Siłą tej książki miał być jej główny bohater – detektyw Cormoran Strike. Nie jest – szoł ukradła mu… sekretarka. I to być może jeden z ważniejszych powodów, dla których warto przeczytać „Wołanie kukułki”.
Żeby wszystko było jasne: Robin Ellacott nie jest kolejną Lisbeth Salander, daleko jej do bohaterki trylogii Stiega Larssona, ale i tak wydaje się najmocniejszą postacią „Wołania kukułki”. To ambitna, bystra dziewczyna, dla której praca w agencji detektywistycznej jest spełnieniem marzeń – nie do końca ziszczalnych, bo u Strike’a umieszczona została jako pracownik tymczasowy, a właściciel agencji nie śmierdzi groszem i trudno w tej sytuacji odmówić innym pracodawcom, którzy zdają się bić o możliwość zatrudnienia Robin. Dziewczyna odwleka jednak moment opuszczenia agencji i dzięki temu nie tylko szybko staje się równoprawnym (acz długo niedocenianym) partnerem dla detektywa, ale wnosi też do książki oryginalność, której – niestety – brakuje często głównemu bohaterowi.
Robert Galbraith, czyli oczywiście J.K. Rowling, miał/a wszystko, by stworzyć kryminał przełomowy. W serii o „Harrym Potterze” udowodniła, że nie brakuje jej wyobraźni i umiejętności konstruowania fabuły pełnej suspensu, w „Trafnym wyborze” pokazała dodatkowo, że nie tylko nauczyła się pisać, ale posiada też dar obserwacji i dodatkowo potrafi tę umiejętność wykorzystać do stworzenia trójwymiarowych postaci, żyjących w świecie wielopoziomowych intryg. Szczególnie w porównaniu do tej ostatniej książki „Wołanie kukułki” wydaje się więc krokiem wstecz.
„Największe literackie oszustwo dekady”
Niby niczego tu nie brakuje – jest zagadka, jest śledztwo (pełne ślepych tropów, szukania na oślep, wracania po kilka razy w to samo miejsce, by wreszcie znaleźć ślad), przez moment drżymy nawet o życie detektywa, który raz po raz potrafi zachwycić umiejętnością logicznego myślenia. Z drugiej jednak strony Cormoran Strike od początku wydaje się kolejnym wcieleniem bohatera, którego doskonale znamy – poważnie okaleczony w Afganistanie prowadzi agencję detektywistyczną, ale ten biznes to raczej pomyłka: Strike tonie w długach, bo klientów jak na lekarstwo. Taka postać pewnie mogłaby mi się wydać ciekawa, zanim przeczytałem książki Jo Nesbø, lecz każdy, kto poznał Harry’ego Hole’a, na Strike’a patrzy już tylko jak na wersję Hole’a dla młodzieży szkolnej. Bohater Galbraitha tylko raz budzi prawdziwą litość, zmuszającą nas do spojrzenia na niego jak na prawdziwego człowieka – gdy radość, wywołaną świetnie przeprowadzonym śledztwem gasi nagły i niespodziewany upadek ze schodów, przypominający mu o kalectwie i tym, kim jest naprawdę.
Rowling, przypomina sobie czasem o świecie, tak doskonale opisanym w „Trafnym wyborze” – świecie biedy, marginesu społecznego, klientów opieki społecznej i wynikającej z tego wszystkiego bezgranicznej zawiści
Strike jest nieślubnym synem gwiazdy muzyki, ale nie stało się to dla niego nigdy przepustką do świata celebrytów. Wkracza do niego dopiero za sprawą śmierci supermodelki Luli Landry, która – zdaniem policji – popełniła samobójstwo. W taką wersję wydarzeń nie wierzy jej przyrodni brat – John Bristow, który zatrudnia Strike’a. Od tej chwili wraz z bohaterem – i oczywiście jego nieocenioną sekretarką – wkraczamy do pracowni słynnych projektantów, przeszukujemy apartamenty gwiazd, odwiedzamy sklepy z sukienkami za kilkanaście tysięcy funtów. Poznajemy szoferów, marzących o karierze modeli, pogardzających wszystkimi prawników z wielkich kancelarii i zblazowane gwiazdy. Jeśli „Wołanie kukułki” nie staje się więc ostatecznie literackim Pudelkiem, to dlatego, że Galbraith, a w zasadzie Rowling, przypomina sobie czasem o świecie, tak doskonale opisanym w „Trafnym wyborze” – świecie biedy, marginesu społecznego, klientów opieki społecznej i wynikającej z tego wszystkiego bezgranicznej zawiści.
„Trafny wybór” – znani o książce J.K. Rowling
Autorka „Harry’ego Pottera” rysuje więc takie postaci jak niezrównoważona psychicznie, brzydka Rochelle Onifade, do której los zdaje się uśmiechać, gdy poznaje Lulę Landry, albo biologiczna matka modelki – Marlene Higson, kobieta na wskroś przeżarta zawiścią i chciwością. Ich siła jest tym wyraźniejsza, gdy zestawić ją z takimi postaciami jak mało oryginalny Evan Duffield – aktor-narkoman czy nawet projektant Guy Somé, opisany co prawda trafnie, z dbałością o szczegóły, ale jednocześnie stanowiący klon wszystkich innych zniewieściałych projektantów, zapełniających czasopisma i programy lifestylowe.
Moja ulubiona postać książki, Robin Ellacott, sekretarka Strike’a, jako pracownik tymczasowy, powinna w końcu odejść z agencji i zacząć „prawdziwą” pracę w dziale HR czy księgowości. Ta perspektywa była dla mnie jedną z najbardziej przerażających w całej książce. Aż chce się zawołać: Robin, nie odchodź! Bo przecież Galbraith/Rowling ma już gotową kolejną powieść o Cormoranie Strike’u i nie może w niej zabraknąć Robin.
Robert Galbraith
Wołanie kukułki
Wydawnictwo Dolnośląskie 2013
Przełożyła Anna Gralak