felieton

Turbulencje | Felieton Dawida Kornagi | #przerwanysenkornagi

Jeśli chcemy doznać czegoś innego, nowego, musimy się przemieszczać. Ryzyko w cenie. Podobnie jest z pisaniem, kreowaniem nowych światów, nawet tych najmniejszych. Siedzisz sobie i wymyślasz, a w rzeczywistości przechodzisz przez turbulencje w głowie. Niże i wyże, które powodują, że nasiąkasz emocjami, często niezdrowymi, byle wczuć się w postać – pisze w marcowym felietonie Dawid Kornaga.

Dawid Kornaga, fot. Rafał Meszka dla zupelnbieinnaopowiesc.com

Jak wiadomo, samoloty są projektowane i produkowane z myślą o bezpieczeństwie i wytrzymałości, a ich konstrukcja jest starannie przetestowana oraz certyfikowana przed wejściem na rynek (chyba że obecnie z wyjątkiem Rosji, ale to na jej własne życzenie). Samoloty są w stanie przetrwać silne turbulencje czy niesprzyjające warunki atmosferyczne, takie jak gwałtowne wiatry, grad, pioruny, a też i inne czynniki, na przykład uderzające w kadłub ptaki czy nawet zabłąkane anioły. W sytuacji, gdy samolot zostaje poważnie uszkodzony, załóżmy, w wyniku wyjątkowo silnych turbulencji, to piloci są doskonale wyszkoleni, aby wykonać awaryjne lądowanie (a co, jak są nad morzem, oceanem?). Jednak takie przypadki są bardzo rzadkie i zwykle są skutkiem kombinacji wielu przyczyn, a nie tylko samych turbulencji.

I właśnie taki „rzadki przypadek” ostatnio mi się przydarzył. Jakbym stał się jednym z protagonistów „Turbulencji” Davida Szalay’a. Już podczas wchodzenia do samolotu solidnie wiało, w ostatniej chwili na schodkach złapałem czapeczkę z daszkiem, inaczej poleciałaby w stronę skrzydła. Kiedy Boeing 737 odbił się od pasa startowego i dziarsko wzbił się w celu osiągnięcia wskazanej wysokości przelotowej, porywisty dotąd wiatr zamienił się w superporywisty, tak osiem na dziesięć w skali powiewu. W efekcie samolot na ostro wpadł w sieć turbulencji.

Samoloty są w stanie przetrwać silne turbulencje czy niesprzyjające warunki atmosferyczne, takie jak gwałtowne wiatry, grad, pioruny, a też i inne czynniki, na przykład uderzające w kadłub ptaki czy nawet zabłąkane anioły. W sytuacji, gdy samolot zostaje poważnie uszkodzony, załóżmy, w wyniku wyjątkowo silnych turbulencji, to piloci są doskonale wyszkoleni, aby wykonać awaryjne. Jednak takie przypadki są bardzo rzadkie. I właśnie taki „rzadki przypadek” ostatnio mi się przydarzył.

Ale jakich! Pół samolotu piszczało i krzyczało z przerażenia. Tylko niektóre kilkulatki, nieświadome sytuacji, śmiały się beztrosko, myśląc, że są na jakiejś niesamowitej huśtawce, na podniebnym, ekscytującym placu zabaw. Tymczasem moje dłonie zalały się „potem przerażenia”. Wzrok stężał. Podobnie mięśnie szyi. Oddech spowolnił, oczekując zapewne ostatniego tchnienia. Wiele razy latałem, lecz czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. To znaczy, na szczęście przeżyłem, więc teraz spokojnie sobie o tym piszę.

Turbulencje, analizując światowe statystyki, rzadko przyczyniają się do katastrofy lotniczej. O wiele bardziej niebezpieczne jest lądowanie, niewyrobienie się na płycie lotniska. Turbulencje to codzienność latania. Mimo to, kiedy masz z nimi do czynienia, kompletnie tak nie myślisz. Wszystkie instruktaże bezpieczeństwa, pokazywane przez personel, tracą na znaczeniu. Maski tlenowe zdają się bezużytecznymi gadżetami. Znikąd nadziei oprócz głębokiej wiary w pana boga samolotowego, czyli pilota.

Jak widać, temat samolotów i latania jest bardzo fabularny. Pełen emocjonujących twistów. Niekiedy śmiertelnych. Być może ktoś, kto zaliczył już kilkanaście turbulencji z rzędu, wzruszy ramionami na moją „podnietkę”. To jak seryjny morderca, który czytając jakąś powieść o seryjnym mordercy (chociażby moją Gangrenę) zaśmieje się gromko, „no stary, co ty tam piszesz, naprawdę tak to widzisz, proszę i błagam, co ty wiesz o zabijaniu?”

Katastrofa w Smoleńsku jest przykładem, że nie trzeba turbulencji, wystarczy mgła i zawieszenie procedur bezpieczeństwa (oraz zacietrzewienie polityczne z odchyłem na prawo), by wyrżnąć o ziemię na amen. Stąd nie mam złudzeń, że ta zasada dotyczy również przemieszczania się po pozornie bezpiecznym lądzie. Możesz mieć najbardziej wypasionego SUV-a, jechać zgodnie z przepisami, nie za szybko, nie za wolno najnowszą, trzypasmową autostradą, a i tak wziąć udział w karambolu albo stać się ofiarą pirata drogowego, przez którego stracisz panowanie nad kierownicą, przekoziołkujesz i wylądujesz po kilku dniach w postaci prochów w kształtnej urnie lub zimnego ciała w trumnie.

Jak widać, temat samolotów i latania jest bardzo fabularny. Pełen emocjonujących twistów. Niekiedy śmiertelnych. Być może ktoś, kto zaliczył już kilkanaście turbulencji z rzędu, wzruszy ramionami na moją „podnietkę”. To jak seryjny morderca, który czytając jakąś powieść o seryjnym mordercy (chociażby moją Gangrenę) zaśmieje się gromko, „no stary, co ty tam piszesz, naprawdę tak to widzisz, proszę i błagam, co ty wiesz o zabijaniu?”

Jednak musimy się przemieszczać, jeśli chcemy doznać czegoś innego, nowego. Ryzyko w cenie. Podobnie jest z pisaniem, kreowaniem nowych światów, nawet tych najmniejszych. Pozornie cieplarniane warunki, kawka, herbatka czy drink, siedzisz sobie i wymyślasz, a w rzeczywistości przechodzisz przez turbulencje w głowie. Niże i wyże, które powodują, że nasiąkasz emocjami, często niezdrowymi, byle wczuć się w postać. W sposób niebanalny. Inaczej nuda, przewidywalność.

To wbrew pozorom wcale nie takie proste, dlatego tak wiele książek i filmów osiąga maksimum te dwie, trzy wymęczone gwiazdki, nie więcej. Żeby przeskoczyć dalej, trzeba lecieć, nie zważając na turbulencje zdradliwych oczywistości, grzeczności, „tak trzeba”, „to za mocne”, „to opryskliwe”, „za cyniczne”. Z drugiej strony trzeba uważać, by nie przeszarżować, a tym samym nie popaść w grafomanię i złudne poczucie, że odkrywamy na nowo Amerykę.

Być może filozofia turbulencji twórczych wymaga ponownego, za to świeżego przebadania przez psychoterapeutów, psychologów, magików oraz innych badaczy ludzkiego psyche. Być może są one tylko narcystycznym fochem, pozą i sprytnym piarem. A może jednak są koniecznością, żeby ich doznać – ze strachem w oczach i głowie. Wtedy dopiero można stworzyć cokolwiek wartościowego: prozę, film, fotografię, tłumaczenie, obraz, youtube’a, tiktoka, podcast itd.

Niezależnie od różnych oczekiwań, lepiej, żeby to wszystko toczyło się po bezpiecznym „wylądowaniu”. Dopóki jesteś w zawieszeniu, nie myśl o happy endzie swoich planów.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

%d