W 1938 roku obyła się niemiecka ekspedycja do Tybetu. Kierował nią Ernst Schäfer, esesman, ale wziął w niej udział również między innymi także Bruno Beger, osławiony twórca kolekcji szkieletów ze Strasburga. Celem tej wyprawy było przetrząśnięcie klasztorów tybetańskich, trafienie na wiedzę tajemną, a także dotarcie do Szambali, mitycznej krainy zamieszkiwanej przez ludzi, którzy osiągnęli duchową doskonałość oraz odnalezienie vimany, pojazdu, na którym bogowie mieli ponoć przybyć na Ziemię. To historyczne wydarzenie odgrywa istotną rolę w thrillerze Maksa Czornyja* „Grób”. Z autorem rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: O samym zainteresowaniu nazistów okultyzmem wiemy, ale pan opisuje fakty, które nie są tak powszechnie znane. Jak pana na nie trafił?
Max Czornyj: Nie pamiętam momentu, w który trafiłem na opis tego konkretnego wydarzenia. Jestem wielkim pasjonatem historii i na pewno przewinęło się kiedyś podczas moich lektur. Być może ożyło dopiero po latach, w chwili, gdy rozpocząłem pisanie kolejnej książki. Tak już jest, że wszystkie doświadczenia, cała wiedza, którą zdobywamy w życiu, później filtruje się w umyśle i wyobraźnia wypluwa je po to, by w pewnym momencie trafiły na karty książki. To psychologicznie ciekawy proces. Może kiedyś o nim napiszę…
„Grób” to fikcja, ale źródła intrygi tkwią właśnie w owych historycznych faktach. To nie pierwszy taki przypadek w pańskiej twórczości. Napisał pan choćby powieść „Rzeźnik”, w całości opartą na historii prawdziwego mordercy. Myśli pan o tym, żeby częściej sięgać po prawdziwe historie?
– Historia o Rzeźniku dostarczyła mi doznań, do których chcę powrócić. Choć jednocześnie była bardzo obciążająca psychicznie i emocjonalnie. Musiałem wszak wcielić się w postać seryjnego zabójcy, jak najgłębiej wniknąć w jego procesy myślowe, zrozumieć, dlaczego mordował, dlaczego stał się tym, kim się stał. Dodatkowo całą narrację toczyłem pierwszoosobowo, więc nic dziwnego, że w pewnym momencie jego potencjalne myśli scaliły się z moimi. To było trudne.
Jednocześnie pisanie tej książki dało mi niebotyczną satysfakcję, bo zobaczyłem, że wyłącznie na podstawie dostępnych danych stworzyłem historię, w której wszystko połączyło się w spójną całość.
„Grób” to jednak fikcja i thriller współczesny, którego bohaterami są profiler Orest Rembert i komisarz Liza Langer – postaci znane z wcześniejszej powieści „Ślepiec”. W posłowiu pisze pan, że w „Grobie” wróciły one nieco niespodziewanie – nie planował pan tego.
– Wszystkie postaci, z którymi się obcuje przez kilkaset stron i przez wiele dziesiątek godzin, stają się poniekąd elementem rzeczywistości, znajdują swoje miejsce w myślach. A jeśli są przy tym autentyczne, czyli mają tę przysłowiową kość i krew, wtedy co jakiś czas przypominają o sobie, próbują ożyć na kartach nowych książek. Liza Langer i Orest Rembert dodatkowo byli też przywoływani przez czytelników, którzy wielokrotnie w komentarzach, opiniach, recenzjach czy podczas spotkań, pytali, co się stanie z tym duetem. To przecież również pobudza wyobraźnię.
Oczywiście można do raz stworzonych bohaterów nigdy nie wracać. To bezpieczne. W przypadku tych postaci było jednak tak, że zaczęli mi się przewijać w tle nawet w przypadku poprzedniego tomu o komisarzu Deryle. Stali się elementem jego świata. Wtedy zrozumiałem, że muszę napisać o nich kolejną książkę, zobaczyć jak potoczyły się ich losy. Tylko w ten sposób mogłem ponownie wyrzucić ich z głowy. Nie wiedziałem przy tym czy po dwustu lub trzystu stronach nie porzucę tego pomysłu.
I tak staliśmy się świadkami powstawania pańskiego nowego cyklu – po wspomnianej serii z komisarzem Deryłą. Czytelnicy i wydawcy lubią cykle, pan się przed tworzeniem nowego wzbraniał?
