fragment książki

„Pójdę sama” Chisako Wakatake | PRZECZYTAJ FRAGMENT

Bestseller z Japonii! Dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B. mamy dla was fragment powieści Chisako Wakatake „Pójdę sama”. Premiera już 11 października.

Książka wyróżniona Nagrodą im. Akutagawy, najbardziej prestiżową nagrodą literacką dla nowych autorów w Japonii. Ciepła i spokojna opowieść o odkrywaniu siebie na nowo.

Jako młoda dziewczyna Momoko wyjechała do Tokio, by uciec przed prowincjonalnym życiem i wreszcie zyskać niezależność. W drodze do wolności paradoksalnie wkroczyła jednak na ścieżkę oczekiwań społeczeństwa: pracowała, była miła dla wszystkich, miała ładny dom, została posłuszną żoną i oddaną matką…

Teraz, w wieku 74 lat, gdy mąż nie żyje, a dzieci dawno odeszły, kobieta wraca myślami do przeszłości. Zastanawia się nad własnym życiem, nad straconymi marzeniami, nad samotnością, starzeniem się i śmiercią… Czy nie za bardzo poświęciła samą siebie? Czy warto było przedkładać dobro innych nad własne?

Gdy pewnego dnia odwiedza ją wnuczka, życie Momoko zaczyna się zmieniać. Nareszcie nadszedł czas, aby zadbać o siebie i cieszyć się każdą chwilą.

„Pójdę sama” to japońska odpowiedź na „Małe eksperymenty ze szczęściem” Hendrika Groena czy „Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął” Jonasaa Jonassona, a także must-read dla wszystkich, którym spodobało się „Zanim wystygnie kawa” Toshikazu Kawaguchiego.

Fragment powieści

Pani Momoko zeszła po schodach, uśmiechając się od ucha do ucha, przebrała się, zagotowała wodę, otworzyła okiennice. Na butsudanie postawiła czarkę świeżo zaparzonej herbaty, zapaliła lampę, uderzyła w dzwonek. Dziś ta codzienna sekwencja czynności miała w sobie coś niezwykle świeżego.

Jak się ma cel, dzień od razu inaczej wygląda – powiedziała na głos. Właśnie, jo celu podrzebuje! Z radością ruszyła do zlewu. Najpierw wyjęła z szafki aluminiowe pudełko na drugie śniadanie. Prawdziwy antyk, dostała je w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Kiedyś w tulipany na jasnoróżowym tle, teraz poprzecierane tak, że było widać goły metal, na dodatek mocno poobijane. Ale takie też miało swój urok. Pudełka Masashiego i Naomi już dawno wyrzuciła, jednak z tym nie potrafiła się rozstać.

Tak naprawdę żadne dzieci nie powinny być ważniejsze niż ja sama – przemknęło jej przez głowę z prawej na lewo. Tyle lat to ukrywałam – i z powrotem, z lewej na prawo. Ale głupia byłam, nie do wiary, jaka zakłamana – mówiła śmiało, mamrotała te myśli zamiast nucić pod nosem, a jej ręce w tym czasie nie próżnowały, otworzyła lodówkę, elektryczny garnek z ryżem też, dodała szczyptę soli i zaczęła zagniatać małe onigiri, takie na jeden kęs. Nadzienie: mielone mięso z imbirem i sosem sojowym, które miała już gotowe, marynowana w soli pachnotka z ogrodu, małe rybki, które zostały z kolacji. Uwijała się jak fryga, połowę pożarła, zapijając herbatą, połowę ułożyła w pudełku. Puste miejsce zapełniła marynowaną kapustą i kilkoma suszonymi śliwkami. Tak oto za jednym zamachem załatwiła śniadanie i lunch. Nalała do termosu gorącej prażonej herbaty, schowała go do plecaka i od razu prosto do przedsionka. Porządnie zasznurowała buty. Jeszcze tylko szybki w tył zwrot, lekki ukłon. Taki miała nawyk przy wychodzeniu z domu.

Na zewnątrz panowała cisza. Pani Momoko ruszyła przed siebie, wciągając do płuc chłodne powietrze o łagodnym zapachu wończy, ale zaraz mignął jej w głowie niepokój – poradzę sobie? Prawie pół dnia marszu – myślała, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniała – wytrzymam? Dam radę wrócić?

Bez obaw. Dziś noga wcale nie bolała, pani Momoko była w formie na medal. Czuła się znakomicie. Zresztą od kiedy żyła sama, sumiennie ćwiczyła nogi i plecy. Z przyjemnością słuchała miarowego odgłosu swoich kroków na asfalcie.

Wyszła na aleję. Trochę dużo powiedziane, bo teraz to jedynie nieco szersza ulica. Kiedyś było przy niej wszystko: supermarket, lokale z sushi, z ramenem, sklepy odzieżowe, w porze posiłku tętniła życiem – ale od kilkunastu lat świeciła pustkami. Może miasta starzeją się tak jak ludzie? Pani Momoko zaraz przegoniła tę myśl, to nie pora na smęty. W chwilach tego rodzaju same cisnęły się jej na usta słowa Teiki Fujiwary: „Niechby i pod czerwonym sztandarem na najeźdźców z zachodu – nie moja to sprawa”. Ulubiony cytat jej dawnego nauczyciela ze szkoły średniej, ponoć kryjący głęboki sens, dla niej natomiast działał jak wymówka, gdy chciała coś zignorować. Maszerowała prosto dłuższą chwilę, potem skręciła w prawo i poszła jeszcze dalej. Dotarła do leżącego na północnym skraju osiedla parku numer trzy. Nierówny teren specjalnie przystosowano pod budowę osiedli, lecz wokół większych wzniesień zdarzały się – widocznie pozostawione same sobie, bo uznane za niegabarytowe – miejsca, którymi wciąż prowadziły wąskie przejścia niczym ścieżki wydeptane dawno temu przez dzikie zwierzęta.

Właśnie taka dróżka zaczynała się przy parku numer trzy.

Zawsze kiedy tu przychodziła, odruchowo chciała rozglądać się na boki, choć w pobliżu nikogo nie było. Tam dalej, w głębi, Masashi i bliźniacy, z którymi się kolegował, założyli swoją bazę. Proszę pani, to ściśle tajne. Pokażemy pani, ale niech pani nikomu nie mówi. Nikomu. Zaprowadzili ją tam w wielkim sekrecie, a potem ciągali po całej okolicy. Dzięki temu poznała szlaki, których nie było na mapach. Dawne dzieje. Ruszyła dalej. Natychmiast poczuła przez nogawki spodni zimną, mokrą od rosy trawę, ale niezrażona szła dalej. Droga prowadziła skrajem parku – a raczej dróżka, bo tylko środkiem wyzierało trochę brązowawej ziemi, po obu stronach rosła bujna roślinność, łodygi uginały się pod ciężarem nasion. Latem chyba nikt z niej nie korzystał. Pani Momoko często bywała tu zimą, natomiast w gorących miesiącach wcale, gdyż darzyła serdeczną antypatią węże oraz wije. Ostatnio szła tędy przed porą deszczową.

Nareszcie jesień. Szczęśliwie nadeszła kolejna pora roku. Aż chciało się dziękować za wszystko z całego serca. Uczucie, o jakie za młodu nigdy by się nie podejrzewała.

Ścieżka prowadziła do miejskiego cmentarza, na którym leżał jej mąż. Oczywiście dało się tam dostać autobusem, najpierw jednym na dworzec, potem przesiadka i drugim prosto na miejsce. W ten sposób nadkładało się sporo drogi, ale wysiłek był o wiele mniejszy. Jednak pani Momoko prawie nigdy tak nie robiła. Przygotowywała sobie lunch własnymi rękami i szła na własnych nogach. Zależało jej na tym. Szła prawie pół dnia, ale upajała ją myśl, że poświęca tyle czasu i energii, by odwiedzić męża.

O tej motywacji szybko zapomniała. Im dłużej szła, tym dobitniej zdawała sobie sprawę, że idzie dla samego chodzenia. Stawiała krok za krokiem. Jak chciała, wedle własnego uznania. Jo to jednak człowiek z gór, pewno dlatego im dalej idę, tym mi weselej – różne refleksje, czy też strzępki refleksji, przemykały jej przez głowę i zaraz znikały, dobrze się przy tym bawiła. Człowiek z gór. To właśnie wspomnienia szczytów i lasów, które tkwiły w jej rękach i nogach, sprawiały tyle radości, choć minęło pięćdziesiąt lat, od kiedy opuściła rodzinne strony. Zresztą wspinam się teraz na górę. I to nie byle jaką! – zachichotała. Ścieżka robiła się stroma, im trudniej było pani Momoko stawiać kroki, z tym większym zapamiętaniem przedzierała się przez trawy, które stawiały opór. Parła naprzód, depcząc i kopiąc, a gdy przygniecione łodygi podrywały się z powrotem ku górze i uderzały ją w nogi, miażdżyła je bez litości. Czemu tak zajadle zmagała się z jakimiś tam roślinami? Sama była zdziwiona. Szła, walczyła, czując zarazem, jak coś zeskrobuje z niej i zdziera kolejne warstwy, aż dociera do samego błyszczącego rdzenia, obnaża warczącą dziką bestię. Pani Momoko przeżyła długie lata, nawet się z nią nie przywitawszy, a to przecież stara przyjaciółka. Wreszcie może zagadnąć: cześć! I zachichotać. Łagodna, potulna – to tylko pancerz, który nosiła tak długo, że przestała go czuć, a pod nim trzymała wściekłe zwierzę. Tak było, prawda? Chcesz na rączki? Tyle czasu cię ignorowałam, udawałam, że nie widzę, a tu proszę, tak dzielnie wytrwałaś. Przemknęło jej to przez myśl.

Nawet nie taka zła ta starość, skoro pozwala zaakceptować dzikie i wściekłe takim, jakie jest – pomyślała pani Momoko, maszerując. Miło tak spotykać swoje różne ja w drodze do męża na cmentarz.

Chisako Wakatake, „Pójdę sama” – fragment
Tłumaczenie: Dariusz Latoś
Wydawnictwo W.A.B., 11 października 2023

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d bloggers like this: