Niedawno, podczas konwersacji z młodym, utalentowanym malarzem doszło do zderzenia naszych dwóch punktów widzenia tego, co określamy mianem Bizancjum. Dosłownie i w przenośni. Pomimo nieznacznie odmiennych poglądów na ten temat, zgodnie mieliśmy na myśli spuściznę tego okresu — taką wszechogarniającą od A do Z — istotną dla osiągnięć naszej cywilizacji, jeśli można pozwolić sobie na tak górnolotne sformułowania.
Uprzedzając potencjalne, choć słuszne w tym kontekście heheszki, na pewno nie chodziło nam przy okazji o „polskie Bizancjum wstydu”, czyli nawiązanie do przedstawicieli narodowej prawicy, która cztery lata temu po dorwaniu się do władzy umiłowała sobie bizantyjskie jej sprawowanie, a więc bizantyjski autorytaryzm, kordony ochroniarzy, wystawne przyjęcia, misiewiczowanie, loty samolotami na narty, kamienice rozpusty i wiele, wiele innych, niecnych przyjemności na koszt podatnika (którymi kiedyś zajmą się komisje śledcze i uczciwi, niesterowani politycznie prokuratorzy), opłaconych dla niepoznaki mizernym socjalem dla naiwnego elektoratu, który roi sobie, że też jest częścią tego Bizancjum.
Gdyż Bizancjum brzmi zawsze dobitnie. Dla bogatych i biednych, dla mądrych i głupich. A jest wyłącznie dla wybranych.
Wracając do rozmowy. W uproszczeniu, Bizancjum według mojego „adwersarza” przetrwało brawurowo Rzym (prawda) i stało się rezerwuarem ówczesnych wartości oraz osiągnięć kreatywnych (też prawda). Ja, przy całej mojej sympatii dla spuścizny Konstantynopola, chcąc nie chcąc nie miałem wyjścia: opowiedziałem się za upadłym Rzymem.
Światem przyszłego Zachodu. Naszym światem.
Wybrałem historyczny zachód, który dotrwał do nowego wschodu.
Porzuciłem historyczny wschód, który zgasł razem z nastaniem zmierzchu. Nie miejsce tu na rozprawkę historyczną nawiązującą do przesłania Edwarda Gibbona i jego „Zmierzchu Cesarstwa Rzymskiego”. Jeśli już, to o rozprawianie się z pewnymi wyobrażeniami. Gdyż upadek wcale nie był upadkiem — Rzym przetrwał w rodzącej się z popiołów antyku nowej jakości geopolitycznej, która miała nadać ton prawie całej Europie.
Bizancjum sporo z siebie oddało naszej cywilizacji, jednak to krainy Zachodu, powstałe na gruzach Cesarstwa Rzymskiego, zaczęły zawiadywać później historią, postępem oraz imponującym rozwojem technicznym. Fakt, przez krew, wojny, migracje ludów. Przez rozkwit sztuk, szaleństwa teologii, nieustanne poszukiwanie czegoś nowego i budowanie go na gruzach starego. Znajdźcie mi niewinny odcinek naszych dziejów bez bólu, cierpienia, wyrzeczeń, powiem wam, dziękuję. Nie powiem, bo nie znajdziecie.
Bizancjum, zastygłe wygodnie niczym ważka w bursztynie, ewoluowało stopniowo we Wschód, ze wszystkimi jego zaletami i wadami.
Tych ostatnich narastało coraz więcej. Zachód, choć nieco się zadżumił Średniowieczem (uogólniając), to odrodził się na nowo jako miejsce największej progresji na planecie. Nietuzinkowi odkrywcy, genialni artyści, wybitni władcy, przełomowe wynalazki, rewolucyjne filozofie, odświeżająca zatęchłe w pogaństwie chrześcijaństwo Reformacja, godzące w porządek feudalny i monoteistyczny Oświecenie — można by tak długo wymieniać osiągnięcia kolejnych epok po upadłym Rzymie. Kto to neguje, drwi z tego niczym cyniczny standuper na scenie i hołubi „szlachetną dzikość”, niech po prostu rozbierze się do naga i pobiegnie w knieje. Być może tam odnajdzie spokój ducha, daj mu, Boziu, regresu.
Bizancjum świeciło intensywnie tylko przez chwilę dziejową, w ostatecznym podsumowaniu okazując się fejkową lampą LED. Chwała mu za to, za tę odrobinę płochliwego światła na Bliskim Wschodzie i późniejszą promocję prawosławia, które dzisiaj, mimo dziadowskich popich bród i zawodzenia pieśni religijnych podczas mszy zabójczo długich jak wszystkie sezony “Walking Dead”, ma w sobie sporo serca dla bliźniego. Od czasu do czasu lubi go wybatożyć niczym Iwan Groźny bojarów, potem niespodziewanie wybacza, podaje rękę na zgodę, na samogon duchowy do cerkwi zaprasza.
Niezależnie od swoich dokonań, Bizancjum od początku było skazane na upadek.
Co zostało przypieczętowane zdobyciem Konstantynopola w 1453 przez wojska Imperium Osmańskiego. Turecki anszlus Bizancjum spowodował, że już nigdy nie wydostaje się na wolność. Na dokładkę decyzją sułtana Mehmeda II zaksięgowano jego smutny los, zmieniając kościół Hagia Sophia w meczet.
Na marginesie. Po wiekach ciemnoty islamskiej, świecki przywódca Turków, Mustafa Kemal Atatürk w 1934 polecił, aby świątynię zamienić w muzeum. To był gest wobec dziedzictwa Bizancjum oraz pamięci Zachodniego Rzymu, władcza wskazówka dla muzułmanów, żeby nie tylko nie bezcześcili przeszłości (niczym współcześni talibowie), lecz szanowali jej spuściznę taką, jaką jest. Niestety, w 2016, na polecenie prezydenta, dzisiaj już praktycznie dyktatora Erdoğana we wnętrzu Hagii muezin zaintonował ezan, czyli wezwanie do modlitwy. Jakiś turecki Kurski zrobił z tego dodatkowo transmisję telewizyjną na cały kraj, co miało powiedzieć: wstaliśmy z kolan, zaanektowaliśmy ponownie symbol Bizancjum, który z czasem przeistoczymy w meczet jak za dobrych, sułtańskich czasów.
Ze swojej strony dodam: mam nadzieję, że to się nie uda, szczególnie po napaści tureckiej armii na Kurdów.
TripAdvisor może sobie promować The 10 Best Of Istanbul and okolice, but sorry, odechciewa się teraz jechać do Turcji i wydawaną kasą wspierać reżim, prowadzący swój kraj do klęski i rozłamu, a nie hegemonii oraz nowego, wyimaginowanego w głowie tureckiego dyktatora islamskiego Bizancjum. Jedyne, czym Turcy podbili współczesny świat, to kebab i niech tak zostanie — dla ich i naszego dobra.
Bizancjum, jak widać inspiruje. Tych dobrych i tych złych. Jego magia opiera się przede wszystkim na przesadzie. Na nadmiarze. Niekiedy uzasadnionym, częściej na siłę, by kłuć w oczy tych, których na to Bizancjum po prostu nie stać. Lub go nie czują. Bizancjum nie jest dla każdego. Żeby korzystać z jego zalet, trzeba nieco oddalić się od skromności, racjonalizmu.
Bizancjum zawsze pozwalało sobie na więcej.
Więcej koni na wyścigach zaprzęgów. Więcej eunuchów. Większe haremy. Wszystko większe. Gdyby Bizancjum budowało Pałac Kultury i Nauki, to, przepraszam towarzyszu Stalin, ten pałac byłby co najmniej dwa razy większy. Dziś, w wersji architektoniczno-autokratycznej Bizancjum dostąpiło zasłużonej reinkarnacji w Dubajach tego świata. Szejkowie i roponośni książęta marzą, by zostać lokalnym Justynianem Wielkim. Zbudować swoje sięgające chmur Hagie Sophie. Nawet jeśli nie mają pojęcia o istnieniu tego bizantyjskiego cesarza. Podobnie bajecznie bogaci Chińczycy, którzy gdyby spotkali na swojej drodze Konfucjusza, nawet by na niego nie spojrzeli, zajęci gapieniem się w ekran najnowszego smartfona.
Bizancjum inspiruje artystów, ale również niepokoi przesytem maluczkich tego świata, wiodąc ich na manowce. Ma wpływy na wielu innych płaszczyznach, łącznie z durnymi ustawami antyklimatycznymi, promując węgiel, wycinkę lasów i fabryki taśmowo odżywianych tuczników. Bizancjum rozwija się i anektuje śmiało jak Prusy, Austria i Rosja kiedyś Rzeczpospolitą. Poniekąd mój rozmówca ma rację odnośnie niebagatelnej mocy i siły rażenia Bizancjum.
Niestety, wszystko, co pochodzi od strony bizantyjskiej, jest udawane. Jest odpustowym kogutkiem. Na siłę wzbogaconą projekcją tego, co oryginalne i skromne ze strony Rzymu. Bizancjum jedzie na haju, a haj oszołamia całkiem przyjemnie, nie przeczę, można się w nim zakochać. Na jak długo? Do pierwszego upadku, czego nikomu nie życzę oprócz tych, co z Bizancjum w naszym kraju zrobili sobie sposób na życie.
Do następnego #przerwanysenkornagi