– Nie wzbraniałem się, bo rzeczywiście pod względem wydawniczym i z punktu widzenia zaspokojenia czytelników jest to zabieg jak najbardziej pożądany. Aczkolwiek nigdy nie piszę na życzenie i kolejne fabuły nie są zleceniem, tylko muszą rozpocząć się w moim umyśle. Jeżeli zaczynają się w przewijać w moich myślach konkretne postaci czy wydarzenia, siadam i zaczynam pisanie. Wszczynając ten proces à rebours straciłbym jakąkolwiek przyjemność…

Zatem pewnie nie wie pan, kiedy Liza Langer i Orest Rembert powrócą?
– Nie zastanawiałem się nad tym. Mam teraz na warsztacie zupełnie inne projekty. Langer i Rembert powrócą, gdy siądę do pisania i znowu okaże się, że to fabuła dla nich. Obecnie po procesie pisarsko-redakcyjnym mam ich dość, a oni nie ubiegają się o uwagę. Wszystko się pewnie zmieni za kilka miesięcy.
Powieść rozpoczyna się od odkrycia masowego grobu. Czy to był ten moment, gdy pomyślał pan, że to dobra fabuła dla Langer i Remberta?
– Nie, nie spodziewałem się, że ich tam spotkam. Nie miałem pojęcia czy w kolejnym rozdziale nie pojawi się komisarz Nowak czy ktokolwiek inny. Nie wiedziałem nawet czy będzie to kryminał lub thriller. Czekałem na rozwój wydarzeń. Dopiero w chwili, gdy z grobu wydobyto ciała, nadszedł moment na pojawienie się śledczego. Okazało się, że po wielomiesięcznym szukaniu fabuły Langer i Rembert wkroczyli na scenę właśnie w tym momencie. Pojawianie się danych bohaterów to w moim przypadku proces całkowicie niekontrolowany, wręcz podświadomy. Nie chcę odbierać sobie emocji towarzyszących pisaniu. W końcu ta praca polega także na tym, że powinienem zaskakiwać sam siebie. Pochodną tych zaskoczeń są emocje u czytelników.
Bohaterowie mają tu rozwiązania więcej, niż jedną zagadkę. Dochodzi bowiem do zabójstwa, o którym dowiadują się, gdy lokalny biznesmen otrzymuje makabryczną przesyłkę.
– Każde czasy mają szaleńców, w każdych czasach kwitnie zło. To element, który w mojej powieści spina klamrą wydarzenia z przeszłości i współczesności. Zawsze znajdą się ludzie, którzy nawet najbardziej abstrakcyjne idee są gotowi uznać za paradygmat i pozwolić, by wpływały one na ich życie. Oportuniści i konformiści. Serwiliści pieniądza bądź zaszczytów. Nie przekreślam jednak z góry tych postaw jako na wskroś negatywnych.
Stworzył pan ciekawą postać antagonisty. Jego motywacje wydają się logiczne, w zasadzie nawet racjonalne. Jednocześnie czynienie zła, przemoc, sprawiają mu prawdziwą przyjemność. Jak buduje pan takie postaci?
– Racjonalność motywacji sprawcy możemy ocenić dopiero po poznaniu całości intrygi.
Piszę bez żadnej drabinki, bez planu, nie rozpisuję też wcześniej postaci. Dlatego zmierzam zawsze do punktu krytycznego, w którym muszę sprawdzić, na ile złączą się wszystkie wątki. Zdarza mi się odrzucić książkę i to nawet w punkcie kulminacyjnym, jeśli nie spinają mi się jej elementy.
Wracam do pisania, gdy spłynie na mnie oświecenie, które często nie przychodzi. Ale w przypadku „Grobu” zaskoczyło od razu i w pewnym momencie antagonista nabrał wszystkich cech oczekiwanej postaci. Takiej, która mogła kierować się właśnie takimi pobudkami, jakimi kieruje się zło w „Grobie”. Jako pierwszy rozwiązałem zagadkę tej fabuły. To daje satysfakcję.
Bohaterowie prowadzą tu naprawdę trudne śledztwo, bo psychopata w pewnym momencie bierze na cel także ich.
– W tym tkwiło pewne ryzyko. Skoro nie mam planu powieści, wydarzenia zawsze mogą potoczyć się tak, że po którejś stronie, piętnastej, pięćdziesiątej czy setnej, jeden z głównych bohaterów zginie. Nigdy nie wykluczam takiej możliwości. Problem polega na tym, że skoro czytelnicy otrzymują informację, że dostali do ręki kolejny tom o Langer i Rembercie, to mogliby nie być ukontentowani, że nagle jedna z tych postaci znika. Dlatego dla mnie zawsze tkwi w tym dreszczyk i wyzwanie.
Nie stroni pan w powieściach od okrucieństwa w opisywaniu zbrodni. Nie ma w tym epatowania, ale nie ma i przemilczania. Czy to chęć zaszokowania, przykucia uwagi, czy po prostu wymóg gatunku?
– Pojawiają się głosy, że moje książki byłyby przystępne dla jeszcze większej rzeszy czytelników, gdyby nie dosadność, która wielu przeraża. Ale nie chcę dokonywać autocenzury. Jeśli widzę w myślach scenę, która jest wypełniona wnętrznościami, krwią oraz zwłokami, to tak ją opisuję. Nie będę stawiał kropki, średnika czy przecinka w momencie, gdy moje emocje wzrastają, bo przecież ja te emocje przekazuję czytelnikowi. Nie zatrzymam się więc na chwilę przed tym, gdy ma nastąpić eksplozja. Dlatego zawsze, gdy światło mojej wyobraźni padnie na zwłoki, będę je opisywał i dzielił się swoją traumą z odbiorcami. Może ma to też wymiar autoterapii.
Debiutował pan w 2017 roku, czyli całkiem niedawno, a w tym czasie ukazało się aż dziewięć pańskich powieści, nie licząc opowiadań. Jak pan to robi?
– Opiera się to na niemal codziennej wielogodzinnej pracy. Pracy, która jest też świetną rozrywką. Dla mnie pisanie jest niczym czytanie powieści skrojonej dokładnie pod siebie. Czerpię ogromną przyjemność z całego procesu twórczego, dlatego poświęcam mu tyle czasu. Kryminał czy thriller zawsze był dla mnie lekturą wakacyjną, najczystszą formą luźnej, niezobowiązującej rozrywki. Gdy zaczynałem pisać, pomyślałem, że dostarczę sobie tych samych emocji, których doznawałem przy czytaniu. Zasmakuję basenu i plaży w domu. I rzeczywiście tak się stało. Pisanie za każdym razem to nowa przygoda.

A może przed wydaniem pierwszej powieści miał pan już w szufladzie kilka innych?
– „Grzech” napisałem jako pierwszą, pełnoprawną książkę. Postanowiłem rozesłać ją do kilku wydawnictw, które wydawały mi się w tamtym momencie największe na rynku. Filia odezwała się już po kilku godzinach czy około dobie i bardzo szybko zawarliśmy umowę. Dopiero wtedy postawiłem wszystko na jedną kartę. Zamieniłem pisanie apelacji, pozwów tudzież artykułów naukowych na beletrystykę.
Mógł pan założyć wtedy, że niezwykle szybko stanie się pan jednym z najważniejszych autorów polskiego kryminału?
– Takiego założenia oczywiście nie da się z góry poczynić. Ale jeżeli coś robię, staram się robić to z pełnym poświęceniem, zakładając jak najwyższe cele. Tworząc opowiadania byłem najmłodszym debiutantem w historii grantów Biblioteki Narodowej. Pisząc artykuły naukowe zdobyłem w krótkim czasie bodaj największą liczbę punktów. Zajmując się beletrystyką chcę wywoływać jak najgłębsze emocje u siebie, a przede wszystkim u czytelników.
Nie zamierzałem pisać thrillerów po to, żeby być autorem drugoplanowym. Dlatego oczekuję efektów. Gdybym miał wydać książkę dla samego wydania, byłoby lepiej, żeby trafiła do szuflady. Zresztą po co ją tworzyć?
Moment zakończenia pisania przynosi pewne poczucie spełnienia, ale rzecz jasna chodzi o to, żeby efekt pracy trafił do jak największej liczby czytelników. Są oczywiście gatunki niszowe, w których z założenia dociera się do mniejszej grupy odbiorców. Zdarza mi się – ale tylko dla własnej przyjemności – tworzyć poezję. Mam rozmaite ambicje czysto estetyczne, których cel jest odległy od mierzalnego sukcesu rynkowego. Na razie jednak przede wszystkim pragnę dostarczać emocji i to jak największej liczbie osób. Będę to robił tak długo, jak sam będę czerpał z tego przyjemność. I dam z siebie wszystko, aby moje emocje były emocjami czytelników.
Rozmawiał Przemysław Poznański
*Max Czornyj – adwokat i pisarz. Praktykował prawo w Polsce i we Włoszech. Autor thrillerów z cyklu o komisarzu Eryku Deryle, a także powieści „Najszczęśliwsza”, „Inna”, „Rzeźnik” oraz „Ślepiec” i „Grób”, w których występuje duet komisarz Liza Langer i profiler Orest Rembert.