Obcuję z rzeczywistością, ona bardzo mocno mnie dotyka, przeżywam ją. Ten zapamiętany, przeżyty, przetrawiony obraz sytuacji społecznej, społeczno-politycznej przebija się potem do moich książek. Pisanie to też sposób zmierzenia się z tą rzeczywistością – mówi Sara Antczak, pisarka, autorka thrillera psychologicznego „Kara”. Rozmawia Przemysław Poznański.

Przemysław Poznański: „Kara” to twój kolejny thriller, drugi po „Grze”. Już na dobre zagościłaś w tym gatunku?
Sara Antczak: Tak. Myślę, że moje najbliższe książki to też będą thrillery. To dla mnie co prawda nowy gatunek, ale bardzo dobrze się w nim poczułam. Też atmosfera wokół nas jest taka, że trochę bliżej mi do pisania thrillerów niż obyczajówek. Ale nawet gdy pisałam powieści obyczajowe, to były one dość mroczne. Wszyscy czytelnicy zwracali na to uwagę, więc wydaje mi się, że ten mrok zawsze się we mnie czaił. A potem przyszła pandemia i cały świat wokół się zmienił. I sama zaczęłam się czuć, jakbym grała w thrillerze. Wtedy pomyślałam o napisaniu książki, w której byłoby więcej lęku. To była dla mnie też forma autoterapii, radzenia sobie z trudnymi emocjami, przymusem zamknięcia, wyobcowania, obaw o to, co będzie potem. Także ze strachem przed chorobą, przed śmiercią. To nie były tylko moje emocje. One kotłowały się wokół, wszędzie, gdzie byłam. ”Gra” była dla mnie formą ucieczki od tego wszystkiego dzięki stworzeniu historii, która przełoży te negatywne emocje na kreatywność. Z „Karą” było dość podobnie. Od lat obserwuję wokół siebie potężną niesprawiedliwość i mam bez przerwy poczucie, że dobrzy ludzie są karani za dobre uczynki, a źli są nagradzani za wyrządzane zło. I o tym jest tak książka. Większość kryminałów mówi o karze za zło. U mnie na odwrót: moich bohaterów kara spotyka za dobry uczynek.
To wszystko prawda, ale mnie „Kara” wydaje się głównie powieścią o tym, że każda nasza decyzja ma konkretny skutek. Dobry lub zły. Decyzji obojętnych dla przyszłości bohaterów nie ma.
– Dla moich bohaterów uświadomienie sobie tej prawdy jest rodzajem inicjacji. Do dwudziestego piątego roku życia czułam, tak po dziecięcemu, że można robić wszystko i to jest w sumie bez znaczenia. Dopiero z czasem zrozumiałam pojęcie konsekwencji każdego czynu, tego jak odbija się on na naszym życiu. Na moim życiu. Moi bohaterowie to studenci, nie znają życia, nie znają ludzi. Podejmują jednak konkretną decyzję, która skutkuje lawiną konsekwencji. Tak dowiadują się, jak wygląda prawdziwe życie. Zderzają się z wiedzą, że to, co robimy wywołuje efekt śniegowej kuli, która może nas przytłoczyć. I czasem sprawia to, że ostatecznie możliwość podjęcia decyzji zostaje nam odebrana.
Potem przyszła pandemia i cały świat wokół się zmienił. I sama zaczęłam się czuć, jakbym grała w thrillerze. Wtedy pomyślałam o napisaniu książki, w której byłoby więcej lęku. To była dla mnie też forma autoterapii, radzenia sobie z trudnymi emocjami, przymusem zamknięcia, wyobcowania, obaw o to, co będzie potem. Także ze strachem przed chorobą, przed śmiercią.
Twoi bohaterowie zderzają się z konsekwencjami decyzji, ale do końca starają się podejmować kroki, które mogą sprawić, że ta kula śnieżna się zatrzyma. Przynajmniej w to wierzą.
– Oni są rzeczywiście bardzo sprawczy. To było dla mnie bardzo ważne. Nie przepadam za bohaterami apatycznymi, pasywnymi, poddającymi się przytłaczającym ich problemom. Nie chciałam takich tworzyć. Chciałam mieć takich, którzy działają, walczą do końca. Takich, z którymi sama mogłabym się utożsamić, bo ja też w najbardziej beznadziejnej sytuacji próbowałabym przejąć kontrolę. Moi bohaterowie robią od początku wszystko, by zapanować nad zdarzeniami. Także dzwonią na policję. Co nie znaczy, że wszystko toczy się po ich myśli.
