Jest traktowana z pobłażaniem, bo potrafi wykazać się niepojętą wręcz naiwnością. A jednak to ona okazuje się być tą osoba, która scala rodzinę. „O matko!” to świetna analiza współczesnej rodziny i gotowy scenariusz dla Almodóvara.
Sylwestrowy wieczór dla większości z nas jest czasem podsumowań (często rozczarowujących) i planów (często na wyrost). Przekąski, odliczanie do północy i kieliszek musującego wina. W powieści „O matko!” Alejandro Palomasa, rozgrywającej się w Barcelonie, dochodzi jeszcze element z hiszpańskiej tradycji – 12 winogron, które trzeba zjeść, by zapewnić sobie powodzenie w Nowym Roku.
Nieodłącznym elementem świętowania kolejnego obrotu Ziemi wokół Słońca są też fajerwerki. Nie zabraknie ich też tutaj – choć nie w dosłownym sensie. U Palomasa tym, co podgrzewa atmosferę rodzinnego zjazdu są skrzętnie skrywane tajemnice i traumy, które w pewnym momencie muszą wybuchnąć. Tym bardziej, gdy katalizatorem jest ktoś taki jak Amalia – matka, ale w nobliwym typie matrony, lecz zagubiona, roztargniona, osoba, która zapomniała kupić kwiaty, więc wieczór musi obyć się bez nich. Ale to ona, gdy wymaga tego sytuacja, wykazuje się głębokim zrozumieniem, zrzuca maskę nieporadności i dyskretnie, acz stanowczo, prostuje poplątane losy, kieruje członków rodziny na właściwą drogę. Staje się perfekcjonistką, skrupulatnie liczącą sylwestrowe winogrona.
To ważna umiejętność, bo odwiedzających ją członków rodziny nie da się uznać za tuzinkowych: narrator Fer, syn Amalii, samotny gej po trzydziestce, perfekcyjna córka Silvia, druga córka Emma i jej dziewczyna Olga oraz wujek Eduardo – niepoprawny kobieciarz. Można powiedzieć, że każdy z nich, decydując się na wspólnego sylwestra, świadomie wchodzi w pułapkę – przecież od czasu rozwodu matki data 31 grudnia zawsze przynosi rodzinie pecha, a kolacje kończą się fiaskiem. Czy tym razem będzie tak samo?
Palomas prowadzi narrację niespiesznie, samo przygotowanie do wieczoru jest pretekstem do opowiedzenia historii poszczególnych członków rodziny – do przeanalizowania źródeł ich traum, odkrycia prawdy schowanej głęboko pod uśmiechami i słowotokiem. Bolesne rozstanie, skrywana życiowa porażka czy w końcu najbardziej chyba wstrząsająca opowieść o tragedii, która przerwała dopiero co rozkwitającą miłość i o niemożności pogodzenia się z prawdą – wszystko to, prędzej czy później, w tej czy innej postaci, pojawi się przy sylwestrowym stole i będzie musiało zostać skonfrontowane z rzeczywistością.
Ale bez obaw – „O matko!” to opowieść skrząca się humorem, przede wszystkim sytuacyjnym, podanym subtelnie, za to w dużych dawkach. Palomas jest gawędziarzem, który nawet przez moment nie chce nas zanudzić. Dlatego bardzo blisko tej opowieści do najlepszych osiągnięć Pedro Almodóvara – takich dzieł jak „Wysokie obcasy”, „Volver” czy „Wszystko o mojej matce” – skrywających pod maską humoru ważką opowieść o kondycji współczesnego człowieka i współczesnej rodziny.
Przeczytaj także: Możliwość ciała | Liliana Hermetz, Costello. Przebudzenie
Przeczytaj także: Letnia apokalipsa | „Przekrój”, lato 2017
Alejandro Palomas, O matko! (Una madre)
Przełożyła Katarzyna Górska
W.A.B. 2017