i u nas temat klimatu i bioegzystencji regularnie pojawia się w niektórych mediach, to wciąż mam wrażenie, że każdy mówi tylko o tym, co widzi przez własne szkło powiększające. Weźmy taki kryzys klimatyczny… Nawet ci co zajmują się nim zawodowo, rzadko kiedy łączą go z bioróżnorodnością. Tymczasem to ona jest podstawową i najważniejszą gwarancją stabilności klimatycznej na Ziemi. To że załamuje się klimat, to między innymi dlatego właśnie, że pozbawiliśmy się tarczy ochronnej jaką była dla zdrowa i silna przyroda – w tym kluczowych dla klimatu drzew i mokradeł. Dlaczego w rozmowach o klimacie nikt nie mówi o tym, że od lat, jak Polska długa i szeroka, Kowalscy, całe miasta i gminy na wojenną skalę pozbywają się dojrzałych drzew i zakrzewień? Lasy Państwowe tylko w 2021 wycięły 40 milionów drzew, a rok wcześniej 38. Z punktu widzenia ochrony bioróżnorodności i klimatu, ale też innych tzw. usług ekosystemowych takich jak np. produkcja tlenu, retencja wody, nawilżanie i oczyszczanie powietrza – starodrzew jest kluczowy. Jak więc to możliwe, żeby władze państwa zlecały tę totalitarną trzebież drzew i legitymizowały takie akty prawne jak lex Szyszko?! Odnoszę wrażenie, że większość specjalistów, ale też mediów i komentatorów operuje mocno zatomizowaną, ograniczoną do własnej specjalności wiedzą i, że prawie nikt tych rzeczy nie łączy. Brakuje nam całościowego spojrzenia, a przecież raz jeszcze: Ziemia, w tym klimat i wszystko oraz wszyscy, którzy na niej żyją i żyć będą, związani jesteśmy wielką, wspólną siecią życia, która funkcjonuje jako system naczyń połączonych. Dotyczy to tak samo „ptaszków”, „żabek” i „kwiatków”, co i nas, którzy ogłosiliśmy się „koroną stworzenia”… Nawet pandemia nie zdołała nam jeszcze tego uświadomić. Pytanie, na ile różni decydenci i rządzący są rzeczywiście ignorantami, a na ile cynicznie wykorzystują lub wręcz podtrzymują powszechny brak wiedzy? Na pewno nikt nie robi nic, żeby społeczeństwo w tym zakresie edukować. I nie mam na myśli społeczników, zapaleńców i aktywistów, ale konieczne tutaj kompleksowe rozwiązania systemowe: edukację szkolną oraz edukację społeczną czy obywatelską na wszystkich możliwych poziomach.

Jacek Karczewski, Zobacz ptaka. Opowieści po drodze, Wydawnictwo Poznańskie, 24 listopada 2021, ISBN: 9788367053201

Wspomina pan w książce o mnogości organizacji przyrodniczych. Czy to, że jest ich tyle, a przeciętny człowiek nawet nie potrafi wymienić nazw tych, które działają w jego okolicy jest przeszkodą w krzewieniu wiedzy przyrodniczej? A może wprost przeciwnie: to, że tak wielu ludzi angażuje się w działanie tak wielu organizacji, świadczy o tym, że każda luka jest wypełniona? I to, że każda wieś, albo miasteczko ma swoje towarzystwo ochrony przyrody lub ochrony ptaków albo innych zwierząt tylko działa na ich korzyść? Bo ci aktywiści działają lokalnie i najlepiej mogą orientować się w problemach, z jakimi w ich okolicy trzeba się mierzyć?

– Przeciwnie, u nas jest bardzo mało organizacji przyrodniczych. Na blisko 90 tysięcy zarejestrowanych w Polsce fundacji i stowarzyszeń, zaledwie około 40 to organizacje zajmujące się ochroną przyrody. Jedna na blisko milion mieszkańców. Dla porównania w Wielkiej Brytanii ponad milion osób należy do jednej tylko RSPB, Królewskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. Tam rzeczywiście każde miasteczko, a nierzadko i wieś będzie miała jakiś lokalny klub czy oddział takiej czy innej organizacji krajowej – ale nie u nas. Szacuję że członkostwo wszystkich naszych zielonych NGOs-ów razem wziętych, to najwyżej kilkanaście setek! Wielkim problemem jest niski poziom zaufania społecznego, co oczywiście jest efektem małego zainteresowania przyrodą i niezrozumieniem tego jak ona działa i jak bardzo jej potrzebujemy. Trudno też w tym miejscu nie wspomnieć o częstym ostatnio publicznym dyskredytowaniu idei, organizacji i aktywistów przyrodniczych przez przedstawicieli władz i kościoła. A przecież ci ludzie i te organizacje chroniąc przysłowiowe ptaszki i motylki, dbają też o to, żebyśmy mieli czym oddychać, czystą wodę do picia i zdrowe jedzenie i żebyśmy mieli gdzie pójść na spacer lub pojechać na wakacje i nie oszaleć w tej betonozie. Ci ludzie i te organizacje w miarę swoich skromnych możliwości i zasobów robią to, co powinno robić państwo…

W książce znajdziemy niezwykle interesujący fragment dotyczący całego biotopu, jaki jest udziałem tylko jednego dojrzałego drzewa. I choć to nie jest wiedza tajemna, to zdaje się nie być powszechna, bo przeciętna osoba spotkana na ulicy nie będzie miała żadnego pojęcia o tym, ile różnych organizmów żyje tylko dzięki temu drzewu, ani nie będzie miała świadomości, ile życiodajnego tlenu tylko to jedno drzewo wytwarza. Sądzi pan, że to dlatego tak niewielu z nas protestuje, gdy z taką łatwością karczowana jest Puszcza Amazońska, lasy deszczowe, a u nas bezkarnie wycinane zdrowe drzewa w Puszczy Białowieskiej?

– Nie tylko Białowieska – Podkarpacka, Bukowa i być może każdy wiekowy, czyli najbardziej wartościowy las został już w Polsce wycięty albo właśnie jest wycinany… I dlaczego mielibyśmy protestować w ich obronie, skoro to samo robimy w naszych przydomowych ogrodach i sadach, o miejskich lub wiejskich parkach i zieleńcach nie wspominając. Nawet śródpolnym zagajnikom i alejom nie przepuściliśmy. Nie protestujemy bo nie mamy pojęcia co nam dają drzewa, jak są połączone z klimatem, ani jak funkcjonuje wspomniana wyżej sieć życia, ziemski system naczyń połączonych. Nie znamy i nie rozumiemy podstawowych zależności. W szkole nikt nas tego nie uczy. No i nie przydajemy żadnej wartości naszemu krajobrazowi, nie postrzegamy go jako części naszej tradycji, kultury czy dziedzictwa narodowego. Poza tym wbrew temu co chcemy o sobie myśleć, jesteśmy wyjątkowo zorientowani na pieniądze. Lubimy nowości i kontrolę. Często ostentacyjnie się z nimi obnosimy. Od lat narasta u nas kryzys wiedzy, wzorców i wartości. Zresztą nie dotyczy to tylko przyrody, czy ekologii.

Sprowadzanie idei ochrony przyrody czy bioróżnorodność do „niebezpiecznego ekologizmu” jest moim zdaniem niebezpiecznym debilizmem – archaiczną arogancją i głupotą. Ci, którzy jeszcze tego nie zrozumieli, to jaskiniowcy z iPadami. Naprawdę przerażające jest to, że to oni wciąż jeszcze podejmują decyzje w imieniu nas wszystkich…

Na ile „rzeź drzew”, którą zafundowali nam w Polsce ludzie głusi na racje przyrodnicze, a egzekucję wykonali właściciele posesji, każdy na swoim własnym podwórku, wpływa na ekosystem, w jakim żyją ptaki, a zatem na ich populację?

– Mamy do czynienia z pełzającą katastrofą, której rozmiary, przynajmniej jeśli chodzi o ptaki, zobaczymy za około osiem lat. Wtedy pojawi się kolejna edycja polskiej czerwonej listy gatunków zagrożonych, a przy okazji podsumowanie zmian populacji wszystkich gatunków lęgowych na przestrzeni ostatnich 10 lat. Spodziewam się potężnego tąpnięcia wśród tzw. gatunków pospolitych. Tymczasem już ostatni raport opublikowany na koniec 2020 pokazał że co piąty gatunek jest u nas zagrożony. Mamy też najwyższy współczynnik ekstynkcji, czyli wymieralności na kontynencie i jeden z najwyższych na świecie. Ptaki na całym świecie traktowane są jako wskaźnik stanu i jaskości środowiska, więc ich masowe zanikanie w naszym krajobrazie powinno być traktowane co najmniej jako poważne ostrzeżenie. Ale kto by się tym u nas przejmował…? Właśnie usankcjonowaliśmy nowy, w gruncie rzeczy głęboko antyprzyrodniczy i potencjalnie bardzo szkodliwy akt prawny, zatwierdzoną w sierpniu tzw. ustawę o gatunkach obcych. One są doskonałym tematem zastępczym, chłopcem do bicia i wygodną mową-trawą którą wszędzie można upchnąć i wszystko nią wytłumaczyć… Ot tak, jak wymieranie cietrzewi czy czajek z pospiesznym zapałem tłumaczymy zmianami klimatycznymi. Równie chętnie podchwytują to przyrodnicy, co odpowiedzialni na różnych szczeblach urzędnicy.

Z pewnym zaskoczeniem dowiedziałem się z pańskiej książki o tym, że w ciągu ostatnich dwustu lat bezpowrotnie wyginęło kilkanaście gatunków ptaków (licząc tylko te, o których wiemy), co daje średnio jedno wyginięcie co 12,5 roku. A gdy istniała choćby szansa na reintrodukcję dropia, została zniweczona w bestialski sposób. W tej jednak historii wyginięcia tego akurat jednego gatunku ptactwa najbardziej niezrozumiała, wręcz niedająca się ogarnąć racjonalnym umysłem, jest postawa myśliwych. Przywołał pan dane dotyczące kurczącej się populacji tego największego żyjącego wolno w Polsce ptaka, gdzie w latach trzydziestych wieku XX liczba dropi szacowana była na 600-700 tysięcy, a nim wiek się skończył, nie było już żadnego przedstawiciela tego gatunku na terenie naszego kraju. To każe zadać pytanie o to czy myśliwi w ogóle są potrzebni komukolwiek, oczywiście oprócz nich samych?

– Myśliwi nie są i nigdy nie byli nikomu potrzebni, za to wybijanie zwierząt stoi za prawie każdą ekstynkcją. (Ostatnio coraz częstszą przyczyną wymierania różnych gatunków staje się zanik przetężeni życiowej – bo przecież wszystko bierzemy dla siebie – najczęściej zresztą połączone z ciągłymi polowaniami. Czasami do wymarcia takiego czy innego gatunku doprowadzają domowe koty lub inne przywleczone przez nas zwierzęta, np. szczury. Do takich sytuacji stosunkowo często dochodzi na różnych, małych wyspach). Kiedyś myśliwi dostarczali jedzenia swoim rodzinom czy społecznościom w których żyli. Dzisiaj jednak, niemal na całym świecie, jedzenie jest uprawiane, hodowane, przetwarzane i dystrybuowane. Chodzimy po nie do sklepu, a nie do lasu. I całe szczęście, bo co by było gdyby np. 38 milionów Polaków wyszło na polowanie?! Dla porównania według GUS na naszych ziemiach żyje tylko 828 tysięcy saren. Cała krajowa populacja kuropatw to w najlepszym razie 110 tysięcy par… Myśliwi, podobnie jak całe to opowiadanie o tym że są potrzebni to archaizm, echa mitu o koronie stworzenia i przedziwnego pomysłu, że ludzie są Ziemi potrzebni… Oczywista prawda jest taka, że Ziemia potrzebna jest nam, za to my jesteśmy jej największą zakałą i zdecydowanie najbardziej niszczycielską siłą. Myśliwi strzelają dla własnej, perwersyjnej przyjemności i z przyzwyczajenia, ale strzelanie do dzikich zwierząt dzisiaj, w czasach masowej dewastacji krajobrazów, wymierania życia i postępującego kryzysu klimatycznego, to jak uderzanie po rękach kogoś, kto trzymając się krawędzi klifu zawisł nad przepaścią. Okrutne, niemoralne, i bardzo krótkowzroczne…

Właśnie usankcjonowaliśmy nowy, w gruncie rzeczy głęboko antyprzyrodniczy i potencjalnie bardzo szkodliwy akt prawny, zatwierdzoną w sierpniu tzw. ustawę o gatunkach obcych. One są doskonałym tematem zastępczym, chłopcem do bicia i wygodną mową-trawą którą wszędzie można upchnąć i wszystko nią wytłumaczyć… Ot tak, jak wymieranie cietrzewi czy czajek z pospiesznym zapałem tłumaczymy zmianami klimatycznymi. Równie chętnie podchwytują to przyrodnicy, co odpowiedzialni na różnych szczeblach urzędnicy.

