W gąszczu zakulisowych politycznych intryg, szpiegowskich rozgrywek i morderczych pojedynków kryje się u Zafóna historia o odebranym dzieciństwie. „Labirynt duchów” i cała tetralogia „Cmentarz zapomnianych książek” to zatem próba oddania bohaterom przynajmniej ułudy tego utraconego czasu niewinności i ufności.
Trwa mroczny reżim generała Franco, stojący pod znakiem politycznych mordów i nadużywania władzy przez tych, którzy dorwali się do najwyższych urzędów w państwie. To świat pozbawiony zasad, moralności, a już na pewno poczucia sprawiedliwości. Do więzienia idą niewinni – i to nie tylko wrogowie polityczni, ale i ci, których przebywanie na wolności jest dla rządzących niewygodne z przyczyn często banalnych, czasem w wyniku zwykłego widzimisię. Jednym z tych, którzy bezkarnie decydują o życiu i śmierci innych jest minister Valls, niegdyś dyrektor budzącego grozę więzienia Montjuic. Nie liczący się z nikim, używa danych mu narzędzi przede wszystkim do własnych, egoistycznych celów. Valls jest na świeczniku, hołubiony i wychwalany, także za literacką twórczość. Nie powinien się więc niczego obawiać. A jednak i do jego świata w pewnym momencie wkrada się strach, obawa. Czyżby mrok totalitarnego państwa zaczął przysłaniać dolce vita frankistowskiej nomenlatury, a strach zakażać także „swoich”? Faktem jest, że pewnego wieczoru minister wyjeżdża w pospiechu ze swojej posiadłości i znika bez śladu. O jego losie pojęcia nie ma nie tylko rodzina, ale – co ważne – aparat państwa.
Reżim przetrwałby nie taki skandal, ale po co ryzykować? Dlatego fakt zniknięcia ministra jest skrzętnie ukrywany, a na scenę wkracza niejaka Alicia Gris – piękna, inteligentna, ale jednocześnie bezwzględna agentka tajnych służb. Jej zdanie to ustalenie miejsca pobytu Vallsa.
Znamy Alicię z początku książki, gdy w 1938 roku cudem unika śmierci w bombardowaniu Barcelony – teraz, ponad dwadzieścia lat później, wraca kobieta pozbawiona dziecięcych złudzeń, cierpiąca z powodu odniesionej w dzieciństwie rany, choć tak naprawdę cierpiąca przede wszystkim z powodu życiowych wyborów, które doprowadziły ją do zawodu, w którym osiągnęła mistrzostwo, ale którego szczerze nienawidzi. Alicia nie jest więc apologetką systemu, lecz poniekąd jego kolejną ofiarą, dla której jedyną szansą przetrwania jest… wierna służba systemowi. To ważne, bo przesądzi o wszystkim, co Alicia zrobi na kartach książki, o każdym jej wyborze.
Zobacz także:
Imię Alicii nie jest przypadkowe. Skojarzenie z bohaterką Lewisa Carolla nasuwa się samo już w pierwszych scenach, gdy jako mała dziewczynka trafia tam, gdzie w „Cieniu wiatru”, pierwszym tomie tetralogii, trafił dziesięcioletni Daniel Sempere – on jednak zaprowadzony jest na Cmentarz Zapomnianych Książek przez ojca, przypadek Alicii znacznie bliższy jest temu, co spotyka jej imienniczkę z „Alicji w Krainie Czarów”. Alicia Gris z lat 50. XX wieku jest jednak Alicją, która zapomniała, że istnieje tamten na poły baśniowy świat książek, literatury, przewracanych pieczołowicie kartek. To Alicja zgorzkniała, marząca już tylko o tym, by kolejne zadanie dla reżimu było tym ostatnim. Tak może się stać, jeśli odkryje tajemnicę znalezionego w domu Vallsa tomu „Labirynt duchów VII” Victora Mataixa – kolejnej części niezwykle trudno dostępnego powieściowego cyklu sprzed lat.
Bo u Zafóna wszystko musi kręcić się wokół książki. Można powiedzieć, że na swój sposób jego tetralogia nie jest więc na dzisiejsze czasy – nie dość, że dostajemy opasłe, kilkusetstronicowe i wielowątkowe tomiszcza, to jeszcze autor uparcie drąży tak we współczesnym świecie komercji i tandety niemodny temat jak literatura. Przy tym buduje książkom książkom – i z książek – swoiste świątynie (ów powtarzający się motyw ułożenia książek w kształt spiralnych schodów jak w Sagrada Familia), z ołtarzami, na których składana jest ofiara z książek i dla książek. Niewątpliwe jest fetyszystyczne wręcz wielbienie przez Zafóna książki jako przedmiotu, będącego kluczem i bramą do innego, ciekawszego świata. Tu za książki się zabija i za książki ginie, tu podejmuje się śmiertelne ryzyko pisząc książki i odmawiając ich napisania.
Zafón opisuje świat z pewną narzuconą sobie świadomie naiwnością dziecka i nie przeszkadza mu to, że w „Labiryncie duchów” dziesięciolatek z „Cienia wiatru”, czyli Daniel Sempere, jest już dorosłym mężczyzną. Ta narracja nie objawia się w uproszczonym postrzeganiu rzeczywistości, lecz bardziej w zaufaniu, że książki nie tylko nie umarły, ale mogą mieć zbawczą moc.
Zobacz także:
Ale taka właśnie jest konwencja tego cyklu. Bohaterowie poruszają się w świecie okrutnym, który dla wielu z nich ma w podarunku tylko śmierć. Jedynym wybawieniem pozostaje więc Cmentarz Zapomnianych Książek, jako swoisty portal, który przenosi bohaterów do innego, lepszego świata, odciętego, przynajmniej pozornie, od mrocznych czasów frankistowskiej Hiszpanii. O ile więc świat na zewnątrz jest światem morderczych intryg, noży wbijanych pod żebro w mrocznych zaułkach i strzałów w ciemności, to Cmentarz pozostaje miejscem, do którego czasem, i owszem, wedrze się z zewnątrz zło, ale istnieje nadzieja, że uda się je pokonać w myśl zasady mówiącej o piórze silniejszym od miecza.
Ta dziecięca naiwność narracji w zadziwiający sposób podkreśla przygnębiający, wiodący wątek „Labityntu…”. Bo jest to w zasadzie opowieść o odebranym dzieciństwie, czyli o tym, co immanentne dla losu tych, którym przyszło dorastać w totalitarnym świecie. Tu zresztą wątek ten nie oznacza tylko wielu lat pozbawionych dziecięcej radości, lecz urasta do rangi symbolu zbrodniczego frankistowskiego reżimu, przybierając drastyczne kształty, przywołując choćby wspomnienia rozbitych rodzin i osieroconych dzieci. Zafón ubiera w literacki kostium to, co było faktem – szacuje się, że tylko w latach 40. i 50. zabrano hiszpańskim rodzicom nawet 20 tys. niemowląt, a odbieranie rodzicom dzieci było jednym ze środków polityki państwa wobec członków opozycji. Jeśli więc autor daje w pewnym momencie nadzieję, że to zło można odwrócić, to raczej przewrotną, bo ostatecznie złudną.
Narracja Zafóna, czasem denerwująca w swym sentymentalizmie, a już na pewno w wielopiętrowych barokowych zdaniach towarzyszącego nam od pierwszego tomu Fermína Romero de Torresa, prowadzi nas do konkluzji – o ile dobrze rozumiem autora – że zapewne szczęśliwego dzieciństwa, raz odebranego, nie odzyskamy. Możemy jednak przynajmniej spróbować narzucić światu naszą narrację, opartą na tym, co odnajdziemy we wspomnieniach lub w wyobraźni. Owszem, może to brzmieć banalnie, ale w pewnym sensie pozostaje jedyną radą dla każdego, kto chce pozostawić za sobą świat naznaczony cierpieniem zgotowanym przez bezduszne czasy.
Zobacz także:
„Labirynt duchów” jest polityczno-szpiegowskim thrillerem pełnym zwrotów akcji, śmiertelnych intryg, brudnych zakulisowych rozgrywek, ale – choć czytać można go bez znajomości poprzednich tomów – dla miłośników serii jest z pewnością również pełnym wzruszeń pożegnaniem z bohaterami poprzednich części, ukazujących się w Hiszpanii od 2001 roku (w Polsce od 2005). Spotkamy ich wszystkich – wspominanego już Fermina i całą rodzinę księgarzy Sempere, powrócą tajemnice związane z pisarzami – Julianem Caraxem i Davidem Martinem. Wszelkie wątki niedokończone w „Cieniu wiatru”, „Grze anioła” i „Więźniu nieba” znajdą tu swoje kulminacje, z tą najważniejszą, a choćby i skrajnie naiwną – że książki żyją i przeżyją, nawet gdy próbuje się o nich zapomnieć.
Carlos Ruiz Zafón, Labirynt duchów (El laberinto de los espíritus)
Przełożyli Katarzyna Okrasko i Carlos Marrodán Casas
Muza 2017
