recenzja

Dziedzictwo | Artur Pacuła, Dobrowolski i skarb z Meroe

Przygoda goni przygodę. Ale ta bezpretensjonalna awanturnicza opowieść o poszukiwaczach skarbu, jest też poniekąd historią poszukiwania tożsamości – osobistej i narodowej. O książce „Dobrowolski i skarb z Meroe” Artura Pacuły pisze Przemysław Poznański. 

Pytania o to kim jesteśmy, pojawiają się tu często, ale w żaden sposób nie przyćmiewają fabuły, tkwią bowiem raczej w tle, czekając na wnikliwego odkrywcę. W podstawowej warstwie fabularnej mamy więc do czynienia z opowieścią łączącą w sobie najlepsze tradycje gatunku, w jakim pisali Alfred Szklarski czy Zbigniew Nienacki. To bowiem przede wszystkim powieść przygodowa z wyrazistym głównym bohaterem na miarę Pana Samochodzika, umieszczona w egzotycznych realiach XIX-wiecznego Egiptu.

Zacznijmy zatem od tej warstwy fabularnej. Oto inżynier Konstanty Dobrowolski przybywa do Kairu, by wziąć udział w budowie Kanału Sueskiego, zresztą u boku inżyniera Tarkowskiego, którego syn, Stanisław, kilka lat wcześniej przeżywał mrożące krew w żyłach przygody u boku Nel. To nawiązanie do przygodowej powieści adresowanej przez autora Trylogii do młodszych czytelników  – jakkolwiek nie oceniać by dziś tej powieści Sienkiewicza – jest tylko mrugnięciem okiem przez Pacułę do jego czytelników i nie ma tu większego znaczenia dla rozwoju akcji powieści. Dobrowolski szybko bowiem opuści plac budowy, by dać się wciągnąć w pełną pościgów wędrówkę po Kairze, z jego Miastem Umarłych, kompleksem Al-Ghuriego czy górującą nad miastem cytadelą, którą po podboju Egiptu wzniósł Saladyn (Salah ad-Din). Wędrówkę, a może raczej ucieczkę, bo bohatera i jego popleczników ścigać będzie „policja, Niemcy, fanatycy i bandziory”. Wszyscy bowiem – z bohaterami włącznie – chcą odnaleźć tajemniczy skarb z Meroe, miasta, będącego stolicą graniczącego od południa z Egiptem starożytnego królestwa Kusz.

Przeczytaj także:

Tej historii niczego nie brakuje – Dobrowolski jest rzeczywiście trochę jak Pan Samochodzik, z  darem dedukcji oraz inżynierską pomysłowością, która skutecznie zastępuje w kluczowych momentach niezwykły wehikuł z powieści Nienackiego. Przygoda goni przygodę, bohaterowie cudem unikają naprawdę groźnych sytuacji, stosują inteligentne fortele, by wykiwać przeciwników i krok po kroku zbliżyć się do odkrycia tajemnicy skarbu.

A jednak Artur Pacuła – choć wcale nie musiał – miał ambicję dać nam w tej opowieści coś więcej: opowieść o tożsamości i sile dziedzictwa. Oczywiście, w pewnym sensie tak traktować trzeba każdą historię poszukiwań zaginionego skarbu z przeszłości, jednak autor „Dobrowolskiego” postanowił niezwykle wyraźnie nakreślić w tle historię państwa, stojącego właśnie w rozkroku między „oficjalną podległością wobec sułtana i imperium osmańskiego a zachłannością Zjednoczonego Królestwa” – jak mówi (zresztą do Dobrowolskiego) kedyw Egiptu Taufik Pasza. To moment, w którym Egipt musi bowiem określić na nowo swoją tożsamość, zacząć budować silniejszą pozycję w relacjach z Imperiami roszczącymi sobie prawa do jego skarbów.    

Ale kwestie samookreślenia, szukania tożsamości dotyczą też bohaterów. Dobrowolski to – wbrew nazwisku – inżynier z Francji, syn polskiego powstańca i emigranta, który sam jednak niespecjalnie czuje się Polakiem. Co więcej, nadane mu imiona – oprócz Konstantego także Aleksander, a więc imiona rosyjskiego namiestnika oraz rosyjskiego cara – mają mu raz na zawsze uświadamiać, że romantyczny bunt nie jest drogą, którą powinien podążać. Tak skomplikowane dziedzictwo daje o sobie znać. I to niejednokrotnie.

Przeczytaj także:

Tak się składa, że na swojej drodze Dobrowolski spotyka piękną Włoszkę, pannę Fiorenzę Banino, której rodowód też okazuje się skomplikowany. Co prawda nie z punktu widzenia narodowościowego, lecz z uwagi na kontrowersyjną przeszłość jej dziadka, Giuseppe Ferliniego – odkrywcy skarbu z Meroe, powszechnie uznawanego jednak (szczególnie w Egipcie) za złodzieja zabytkowych artefaktów. Panna Banino też zatem żyje w sytuacji dysonansu, rozbita między dumą ze sławnego dziadka, a zakłopotaniem, gdy odkrywca nazywany jest rabusiem.

Artur Pacuła – wzorem swoich wielkich poprzedników – łączy więc młodzieżową literaturę przygodową z lekcją historii oraz rozważaniami o sile dziedzictwa i tożsamości. Co jednak najważniejsze – robi to tak, by nawet na chwilę nie przynudzać.

Artur Pacuła, Dobrowolski i skarb z Meroe
Oficyna 4eM, Warszawa 2021

%d