Chciałem napisać powieść hiperrealistyczną z postaciami, które są większe, niż zwykli ludzie. To metoda, którą stosował Dickens, a którą nazywam „realizmem operowym” – mówił podczas pobytu w Polsce Salman Rushdie, mieszkający w Nowym Jorku brytyjski pisarz urodzony w Indiach. Jego „Złoty dom Goldenów” właśnie ukazał się w Polsce nakładem Domu Wydawniczego Rebis.
Przez wielkie, misternie kute drzwi rezydencji, wchodzi mężczyzna w siwej peruce, z wielkim, wyraźnie sztucznym siwym wąsem. Na jego spotkanie wychodzi sam Salman Rushdie. Przybysz to znany komik Larry David, a to, co oglądamy to odcinek popularnego serialu „Pohamuj entuzjazm”. Rozmowa schodzi początkowo na wymowę imienia autora „Szatańskich wersetów” (akcent na drugą sylabę, i bardziej Salman czyż salmon czyli łosoś), lecz David ma inny problem – jak żyć po ogłoszeniu fatwy? „Fatwa-sex”, sex po fatwie, to najlepszy możliwy seks – odpowiada Rushdie. Człowieka w niebezpieczeństwie otacza swoisty fatwowy sexy pył (fatwa sexy pixie dust).
To żart, ale w 1989 roku Salmanowi Rushdiemu nie było do śmiechu. – Seks to ostatnia rzecz, o której się myśli po ogłoszeniu fatwy – przyznaje pisarz.

Dziś żyję normalnie
Powieść „Szatańskie wersety” ukazała się w 1988 roku. Jej tytuł odnosi się do apokryficznych wersów w surze „Gwiazda” (An-Nadżm), których nie znajdziemy w kanonicznej wersji Koranu, a które miał jakoby podyktować Mahometowi Szatan pod postacią archanioła Dżibrila. Mówi się w nich o trzech boginiach czczonych w Mekce, których boskość miał jakoby potwierdzić Prorok, podważając tym samym monoteizm własnej wiary. Kilka miesięcy po publikacji książki ajatollah Chomeini, przywódca Iranu, ogłosił, że uderza ona w islam i wydał wyrok śmieci na autora i wszystkich, którzy przyczynili się do publikacji powieści. W Polsce pierwsze wydanie „Szatańskich wersetów” ukazało się bez informacji o wydawcy i tłumaczu.
Osiemnaście lat później pisarz niechętnie mówi o tej sprawie, choć na jego konferencję prasową obowiązywały akredytacje, a przed spotkaniem w warszawskim Teatrze Powszechnym każdy z widzów był kontrolowany przez ochronę.
– To było dawno – mówi pisarz. – Dziś żyję normalnie. O ile życie pisarza może być normalne – śmieje się.
Z Bombaju do Wielkiej Brytanii
Los kontrowersyjnego autora wpisuje się w jego nazwisko, które tak naprawdę nie jest nazwiskiem rodowym. Ojciec pisarza przybrał je na cześć Awerroesa ibn Ruszda, dwunastowiecznego arabskiego filozofa, teologa, lekarza, prawnika i matematyka, wygnanego z Kordowy za nieprawowierne poglądy filozoficzne. To za pośrednictwem tego myśliciela zachodni uczeni poznali większość dzieł Arystotelesa, a razem z nimi klasyczną logikę. A mimo to sam Awerroes zmarł na wygnaniu w Marrakeszu.

Choć podczas spotkań tryska energią i humorem, Salman Rushdie, a od 2007 roku sir Salman Rushdie, skończył w tym roku siedemdziesiąt lat. I choć nie miesza w rodzinnym Bombaju, to nie przebywa też na wygnaniu. Opuścił Indie pięćdziesiąt sześć „i pół” roku temu jako nastolatek. Przyjechał do Wielkiej Brytanii, by uczyć się, apotem studiować i już został. Na kolejne trzydzieści pięć lat. Od dwudziestu mieszka w Stanach Zjednoczonych i to tutaj umieszcza akcję swojej najnowszej powieści „Złoty dom Goldenów”. To opowieść o emigrancie Neronie Goldenie, który osiedla się na Manhattanie w dniu inauguracji prezydentury Baracka Obamy. Przywozi ze sobą trzech synów, ale nie ma przy nim żony czy kochanki. Od tej chwili wkraczamy w gąszcz rodzinnych intryg i sekretów funkcjonujący na tle wielkiej polityki. To pierwsza tak realistyczna powieść Rushdiego, uznawanego za twórcę hinduskiego realizmu magicznego.
– Moja poprzednia powieść, „Dwa lata, osiem miesięcy i dwadzieścia osiem nocy”, aż skrzyła się od magii. Pomyślałem, że nie jestem w stanie pisać kolejnej takiej powieści. Stąd decyzja, by pójść tym razem w realizm, a nawet hiperrealizm – tłumaczy Salman Rushdie. Nie ukrywa, że inspirowali go tacy pisarze amerykańscy jak Edith Wharton i jej „Wiek niewinności”, Henry James z „Domem na Placu Waszyngtona” czy James Baldwin, autor „Innego kraju”. – Ale najwięcej inspiracji dostarczył mi Charles Dickens. Jego realizm jest jakby „podkręcony”. Świat przedstawiony w tle opisany jest z taką dbałością o szczegóły, że poruszające się w nim postaci wydają się jakby większe, niż rzeczywiści ludzie. To tak jak w operze, dlatego nazywam to, co robił Dickens i to, co zastosowałem w „Złotym domu Goldenów”, „realizmem operowym” – opowiada pisarz.

Jak się narodził Neron Golden?
Sam pomysł napisania najnowszej powieści zrodził się dziewięć lat temu, po zamachu terrorystycznym na hotel w Bombaju (Mumbaju), w którym zginęło ponad 170 osób.
– Szybko okazało się, że współpracowali przy nim dżihadyści z Pakistanu i mumbajska mafia. Ta ostatnia jest dość specyficzna, bo znana jest z działalności kulturalnej, inwestuje choćby w kinematografię. Dlatego pomyślałem: jak to możliwe, że kulturalna „elita” weszła w konszachty z terrorystami. Uznałem, że istnieje swoisty trójkąt powiązań, na wierzchołach którego znaleźli się dżihadyści, mumbajska mafia i celebryci. Zainteresowało mnie w tym momencie tworzenie postaci, która znajdzie się dokładnie w środku tego trójkąta. I tak narodził się Neron Golden, człowiek, który ucieka z Indii przed przeszłością i stara się zmienić swoją tożsamość. A jednak nie stara się być niewidzialny, bo nikt kto nadaje sobie takie imię i nazwisko nie chce pozostać anonimowy – tłumaczy Salman Rushdie.
Historię Goldena poznajemy jednak w powieści przez pryzmat obserwacji młodego filmowca. – To bardzo ambitny człowiek, który co prawda nie nakręcił jeszcze żadnego filmu, ale jest przekonany, że jego „Dekalog” byłby lepszy od serialu Krzysztofa Kieślowskiego – opowiada pisarz. Ta postać narratora oraz miejsce akcji nasuwają porównanie z „Wielkim Gatsbym” Francisa Scotta Fitzgeralda, gdzie również poznajemy głównego bohatera z punktu widzenia innej postaci, Nicka Carrawaya. Jak zaznacza Rushdie, różnica jest taka, że jego narrator nie pozostaje świadkiem wydarzeń, lecz spróbuje wpłynąć na życie rodziny Goldenów.

„To nie jest miły człowiek”
Choć istotnym punktem dla powieści jest inauguracja prezydentury Obawy, to punktem zwrotnym polityczno-społecznego tła powieści okazuje się wkroczenie na scenę polityczną groteskowej postaci z ambicjami wystartowania w najbliższych wyborach prezydenckich. Kandydat to ambitny, narcystyczny arogant z makijażem i farbowanymi włosami. Choć powieść jest realistyczna, to akurat ta postać wygląda jak wyjęta z komiksu.
– Nic dziwnego, przecież Nowy Jork jest miastem z komiksu – śmieje się Rushdie. – Metropolis Supermana to jasna strona tego miasta, Gotham City Batmana to Nowy Jork nocą i w deszczu. A Spiderman mieszka wręcz w pod konkretnym adresem w dzielnicy Queens – przypomina pisarz.
W powieści nie pada nazwisko Donalda Trumpa, ale skojarzenie z groteskowym kandydatem jest oczywiste. Podobnie jak brak sympatii Salmana Rushdiego dla tego polityka. – Spotkałem go trzykrotnie i mogę zapewnić, że to nie jest miły człowiek – mówi autor „Śalimara klauna”. Jego zdaniem Trump wypłynął nie tylko na mobilizacji elektoratu prawicowego, ale także na starciach po stronie lewicy.
– Wielu ludzi z tej strony sceny politycznej było niezadowolonych z braku nominacji dla Berniego Sandersa i publicznie krytykowało kandydaturę Hilary Clinton. To wpłynęło na młodych ludzi, którzy po prostu nie poszli do wyborów. Uważam takie tarcia za nieodpowiedzialne. Nie dalej jak wczoraj Susan Sarandon, znana z poparcia dla lewicy, stwierdziła w jednym z wywiadów, że Clinton byłaby niebezpieczna na stanowisku prezydent USA. Tak jakby wciąż nie zauważyła, że naprawdę niebezpieczna osoba właśnie zasiada w Białym Domu – mówi Salman Rushdie.

Drugi raz w Polsce
Pisarz wymienny jest od lat jako kandydat do Literackiej Nagrody Nobla, ale przekonuje, że nie marzy o tej nagrodzie. – Pamiętacie scenę z „Dziennika Bridget Jones” Sharon Maguire z 2001 roku, gdzie autor powieści został potraktowany jako osoba wskazująca drogę do toalety, a sama Bridget określa jego powieści jako „też całkiem niezłe”? – To pokazuje dystans pisarza do samego siebie.
– Jest wielu innych, którzy zasługują na Nobla, choćby Milan Kundera. Inni nigdy jej nie dostali, jak Lew Tołstoj, Franz Kafka czy Henrik Ibsen. Mam wrażenie, że nie otrzymali jej najwybitniejsi pisarze XX wieku – śmieje się.
Pisarz przyjechał do Polski po raz drugi po jedenastu latach. Zna nasz kraj i jego kulturę. W „Złotym domu Goldenów” też znajdziemy polski wątek – jako swoiste cameo pojawia się tu postać Pana Cogito z poezji Zbigniewa Herberta.
– Nie miałem szczęścia poznać Herberta, ale gdy ostatnio byłem w Polsce, po Krakowie oprowadzał mnie wybitny poeta Adam Zagajewski, a po Warszawie sam Jerzy Kapuściński – wspomina autor „Dzieci północy”.

___________________________________
Wypowiedzi pisarza pochodzą z konferencji prasowej i spotkania z czytelnikami w Teatrze Powszechnym, zorganizowanych przez Dom Wydawniczy Rebis, wydawnictwo Agora i Empik.