W „Zobacz ptaka” wskazuje pan kilka powodów, które mogą wpływać na liczebność pierzastych „braci mniejszych”. Ludzie ze sztucerami to tylko jeden z nich. Innym są wielkoobszarowe, monokulturowe gospodarstwa rolne, które też przyczyniają się do eksterminacji zwierząt. A inne?

– Melioracje, wycinanie dojrzałych lasów i zadrzewień, zagrabianie i dewastacja siedlisk – tych naturalnych i tych już przekształconych, ot choćby naszych przydomowych ogrodów, które jak okiem sięgnąć zamieniane są w martwą naturę. Gęsta infrastruktura, w tym nieoznakowane wysokie budowle, mosty, linie napowietrzne a także farmy wiatrowe w korytarzach migracyjnych, koty, głupota albo tylko – a może przede wszystkim? – zła wola… Przede wszystkim niewiedza – i to na każdym kroku. Ten wspomniany wyżej kryzys trzech w: wiedzy, wzorców i wartości. Spójrzmy na przykład na te „rewitalizacje” terenów zielonych w naszych miastach i po wsiach… Mam wrażenie, że ci co je planowali i zakładali w XVIII wieku byli do tego lepiej, to znaczy bardziej wszechstronnie przygotowani i bardziej postępowi. Szczerze mówiąc, jak patrzę na to co się dzieje z naszymi lasami, rzekami no i tzw. krajobrazem wiejskim, który szybko zamienia się w zieloną pustynię, to myślę, że to prawdziwy cud, że jeszcze udaje się tam przeżyć jakieś rodzinie skowronków… I jeśli mogę, to ptaki są na pewno naszymi starszymi braćmi, ale czy mniejszymi…?

A jeśli już o utracie przez ptaki naturalnych dla nich siedlisk, to wspomina pan o wielkiej migracji do miast, gdzie znajdują nowy biotop, który z sukcesem zasiedlają. Jakie mogą być tego przyczyny? I czy stale rosnące miasta rzeczywiście mogą być bezpiecznym domem dla ptaków?

– Miasta nie są bezpiecznym domem dla ptaków – pełno tu zagrożeń: szybko jeżdżące samochody, gęsta zabudowa, linie napowietrzne, mocno zanieczyszczone powietrze i niezdrowe jedzenie, koty, szczury… Ale ptaki nie mają za bardzo wyjścia. Stoją przed wyborem: albo spróbuję się przystosować do życia w mieście, albo wymrę. Niektóre dają sobie radę całkiem dobrze – przeważnie te małe, nadrzewne i wszystkożerne, inne pozostają na granicy przetrwania, większość jednak nie ma tutaj szans… Kuropatwy na przykład są stosunkowo duże i żyją na ziemi wśród traw i ziół, więc wymierają. Oczywiście nasze miasta mogłyby być bardziej przyjazne ptakom i przyrodzie – i tym samym ludziom – ale żeby tak się stało, potrzebowalibyśmy mądrych i świadomych urzędników, planistów i architektów. Takich jak np. w Sztokholmie, Berlinie, Londynie, Pradze czy Tallinie…

Jacek Karczewski, fot. Adam Słowikowski

W tej jednak dość poważnej narracji, która przeplata się w pana książce z opowieściami o ptakach, wątek nieco humorystyczny wprowadza dyskusja na temat tego ptaka, który jest naszym godłem. Bo oto „orzeł biały” okazuje się być orłanem, czyli takim trochę gorszym orłem. Czy jednak te dywagacje są w jakikolwiek sposób usprawiedliwione? Czy nasza „duma narodowa” słusznie mogłaby ucierpieć na takiej klasyfikacji naszego ptaka herbowego?

– Ta nieco nadwerężona „orłowatości” bielików to nie tyle dywagacje ile oparty na solidnych podstawach fakt naukowy, tyle że jeszcze do niedawno po prostu nie mieliśmy dostępu do tego typu informacji. Otóż szczegółowa analiz DNA pokazał, że o ile bieliki to oczywiście ptaki szponiaste, zresztą jedne z największych na świecie, to ewolucyjnie i genetycznie dużo bliżej im do myszołowów i kani, niż orłów właściwych, tradycyjnie uważanych za dużo bardziej szlachetne. Osobiście jestem więcej niż przeciwny urzędowemu zmienianiu społecznie ugruntowanych nazw, szczególnie w kulturze takiej jak nasza, która tak bardzo odcięła się od swojego dziedzictwa przyrodniczego, i nie razi mnie gdy ktoś nazywa bieliki orłami. Czy nasza duma narodowa mogłaby z tego powodu cierpieć? Nie widzę powodu… Inna sprawa, że nasza duma narodowa wydaje się być dość neurotyczna i wciąż znajduje sobie nowe powody żeby cierpieć…

Ma pan już na koncie dwie książki poświęcone ptakom. Pierwszą była „Jej Wysokość Gęś. Opowieści o ptakach” wydana w roku 2019 , a w marcu 2020 r. pojawiła się kolejna – „Noc Sów. Opowieści z lasu”. Teraz do rąk czytelników trafiła książka „Zobacz ptaka, Opowieści po drodze” będąca znakomitym przewodnikiem pozwalający rozpoznać i poznać odzianych w pióra naszych sąsiadów zamieszkujących miasta i wsie, lasy i parki, stawy i kryjących się w szuwarach zarastających brzegi jezior i rzek. Wystarczy jednak unieść głowy by zobaczyć przestrzeń, w której królują ptaki. Czego możemy się zatem spodziewać w kolejnej pana książce? Gdzie zabierze pan tym razem swoich czytelników?

– Zaplanowaliśmy z Wydawnictwem Poznańskim trzy kolejne książki, z których pierwsza, jak wszystko dobrze pójdzie, ukaże się wiosną 2023 roku. Mam już nawet tytuły, ale nie wolno mi ich jeszcze zdradzić. Mogę za to powiedzieć, że znowu będzie o ptakach (śmiech) – i o ludziach – i mam nadzieję nie zawieść ani tych, którzy już na nie czekają, ani tych którzy zobaczą moje książki po raz pierwszy.

No i taka mało dyskretne pytanie może na koniec. Czy ma pan swojego pierzastego faworyta, takiego ptaka, który skradł panu serce? I oczywiście dlaczego?

– Gęsi. Kocham gęsi. Ale mam całą listę ptaków, które… mi robią (śmiech). Spotkanie z nimi daje mi jakąś szczególną radość, poczucie wdzięczności… Na tej liście są między innymi szpaki, gile, szczygły, czajki i ich kuzyni – np. kuliki, rycyki, kszyki. Bardzo lubię kaczki, kuraki – np. kuropatwy, czy niezmiernie już u nas rzadkie cietrzewie. Zachwycają mnie pawie, fascynują nury… Mógłbym tak jeszcze długo, więc lepiej skończmy (śmiech)

Rozmawiał Jakub Hinc

* Jacek Karczewski – przyrodnik, aktywista i promotor przyrody. W 2019 roku ukazała się jego pierwsza książka „Jej Wysokość Gęś. Opowieści o ptakach”, a już w marcu 2020 r. pojawiła się kolejna – „Noc Sów. Opowieści z lasu”. Częsty gość programów i audycji radiowych poświęconych przyrodzie; autor licznych publikacji i artykułów (m.in. cyklu Wakacje z ptakami w Kwartalniku „Przekrój”) oraz większości wydawnictw Ptaków Polskich – stowarzyszenia, z którym związany jest od samego początku jako jego współzałożyciel i do niedawna wieloletni prezes zarządu. Pomysłodawca i główny copywriter większości realizowanych tam projektów oraz towarzyszących im kreacji artystycznych, w tym cieszących się dużym uznaniem kampanii społecznych. Wśród najbardziej charakterystycznych można wymienić Bądź na pTAK! i Ogród na pTAK, Noc Sów, Nie będzie ptaków – nie będzie śpiewania!, Ptak też człowiek. Niektóre z nich należą do największych proprzyrodniczych przedsięwzięć wdrażanych do tej pory w Polsce. Współpracuje również z organizacjami z poza Polski, m.in. z brytyjskim Conservation Without Borders oraz WWT (Wildfowl & Wetlands Trust).

%d bloggers like this: