Jako wytrawny jesieniar wyzbywam się letnich sentymentów. Wybieram konkretną fabułę: robię swoje, by działka, niczym dopiero pisany odcinek, dał się doskonale sfilmować na następny sezon – pisze w październikowym felietonie Dawid Kornaga, autor m.in. wydanej ostatnio powieści „Miłość i zbrodnie w czasie wolnym”.

Jak rzecze ChatGPT o dobrze nam znanym słowie jesieniara: to ktoś, kto kocha jesień. Uwielbia chłodniejsze temperatury, piękne liście i wszystkie jesienne aktywności. Jesień to jej ulubiona pora roku. Jesienni ludzie bywają bardzo nostalgiczni, lubią spędzać czas, zastanawiając się nad wspomnieniami z przeszłości. Do tego często piją ciepłe (czyżby tylko?) napoje i czytają książki. Może więc i moją najnowszą powieść, która rozgrywa się w hotelu SPA, idealnym miejscu na jesienne wypady w czasie wolnym.
A co z jesieniarem? Bo taki teraz jestem. Powyżej rządzi feminatyw, a co z moim skromnym maskulinatywem? Trudna języka polska!
No ale jest jesień. Ostrzegawczy bat dla bezdomnych, by się wreszcie ogarnęli i poszukali schroniska na zimę, inaczej nie dociągną do wiosny. Jesień: nowe promocje biur podróży, „poczuj lato na jesieni za połowę ceny”. Dziesiątki reklam z podkładem Vivaldiego. TikTokowe filmiki o deszczu pożółkłych liści, zwiastujących czas zmiarkowania, dystansu, wycofania. Ubytek wiewiórek, jeży, niedźwiedzi, a nawet wielu naszych znajomych, szykujących się już teraz do zimowego snu.
Mnie jesień od kilku lat kojarzy się także z działką. To nie jest zwyczajna działka, to jest instytucja, gdzie krzyżują się drogi różnych bliskich nam ludzi. Położona nie tak daleko, ale też nie tak blisko od miasta, trzeba swoje przejechać, by doznać przyrodniczej i klimatycznej inności. To jedna z jej największych zalet. W zasięgu, lecz nie na wyciągnięcie ręki. Niby prawie, jednak nie aż tak. Miejsce, w którym pomieszkujemy wiosną i latem, jeszcze wczesną jesienią, później je zamykamy. Bo chcemy od niego odpocząć, żeby po nowym roku znów za nim zatęsknić.
Można rzec, sielanka, ale…
Wychowałem się w sporym domu, z podwórkiem, mnóstwem drzew niezidentyfikowanych nawet do dzisiaj. Zaułków tajemnych po przejściu na posesję babki i dziadka, kwiatów różnorodnych, czereśni i śliwek niezliczonych, z szeregiem poletek, na których rosły naprawdę bycze pomidory i ogórki. W sezonie można było zerwać sobie szczypiorek czy rzodkiewkę na śniadanie. Przy płocie z sąsiadami rósł agrest, pogromca dziecięcych ślinianek. Nęciły wiśnie, jabłonie, orzechowce i winogrona. Taki bazarek na wyciągnięcie ręki, bez inflacyjnych cen oprócz konieczności stałego dbania o to wszystko. Można rzec, sielanka, ale wiadomo, że to nie tak, za każdą sielanką kryją się małe i duże dramaty, a dzieci z Bullerbyn okazują się wcale nie takie bez trosk.
Wszystko przemija, dzieci wyjeżdżają, nawet te z Bullerbyn. Wybierają miasta i wysoko kredytowane mieszkania w blokach, małe lub malutkie, za to nieabsorbujące jak dom plus podwórko. Bo o dom (kto w takim żył przez kilkanaście lat, to wie) trzeba dbać, tym bardziej w naszym klimacie. Nie tak dawno zimy były konkretne; jak napadało śniegu, to niekiedy mała apokalipsa. Mikołaj z prezentami często nie docierał, takie zaspy. Nie mówiąc o karetkach. Dzisiaj śnieg ledwo spadnie, to rozrzedzony jak ilość procentów w przepłaconym koktajlu w jednym z lokali przy warszawskim Nowym Świecie. Podsumowując, o dom trzeba dbać 24h, taka to permanentna hipoteka za bonus przestrzeni.
Muszę raz do roku zostać jesieniarem
Po wielu latach blokersowania, kiedy wylądowałem na działce, uświadomiłem sobie, że czeka mnie powtórka z rozrywki domowej. Nie ma, że przyjedziesz tu jak pasza i nic cię nie obchodzi; sycisz się czasem wolnym, popijasz niczym lekkoduch mocno wytrawne dionizosy i niczym się nie martwisz. Tak nie ma. Obowiązki wzywają. Dom czy działkę łączy to samo: musisz o nie dbać, wypruwać żyły, przecinać tętnice, robić amputacje, zszywać organy, byle solidnie zabiegać o wszystko. Czyli wiosną i latem kosić trawę, konsekwentnie gilotynować rozzuchwalone gałęzie czy armię wszędobylskich chwastów niczym ruskie orki pod Awdijiwką. Jesienią ogarniać sprawy logistyczne związane z nadmiarem liści w miejscach niepożądanych, zgniłych jabłek, padłych os, usuwać zezwłoki mięczaków czy płazów – z komórki na hydrofor, z różnych miejsc zaciemnionych, anihilować ambitne patodeweloperskie plany pająków i innych dziwnych, wiecznie nienasyconych stworzeń, wchodzących ci dosłownie do sypialni w celu darmowego przezimowania.
Żeby to wszystko solidnie ogarnąć, muszę raz do roku zostać właśnie jesieniarem. Tylko takim bez książki, za to z grabiami w ręku. Nie dla mnie nostalgia, nie dla mnie roztkliwienie o przemijaniu czasu – tylko walka z liśćmi i zgniłymi jabłkami. Nie dla mnie wspomnienia z przeszłości, tylko walka z teraźniejszością: nielegalnymi kretowiskami tuż przy schodkach na taras, nadmiarem padłych kasztanów na ścieżce wyjazdowej, strach przejechać po nich samochodem, tak się mogą wkłuć w oponę, że nawet jeśli markowa, to padnie pod wpływem ich nakłuć. Nie dla mnie, jesieniara, ciepły napój, tylko moc gazowanej wody dla uzupełnienia płynów po wyczerpującym odpompowaniu hydroforu i termy. Jako wytrawny jesieniar wyzbywam się więc letnich sentymentów, co dobre, a co nie dla otoczenia. Wybieram konkretną fabułę: robię swoje, by działka, niczym dopiero pisany odcinek, dał się doskonale sfilmować na następny sezon.
Przeczytaj także: