wywiad

Joanna Opiat-Bojarska: Zbrodnia jest jak infekcja | Rozmawia Przemysław Poznański

Ludziom wydaje się, że skoro dziecko zabiło, to matka, która wychowała takiego mordercę, jest złą matką. To prosty odruch, że staramy się wszystko oceniać jak najprościej i popadamy przez to w uogólnienia, które krzywdzą innych. Gdy mój rozmówca czekał na proces, jego rodzice musieli się wyprowadzić z mieszkania, bo nastolatkowie napadali na jego ojca i go bili. Dlatego chciałam pokazać, że przyznanie się oskarżonego do winy i odbycie kary niczego nie zamyka, a wprost przeciwnie – zbrodnia jest jak infekcja, która rozchodzi się po wszystkich, którzy mieli związek ze skazanym – mówi Joanna Opiat-Bojarska, autorka powieści „Winny”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Joanna Opiat-Bojarska, fot. Marcin Klaban

Przemysław Poznański: Klasyczne kryminały, potem bardzo „męska” seria „Kryształowi” o policji w policji, a teraz drugi już thriller psychologiczny. Lubisz zmiany. Ale co takiego znajdujesz w gatunku thrillera psychologicznego, czego być może nie dawał ci kryminał?

Joanna Opiat-Bojarska: Rzeczywiście zaczynałam od kryminału, potem pojawili się „Kryształowi”, czyli mocna i mroczna wersja rzeczywistości, która bardzo się spodobała czytelnikom, a i ja bardzo dobrze się w tym odnalazłam. Ale po napisaniu trzeciej części, gdy cykl się skończył, pojawiło się pytanie: co dalej. I prawdę mówiąc nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, co Opiat-Bojarska powinna dać czytelnikowi, żeby obie strony były zadowolone.

Powrotu do poprzednich serii nie rozważałaś?

– Nie, w tamtym momencie nie. Uznałam, że rzeczywistość tkwi w „Kryształowych” – tak wygląda praca policji. Bez filtrów, bez literackich nakładek, więc powrót do komisarza Burzyńskiego, który jest stosunkowo grzeczny,  wydawał mi się banalny. Pomyślałam więc, że oczywiście mogę przeskakiwać samą siebie w opisywaniu mocnych historii, ale zrodziła się we mnie obawa, że stanę się kimś na kształt Patryka Vegi, czyli zacznę być coraz bardziej brutalna, wulgarna, aż w końcu zabraknie w tym jakości. Zaczęłam się więc zastanawiać, co będzie dla mnie wyzwaniem. I okazało się, że będzie tym odnalezienie w sobie i pokazanie wrażliwości. W „Kryształowych” wszyscy byli twardzielami, a w thrillerze psychologicznym bohaterem muszą kierować emocje, rzucać nim na różne strony. A to oznacza, że i ja muszę te emocje poprzeżywać z nim. Uznałam, że zrzucę z siebie tę „kryształową”, twardą otoczkę i zajrzę w głąb siebie, żeby odnaleźć emocje. I zmierzyć się z nimi. Przy pierwszym thrillerze, „Chodź za mną” miałam wątpliwości, czy taka emocjonalność jest nie zbyt miałka. Reakcje czytelników sprawiły, że wątpliwości zniknęły, a przy „Winnym”, mimo że znowu piszę o emocjach, to wróciłam do męskiego świata, w którym to mężczyźni odgrywają główne role. I znowu poczułam się jak ryba w wodzie. 

A czy te lata zmian gatunkowych zmieniły twój sposób pracy, pisania?

– Teraz jestem już mistrzem w sporządzaniu planów. Na początku to był malutki notesik, potem tablica magnetyczna, do której przyklejałam zdjęcia, opisy, notatki, a teraz pracuję wyłącznie w aplikacji OneNote, gdzie mam odpowiednie zakładki, dotyczące konspektu, postaci itd. Natomiast nie zmieniło się to, że najlepiej wymyśla mi się poszczególne sceny tuż przed snem, gdy wizualizuję je sobie jak film. A rano wiem, jak je opisać.

Przeczytaj także:

Wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, że w przypadku twoich kryminałów, a już szczególnie w przypadku „Kryształowych”, tematy niejako przychodziły do ciebie same. Zgłaszały się do ciebie osoby, które cię inspirowały, dzieliły się wiedzą. A jak to wygląda w przypadku thrillerów psychologicznych?

– W przypadku „Winnego” w zasadzie było dość podobnie. Jakieś dwa lata temu, po mojej wizycie w radiu, do dziennikarzy zadzwonił mężczyzna, który spędził siedem lat w poprawczaku i prosił o kontakt ze mną. Poczytałam sobie o tym mężczyźnie i uznałam na podstawie artykułów prasowych, że jest winny, a w związku z tym nie mam o czym z nim rozmawiać, bo nie interesuje mnie takie bezsensowne zło. A potem obejrzałam film „Boże ciało” Jana Komasy, w którym pojawia się zakład poprawczy i pomyślałam, że interesującym tematem może być zło obecne tam, gdzie powinno się resocjalizować młodzież. Oddzwoniłam więc do tego mężczyzny, zaczęłam się z nim spotykać, czytałam akta jego sprawy, wszystko po to, by opisać jego historię, ale po kilku miesiącach pracy, kiedy większość książki była gotowa i miał powstać program z jego udziałem w cyklu „Opowiem CI o zbrodni” na Crime & Investigation Polsat, rozmówca się wycofał. Zostałam z dogłębnie poznanym tematem i historią, której nie mogę opowiedzieć tak, jakbym chciała. I wtedy uznałam, że wezmę ten prawdziwy wątek bohatera, z jego doświadczeniem kilku lat spędzonych w poprawczaku i napiszę thriller. Oczywiście musiałam mocno poprzestawiać i powymyślać elementy tej opowieści, żeby mimo wszystko była fikcyjna.

W „Kryształowych” wszyscy byli twardzielami, a w thrillerze psychologicznym bohaterem muszą kierować emocje, rzucać nim na różne strony. A to oznacza, że i ja muszę te emocje poprzeżywać z nim.

Czyli zamierzałaś iść w stronę książek non-fiction?  

– Bardzo. Uznałam, że może to właśnie jest ten kierunek: nie – wymyślania, a opisywania rzeczywistości. W tamtym czasie  trochę denerwowało mnie to, że niektórzy czytelnicy „Kryształowych” komentują sceny czy zdarzenia, które zapożyczyłam sobie z rzeczywistości – w stylu: ale autorka popłynęła z wymyślaniem. A ja wiedziałam, że to co napisałam jest prawdą. Przy non-fiction opisujesz rzeczywistość i czytelnik nie ma co do tego wątpliwości. Chciałam opisać historię wychowanka poprawczaka, ale on się wycofał, a ja zostałam z materiałem… Na szczęście znalazłam dla niego zastosowanie.

Trochę odpowiedziałaś na moje kolejne pytanie. Zawsze słynęłaś z tego, że dokładnie przygotowywałaś się do pisania książek, szczegółowo dokumentowałaś fakty, na potrzeby jednej z powieści jeździłaś nawet karetką pogotowia, żeby realistycznie oddać ten wątek. Jak rozumiem, tutaj też wszystko jest prawdą, oczywiście poza tym, że jest to fikcja?

– Tak, można to tak ująć (śmiech). Weźmy Mikorzyn, gdzie bohater przebywa na obozie – ja znam to miejsce, byłam tam na kolonii. Mieszkanie, w którym mieszka Marcin Rybacki, jest prawdziwe, włącznie z błyszczącymi czarnymi płytkami. Sam Marcin Rybacki to prawdziwe nazwisko zwycięzcy licytacji, z której dochód przeznaczony był na leczenie Anki Olszewskiej, a nagrodą właśnie pojawienie się w powieści. Zresztą poznałam Marcina i parę jego prawdziwych cech stało się cechami bohatera. Choć akurat nie główna cecha postaci – bo założeniem thrillerów, które piszę dla wydawnictwa Słownego, jest to, że moi bohaterowie są nieco „inni”. W „Chodź za mną” bohaterem była osoba niewidoma, tutaj bohater ma problem z nadwrażliwością na dźwięki. To akurat także mój problem, więc w tym temacie nie potrzebowałam konsultacji.

Ale główny research to ten dotyczący życia w zakładzie poprawczym.

– Tę wiedzę zbierałam nie tylko z rozmów z tym mężczyzną, który się do mnie zgłosił, a który próbował sobie ułożyć życie po wyjściu na wolność, ale również rozmawiałam z dyrektorem poprawczaka, bo musiałam wiedzieć jak to wygląda z tej drugiej strony. Rozmawiałam również z kobietą z fundacji pomagającej ludziom, którzy wychodzą z zakładu. Więc tak, w opisie poprawczaka też wszystko jest prawdą, poza tym, że opowieść jest fikcyjna (śmiech).

Joanna Opiat-Bojarska, fot. Marcin Klaban

Prawdziwe jest z pewnością opisywane przez ciebie odium, które spada nie tylko na bohatera, ale i na osoby w sposób oczywisty niewinne, czyli choćby jego rodzinę.

– Ludziom wydaje się, że skoro dziecko zabiło, to matka, która wychowała takiego mordercę, jest złą matką. To prosty odruch, że staramy się wszystko oceniać jak najprościej i popadamy przez to w uogólnienia, które krzywdzą innych. Gdy mój rozmówca czekał na proces, jego rodzice musieli się wyprowadzić z mieszkania, bo nastolatkowie napadali na jego ojca i go bili. Dlatego chciałam pokazać, że przyznanie się oskarżonego do winy i odbycie kary niczego nie zamyka, a wprost przeciwnie – zbrodnia jest jak infekcja, która rozchodzi się po wszystkich, którzy mieli związek ze skazanym. Dzięki rozmowom z moim „informatorem”, ale też dzięki temu, że w zeszłym roku pomagałam Grahamowi Mastertonowi w poznaniu treści opowiadań osób osadzonych przesłanych na konkurs literacki, mogę stwierdzić, że mam kontakt z więźniami i mam pojęcie, jak ich życie wygląda. A jednak i mnie nieobce było to przekonanie, że osoba, która spędziła siedem lat w poprawczaku, może  być nadal groźna. Gdy szłam na spotkanie z „informatorem”, zastanawiałam się, że może jednak jest winny, że zabił, a zatem może lepiej wybrać na spotkanie miejsce publiczne. A skoro może być winny, to nie wiem też czy będzie mówił prawdę, czy może jednak skłamie. Bo już same lata spędzone w poprawczaku rzucają odium – niezależnie od winy. To nie jest szkoła, tylko miejsce, w którym na co dzień przebywa się z innymi nastoletnimi sprawcami przestępstw, jak choćby – a tak jest w „Winnym” – chłopakiem, który skopał na śmierć kogoś, kto nie chciał mu dać pięciu złotych na wino. Łatwo uznać, że ktoś, kto przez lata przebywa z takimi osobami, może mieć problem z normalnym funkcjonowaniem w społeczeństwie.

Pewnie także dzięki temu nie ma w „Winnych” bohaterów jednoznacznie pozytywnych. Nawet jeśli chcą być dobrzy, to zdarza im się postąpić w sposób nie do końca zgodny z prawem.

– I za to ich cenię i lubię. Bo są prawdziwi. Jeżeli człowiek jest świadomy swoich zalet, ale także wad, to jest bardziej wartościowy od kogoś, kto udaje, że posiada tylko zalety.     

Gdy szłam na spotkanie z „informatorem”, zastanawiałam się, że może jednak jest winny, że zabił, a zatem może lepiej wybrać na spotkanie miejsce publiczne. A skoro może być winny, to nie wiem też czy będzie mówił prawdę, czy może jednak skłamie.

Wspomniałaś o „Bożym ciele”, a ja czasami podczas lektury miałem skojarzenia z innym filmem – „25 lat niewinności” Jana Holoubka. Abstrahując od tego w jakim stopniu twój bohater jest winny, to podobny jest i tam, i u ciebie, mechanizm manipulacji ze strony wymiaru sprawiedliwości, szczególnie policji, która jak najszybciej chce znaleźć winnego i go skazać, bez względu na skalę winy oskarżonego. 

– Jeszcze nie widziałam „25 lat niewinności”, ale obejrzałam oparty na faktach film „Jak nas widzą” o pięciu nastolatkach z Harlemu niesłusznie oskarżonych o brutalny atak w Central Parku. I zrozumiałam mechanizm, który każe nam łatwo osądzać innych. Spędziłam też kilka dni w sądzie rodzinnym, gdzie czytałam akta sprawy tego mężczyzny, z którym się spotkałam, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie czy jest winny, czy niewinny. I muszę powiedzieć, że podczas tej lektury byłam rzucana między skrajnościami, od przekonania, że jest winny, do przekonania, że jednak jest niewinny. W naszym świecie intuicyjnie dążymy do tego, żeby coś było albo czarne, albo białe i jeśli, dajmy na to, domniemany sprawca uśmiecha się podczas wizji lokalnej, to na bank jest dla nas winien, jakbyśmy zapominali, że nerwowy uśmiech może być też reakcją na stres. Wstrząsnęła mną też lektura gazet, opisujących sprawę mojego rozmówcy, bo – bogatsza w wiedze z akt – dostrzegłam manipulacje ze strony jednego z dziennikarzy. Zdałam sobie sprawę, że ktoś nieświadomy faktów, po lekturze takich artykułów łatwo wyda wyrok. I nawet nie wie, że jest manipulowany.

Twoja książka jest też właśnie o manipulacji, bo pojawia się u ciebie postać, która doskonale rozgrywa ludzi dzięki swoim kłamstwom. Skąd to się bierze, że pozwalamy się takim ludziom okłamywać? Skąd się biorą takie osoby, jak obecny w „Winnych” psychopata?

– To prosty mechanizm psychologiczny, który rzeczywiście chciałam zgłębić przed napisaniem „Winnego”. Czytałam więc sporo o psychomanipulacjach, stosowanych choćby w sektach. Rozmawiałam z ludźmi, którzy pomagają osobom, którym udało się wydostać z sekt, lub chcącym z nich odejść. I wiem, że manipulator po prostu ustala, czego ci brakuje i stara się tę potrzebę zaspokoić. A w zamian za otwarcie tych drzwi dostaje naszą wdzięczność i lojalność. Dla mnie, osoby myślącej logicznie i analitycznie, niepojęte wydawało się, żeby tabuny ludzi szły za jakimś guru, gościem, który stoi na czele sekty. Po rozmowach z ekspertami wiem, że poddać się takim manipulacjom może każdy, nawet osoba inteligentna.

A nad czym teraz pracujesz? Thriller, kryminał, non-fiction?

– Pracuję nad trzecim thrillerem z tego cyklu, z „innymi” bohaterami, ale w tej książce wróci też stary i kochany przez czytelników bohater, choć nie zdradzę jeszcze, który. A to oznacza, że kolejna książka po tej, którą piszę, będzie trochę powrotem do kryminału.

To oznacza też powrót do pisania cykli?

– Łatwiej pracuje się nad pojedynczymi powieściami, choćby dlatego, że można z bohaterem zrobić na końcu książki wszystko. Ale serie są energią, którą pielęgnuje się w sobie przez dłuższy czas i trochę za tym tęsknię.

A non-fiction?

– W życiu pojawiają się sytuacje, które pchają nas we właściwą stronę. Liczę, że non-fiction do mnie wróci, najwyraźniej sytuacja sprzed roku to jeszcze nie był ten właściwy moment.

Rozmawiał Przemysław Poznański

Joanna Opiat-Bojarska – jedna z najpopularniejszych autorek powieści kryminalnych w Polsce. Jeśli wyrzucą ją drzwiami, wraca oknem, z uśmiechem na twarzy, szminką na ustach i w szpilkach na stopach. Mistrzyni researchu i specjalistka od brudnych spraw. Te policyjne opisała w sensacyjnej serii „Kryształowi”. Lata współpracy z policjantami sprawiły, że obudowała swoją wrażliwość twardą skorupą ochronną. Teraz ją burzy, by wziąć na warsztat najdelikatniejsze emocje. Miłość. Pożądanie. Strach.

%d