Dla mnie jako autorki ciekawe jest zawsze poszukiwanie źródła zła. Robiłam to też w poprzedniej książce, w „Grze”, która była opowieścią o tym, co się dzieje, zanim dokona się zło. W „Karze” zło istnieje i bardziej interesuje mnie, co zrobić, gdy ono już zakradnie się do naszego życia. Czasem na skutek decyzji, a czasem bez naszego udziału.
Owszem, proszą policję o pomoc, tyle że twoja powieść rozgrywa się tu i teraz, w roku 2022, 2023. A to oznacza, że i policja jest tu taka, jaka bywa naprawdę i niekoniecznie cieszy się prestiżem. Pomoc policji nie jest więc w twojej książce czymś oczywistym.
– Moi bohaterowie zrobili to, co zrobiłby każdy normalny człowiek w sytuacji na przykład zaginięcia bliskiej osoby: zgłosili to na policję. Ale szybko obróciło się to przeciwko nim, stali się wręcz podejrzanymi. Policja w mojej książce nie jest przedstawiona jako organ, który nas chroni i nam pomaga. To raczej przeciwnik, niż sojusznik. Taki obraz policji pojawia się w kryminale rzadko. Nawet zastanawiałam się, z czego to wynika, że autorzy tak często przedstawiają policjantów jako protagonistów i myślę, że to element zbiorowej fantazji, chęci opisywania szeryfów, którzy nas obronią przed złem. To fajna wizja, ale niemająca wiele wspólnego z naszą rzeczywistością. Policja często broni dziś interesu silniejszego kosztem słabszego. A społeczeństwo nie ufa policji. Moi bohaterowie też nie ufają. I mają ku temu konkretne powody. Dlatego ostatecznie wolą działać na własną rękę. Takie mam zdanie i od razu zaznaczam: jakby co, to nie przeproszę.
Przeczytaj także:
Wyczuwam w tej determinacji, że ta książka czerpie z twoich doświadczeń.
– Tak. To, co piszę, oparte jest na moich obserwacjach. Myślę, że niesprawiedliwe byłoby pisanie o jakiejś formacji bez stycznością z nią i opieranie się tylko na doniesieniach medialnych. Mam doświadczenia i są one zbliżone bardziej do tego, co opisałam niż do tego, co często znajduję w popularnych kryminałach. To pozwoliło mi napisać książkę o tym, jak radzić sobie bez wsparcia organów państwa, a wręcz w sytuacji, gdy te organy są przeciwko nam.
Na ile ta prawda tła jest dla ciebie ważna? W końcu uprawiasz fikcję.
– Bardzo ważna. Być może wynika to z faktu, że skończyłam studia dziennikarskie i wiem, że musimy poznać wszystkie punkty widzenia, zanim wyrobimy sobie o czymś opinię. Codziennie rano robię sobie prasówkę, czytając wszystko: od prawa do lewa. Obcuję z rzeczywistością, ona bardzo mocno mnie dotyka, przeżywam ją. Ten zapamiętany, przeżyty, przetrawiony obraz sytuacji społecznej, społeczno-politycznej przebija się potem do moich książek. Pisanie to też sposób zmierzenia się z tą rzeczywistością.
Policja często broni dziś interesu silniejszego kosztem słabszego. A społeczeństwo nie ufa policji. Moi bohaterowie też nie ufają. I mają ku temu konkretne powody. Dlatego ostatecznie wolą działać na własną rękę. Takie mam zdanie i od razu zaznaczam: jakby co, to nie przeproszę.
Punktem wyjścia powieści jest sytuacja bardzo trudna emocjonalnie i psychologicznie. Oto podróżujący samochodem przyjaciele widzą stojącą na poboczu dziewczynę w zakrwawionym ubraniu. Zatrzymać się, żeby pomóc? Jechać dalej, bo widok kogoś zakrwawionego nie kojarzy się z sytuacją bezpieczną? Ja, przyznam, nie wiem jakbym się zachował….
– Bardzo chciałam, żeby to była sytuacja, która z jednej strony może spotkać każdego, a z drugiej – żeby stanowiła poważny dylemat moralny: pomóc komuś, czy myśleć o swoim bezpieczeństwie. Nie oceniałabym nikogo za jego decyzję – jakakolwiek by w tej sytuacji nie była. Bo tu nie ma decyzji jednoznacznie dobrej. Każda wiąże się z ryzykiem.
Nie tylko w tej scenie, ale na przestrzeni całej powieści zderzasz bohaterów z sytuacjami ekstremalnymi. Choćby w scenie zaginięcia jednej bohaterek podczas koncertu rockowego czy spotkania z policją, która przede wszystkim szuka kozła ofiarnego.
– Interesowała mnie ta ukryta w nas – ludziach na co dzień dobrych – odrobina zła, która dochodzi do głosu w sytuacjach, gdy zostajemy doprowadzeni do ostateczności. Czy przekroczymy granice i w jakim stopniu. Niektórzy z moich bohaterów też nie potrafią się temu złu oprzeć. Czują, że w danych sytuacjach stają się źli, bezwzględni, że w pewnym momencie granice między dobrem a złem się w ich przypadku częściowo zacierają. Są zdolni do tego, o co się nie podejrzewali i tłumaczą się wyższą koniecznością. Nie wszyscy – niektórzy mają w sobie siłę, by wybrać dobro. Stawianie takich pytań o granice zła i dobra w nas samych pozwoliło mi na napisanie powieści mniej oczywistej, bez wyraźnego podziału na oprawców i ofiary. Ale w końcu żyjemy w czasach dużej polaryzacji, gdzie pojęcie dobra i zła jest mocno subiektywne.
Pokazujesz, że nawet człowiek złamany, także przez system, ma wciąż siłę, by działać na rzecz dobra.
– Bardzo bym chciała, żeby po lekturze pozostało przesłanie: „warto zdobywać się na dobre uczynki”. Mimo wszystko. Pada w książce zdanie: „Niczego nie żałuję i wszystko zrobiłbym jeszcze raz dokładnie tak samo”.
Po raz kolejny, po „Grze”, ale i po „Klatce”, stawiasz na bohatera zbiorowego. Dlaczego tak? Wydaje się, że tworzenie kilku postaci pierwszoplanowych, z całym ich psychologicznym bagażem, życiowym backgroundem, narysowanych ze szczegółami, to trochę utrudnianie sobie pracy.
– To dla mnie z jednej strony praca nad warsztatem, podobnie jak szukanie nieoczywistych rozwiązań fabularnych. Lubię wytrącać sama siebie – ale i czytelników – ze strefy komfortu. Takim wyzwaniem jest dla mnie stworzenie kilku pierwszoplanowych postaci. Postaci różnorakich. Z drugiej strony tworzenie jednego czy nawet dwojga głównych bohaterów to ryzyko. Bo co będzie, jeśli czytelnik ich nie polubi? Wtedy dobra intryga nie wystarczy. W przypadku czwórki bohaterów szansa, że przynajmniej jedna się spodoba, że z przynajmniej jedną czytelnik się utożsami, jest większa.
W tym asekurowaniu się jest dużo skromności, bo żadna z postaci: Kara, Kris, Nastka czy Oli, nie jest skonstruowana gorzej, z mniejsza dbałością. Decydujesz się na stworzenie postaci, które mają swoje sekrety, swoje słabe i mocne strony. Jak tworzysz takich bohaterów, w jaki sposób oni do ciebie przychodzą?
– Tak w przypadku „Gry” jak i „Kary” było podobnie. Oni rzeczywiście do mnie „przyszli”. Dosłownie. Na początku każda z tych postaci miała jedną cechę, którą sobie zapisywałam. Oli będzie stand-uperem, Nastka będzie miała ambicje naukowe, Kris będzie grał w zespole, a Kara będzie dziewczyną, które wie czego chce od życia. Potem portret każdej z postaci powoli pogłębiałam, dodając ich słabe punkty, mocne strony, pozycję w grupie, relacje. Gdy zaczynam pisać, mam dzięki temu łatwiej, bo wrzucam te postaci w konkretną sytuację i wiem, jak która się zachowa: kto zwinie się w kłębek, kto zacznie płakać, a kto ruszy do działania i zacznie wyznaczać cele i wskazywać priorytety.
Interesowała mnie ta ukryta w nas – ludziach na co dzień dobrych – odrobina zła, która dochodzi do głosu w sytuacjach, gdy zostajemy doprowadzeni do ostateczności. Czy przekroczymy granice i w jakim stopniu. Niektórzy z moich bohaterów też nie potrafią się temu złu oprzeć. Czują, że w danych sytuacjach stają się źli, bezwzględni, że w pewnym momencie granice między dobrem a złem się w ich przypadku częściowo zacierają. Są zdolni do tego, o co się nie podejrzewali i tłumaczą się wyższą koniecznością.
A rozpisujesz też fabułę? Pytam, bo wrzucasz bohaterów w skomplikowaną, wielowarstwową fabułę, prowadzącą nas do praprzyczyny zdarzeń.
– W thrillerze ważne jest, żeby od początku mieć w głowie zakończenie i konsekwentnie do niego dążyć. Improwizowanie w thrillerze mogłoby się skończyć tym, że czytelnicy by tego nie kupili. Odbiorcy takiej literatury są bardzo wymagający – i słusznie. Muszę więc znać zarówno sprawcę, jak i przyczyny zdarzeń. Dlatego najpierw napisałam początek i zakończenie i wyznaczyłam sobie punkty, które poprowadzą bohaterów na drodze od punktu wyjścia do finału. Podczas pisania rodziły się konkretne zdarzenia czy dialogi, ale kierunek pozostawał niezmienny.
A co było bezpośrednim bodźcem do napisania „Kary”?
– Chciałam odreagować „Grę” i pojechałam z mężem do Czech na festiwal rockowy Rock for People. Zobaczyłam grupę ludzi, podnieconych muzyką, skaczących pod sceną, często pod wpływem alkoholu. Rozejrzałam się i pomyślałam, że to jest świetna sceneria, żeby ktoś tu zniknął. Wszyscy wyglądają tak samo, nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Mało co słychać, poza muzyką. A chwilę potem przyszła do mnie czwórka moich bohaterów.
Kulisy powstania ważnej dla powieści sceny rozgrywającej się podczas koncertu rockowego już znamy. Ale jak w ogóle wygląda u ciebie research?
– Research zrobiłam na własnej skórze, bo na festiwale jeżdżę często. Wiem, jaka jest podczas takich zdarzeń atmosfera, co może się wydarzyć. Ale konsultowałam się też z psycholożką, mam kolegę, który zna się na sztukach walki i pomógł mi w opisaniu choreografii niektórych scen. Lubię takie rozmowy z osobami, które są specjalistami w swoich dziedzinach, bo czasem wręcz podsuwa mi to nowe tropy czy rozwiązania fabularne. Mam też zaufaną grupę betareaderów, którzy pomagają mi zamknąć całość na ostatni guzik.
Mówiłaś przed chwilą o potrzebie odreagowania „Gry”. Jak rozumiem, z takiej fabuły i z takich postaci też trzeba umieć wyjść?
– Tak. W jakimś stopniu odczuwam emocje, które towarzyszą moim bohaterom. Wręcz szukam ich w sobie, żeby móc je opisać. Wyjście z tego wczucia się w postać wymaga zmiany otoczenia, zmiany towarzystwa.
To jak szybko jesteś w stanie usiąść do napisania kolejnej powieści?
– Myślę, że potrzebuję trochę więcej czasu niż inni pisarze. Nie mogę skończyć jednej książki i usiąść do pisania kolejnej, lub wręcz pisać dwóch na raz. Potrzebuję minimum dwumiesięcznej przerwy na oczyszczenie się z emocji, symboliczne pożegnanie się z książkę, do której już potem nigdy nie wracam.
Jakby nie liczyć, od napisania „Kary” ten czas już minął. Nad czym więc teraz pracujesz?
– Mogę powiedzieć tylko, że to kolejny outdoorowy thriller. Na pewno wpisze się on w mój „cykl” zapoczątkowany „Grą” i „Karą”.
Rozmawiał Przemysław Poznański