Jeśli „Prometeusz” był o szukaniu stwórcy, to „Obcy: Przymierze” jest o „śmierci boga” i odnajdywaniu stwórcy w sobie. A zatem jeśli poprzedni film był o pokorze, to ten jest o pysze.
Powiedzmy to sobie jasno: „Obcy: Przymierze” nie jest najlepszym filmem Ridleya Scotta, co więcej: nie jest najlepszym filmem z serii „Obcy”. Scott nie miał jednak łatwego zadania – jak nakręcić sequel „Prometeusza”, który byłby zarówno utrzymany w nastroju pewnej mistyki filmu dekonstruującego mit o stworzeniu człowieka, a jednocześnie wróciłby do tego, co seria ma w sobie najlepszego: mrocznej atmosfery kosmicznego horroru opartego na rozgrywającym się w klaustrofobicznej przestrzeni pojedynku człowieka z obcą i krwiożerczą, ale przy tym inteligentną formą życia.
„Przymierze jest więc – bo być musi – swoistą hybrydą. Zdecydowanie bliżej mu jednak do klasyki serii, niż do nieco kuriozalnego „Prometeusza”, który odczytywać można było raczej jako spin-off, gdzie przecież nie pojawia się nawet obcy o niepowtarzalnej sylwetce zaprojektowanej przez H.R. Gigera. Jest nawet w „Przymierzu” pewna retrospektywna scena, którą wprost odczytywać by można jako chęć zakończenia wątków tak mocno rozwiniętych w „Prometeuszu”, swoista scena zemsty stworzonych nad stwórcami.
Jeśli w warswie fabularnej najnowszy film czerpie z „Prometeusza”, to jednak tylko wtedy, gdy sięga po wątki, mogące wspomóc nową historię – poznajemy więc poniekąd dalsze losy bohaterów poprzedniego filmu, dostajemy też znaczącą scenę rozmowy robota ze stwórcą, przenoszącą nas wprost do tamtego uniwersum. Ale zaraz potem widzimy czołówkę wzorowaną niemal jeden do jeden na „Obcym – ósmym pasażerze Nostromo”. I tak jak wtedy, zostajemy wrzuceni w sam środek kosmicznego rejsu, tym razem transportującego osadników na nowo odkrytą kolonię.
Oto widzimy majestatyczny statek „Przymierze” przemierzający czarną przestrzeń, nad tysiącami osób śpiących w szczelnych kapsułach hibernacyjnych czuwa robot Walter o twarzy Michaela Fassbendera. Wszystko toczyłoby się ustalonym rytmem, gdyby nie pewien przypadek: wybuch gwiazdy, zakłócający lot. A potem kolejny przypadek: niespodziewana transmisja z nieznanej planety. Jeśli o coś można więc mieć pretensje do scenarzystów filmu, to przede wszystkim o to, że tym razem nie znaleźli logicznego uzasadnienia dla spotkania ludzkości z obcym. W poprzednich częściach to spotkanie było nieuniknione – albo z powodu mającego wyraźne priorytety robota, albo misji ratowniczej skierowanej do osadników mieszkających na zainfekowanej planecie, albo w wyniku przeniesienia – przez samych bohaterów – zarodka obcego na więzienną planetę. Tu śladu owego Fatum nie ma. Bo przecież wystarczyłoby, że w otchłani kosmosu nie doszłoby akurat do wybuchu gwiazdy, a misja „Przymierza” skończyła się tak, jak ją zaplanowano na Ziemi. Poza tym jednak „Przymierze” jest wierne głównemu nurtowi serii – a przede wszystkim części pierwszej, którą chwilami wręcz kopiuje, jak w scenach, gdy bohaterowie zostają „zapłodnieni” zarodkiem obcego czy w całej sekwencji ścigania bestii w przestrzeni statku kosmicznego i zadawanych przez nią śmierci, a nawet w motywie robota przedkładającego obcą formę życia nad ludzi (choć kierują nim inne motywy). Jest też silna postać kobieca, choć chwała Katherine Waterston, że nie próbuje być nową Sigourney Weaver czy Noomi Rapace. Walczy, ale znajduje też czas na łzy i rozpamiętywanie straty, która ją dotknęła.
Ale jest poza warstwą fabularną też inna – to warstwa nastroju. To ona decyduje, że „Obcy: Przymierze” nie jest kopią „Obcego – ósmego pasażera Nostromo”. I to akurat zasługa owej hybrydowości odcinka – film bierze bowiem z „Prometeusza” nastrój i pewne filozoficzne zacięcie, dzięki czemu kontynuuje rzucone w poprzedniej części pytanie o istotę stwórcy i jego stosunek do stworzenia. O ile jednak tam główna bohaterka z pokorą szukała swoich „bogów”, o tyle tu najsilniej rozbrzmiewa okrzyk zaczerpnięty z Nietzschego: „Bóg nie żyje”. A skoro tak, to czemu nie pokusić się, by samemu nim zostać? Przejmująca końcówka filmu sugeruje, że niedługo przekonany się jak może kończyć się taka zabawa w stwórcę.
Przeczytaj także: Miejcie nadzieję | Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie, reż. Gareth Edwards
Przeczytaj także: Eko-baśń o zabijaniu | Pokot, reż. Agnieszka Holland
Przeczytaj także: Kebab z polskich fobii | PolandJa, reż. Cyprian T. Olencki
Obcy: Przymierze (Alien: Covenant), reż. Ridley Scott
Dystrybucja: Imperial – Cinepix
Premiera 12 maja 2017